Bębniarze, gitarzyści, śpiewacy acapppella, wiolonczeliści, gracze kongo i wielu innych.
Można spotkać ich w różnych częściach miasta. W chłodnych miesiącach roku swoimi występami ubogacają życie w podziemiach najbardziej uczęszczanych stacji metra: przy Union Square, Times Square, 34 Street, West 4 Street, głównie na dolnym Manhattanie, choć nie tylko. Kiedy robi się cieplej, grają lub śpiewają na ulicach, gromadząc wokół siebie duże grupy przechodniów.

Uliczne kapele Nowego Jorku. Wiele z nich takimi występami zarabia na życie. W dobrym miejscu, podczas trzy-, czerogodzinnego występu, można zarobić 200-300$, czyli więcej niż grając w jakimkolwiek, średniopopularnym klubie. Jednak coraz więcej muzyków występuje na ulicach nie tylko ze względu na zarobek, ale dlatego, że tak po prostu czuje. Jest to dla nich sposób wyrażenia siebie, potrzeba ekspresji, pokazania światu swojej twórczości.

Dla innych znów jest to forma promocji, zwrócenia uwagi większej liczby słuchaczy na swoją nową płytę. Uliczne występy pozwalają im zawierać nowe kontakty, bo nigdy nie wiadomo, kto akurat będzie przechodził i słuchał ich muzyki. Ci zazwyczaj nagrywają w profesjonalnych studiach, sprzedają swoje CD, mają własne strony internetowe. Jeszcze inni wierzą, że ich występy pomagają innym, że wprowadzają w szarą codzienność przechodnia więcej kolorów, radości i światła.
Wielu z nich, by się utrzymać, na codzień pracuje na etacie w różnego rodzaju zawodach, zaś granie na ulicy jest odskocznią od codziennej monotonii.

Uliczne kapele to jedna z charakterystycznych cech Nowego Jorku. Coś, co czyni to miasto bardzo szczególnym miejscem pośród innych światowych metropolii. To tutaj właśnie, obok wielkich biurowców
i budżetów Wall Street, można spotkać ludzi, dla których materialny dorobek tego świata nie stanowi większego znaczenia.

The Crazy Piano Guy: Lubię dawać ludziom przyjemność.

Colin Huggins zawodowo gra na pianinie od wielu lat, jest dyrektorem choreografii w nowojorskiej szkole baletowej, dzięki czemu zarabia na życie i może się utrzymać. I właściwie mógłby to robić do końca życia. Ale, jak twierdzi, chciał robić coś bardziej ekscytującego w życiu, coś, co dawałoby mu radość, byłoby jego pasją, bez względu na to, czy jest to popłatne czy nie.

Colin sam pcha swoje pianino przez miasto, aż do miejsca, w którym będzie grał tego dnia.
Colin sam pcha swoje pianino przez miasto, aż do miejsca, w którym będzie grał tego dnia.

CollinHuggins2

Jego pasją i główną częścią życia są występy w metrze. Na każdy swój występ Colin sam pcha swoje pianino przez ulice Nowego Jorku, do miejsca, gdzie w danym dniu gra. Jego pianino swoim wyglądem przypomina instrument jaki używano w saloonach na dzikim Zachodzie, pokazywany w amerykańskich westernach.

Jego ulubione miejsca do publicznych występów to, jak twierdzi, miejsca, z których nie jest zbyt często wyrzucany. Swego czasu bardzo lubił grać na Time Square, niestety, policja tego nie lubiła, więc musiał ograniczyć swoje występy w tamtym miejscu. Teraz najczęsciej gra na Union Square, które ma według niego szczególny klimat i przyciąga wielu artystów. Latem często gra też w parkach. Colin ma całą rzeszę przyjaciół – muzyków i za każdym razem któryś z nich, chce z nim występować. Czasem jest to perkusista, czasem gitarzysta czy saksofonista. Najczęściej jednak wraz z Colinem występuje grupa młodych ludzi, stepujących do jego muzyki. Kiedy występuje z tancerzami czy perkusistą lubi grać pop-music, hip-hop, wiele znanych przebojów, piosenki, przy których dobrze się tańczy. Czasem są to utworzy Loren Hill, czasem Michaela Jakcsona. Ale kiedy gra sam, gra utwory klasyczne. Twierdzi, że fajnie jest usłyszeć o drugiej nad ranem w metrze spokojne, poważne kawałki Bacha, Bethovena czy Mozarta.

Colin: „Kiedy jedziesz metrem, mijasz cały tłum przechodniów i każdy jest w swoim świecie – zamknięty, maska na twarzy, nie masz wtedy kompletnie jakiejkolwiek ochoty na kontakt. Jest w tym jakaś samotność, chłód, smutek. I nagle kiedy robisz rzeczy jak ta, kiedy zaczynasz grać, nagle pojawia się inna energia. Jeszcze chwilę temu wszyscy byli jacyś pozamykani i nagle otwierają powoli drzwi. Nagle możesz rozmawiać z każdym, zawierać znajomości, dawać pięknym dziewczynom swój numer telefonu. Widzę, że gdy gram, daję im przyjemność. Uwielbiam to robić.”

House of Waters – “było cymbalistów wielu…”

Jego cymbały przypominają wnętrze fortepianu. Masa drobnych blisko ułożonych przy sobie strun, w które Max uderza swoimi pałkami z ogromną precyzją. Ma 26 lat, jego matka jest Czeszką, ojciec Amerykaninem, oboje pracują w produkcji filmowej.

Kiedy Max ZT miał 6 lat po raz pierwszy zobaczył występ cymbalisty. Był pod tak ogromnym wrażeniem, że od tego czasu zaczął mówić rodzicom, żeby kupili mu taki instrument. Po kilku miesiącach nieustannego nalegania syna, w końcu kupili mu cymbały. Chłopiec samodzielnie uczył się na nich grać. Widząc zapał dziecka, rodzice zatrudnili nauczyciela, posłali do szkół, gdzie przez 12 lat uczył się gry na cymbałach, ćwicząc się na utworach celtyckich i amerykańskiej muzyce folkowej.

ff
Moto i Max w podziemiach nowojorskiego metra

Już jako kilkunastolatek, zaczął tworzyć swoje autorskie utwory wygrywane na tym instrumencie. W wieku 21 lat przekonał rodziców, by pozwolili mu pojechać do Afryki, gdzie w Senegalu spędził kilka miesięcy żyjąc w jednym z afrykańskich plemion w buszu i pobierając nauki gry od miejscowych szamanów. Po powrocie do Stanów, zaczął tworzyć wiele własnych utworów, większość z nich mocno zabarwionych afrykańskimi dźwiękami.

Występuje najczęściej w podziemiach metra przy 14 Street lub na Union Square. Nie gra dla zarobku, ale dlatego, że to lubi, że daje mu to dużą przyjemność. Czuje te rytmy w sobie, grając zapamiętuje się w nich całkowicie, zapomina o otoczeniu. Z czasem do niego dołączył perkusista Luke i gitarzysta Moto. Grają, bo chcą pokazać innym swoją muzykę.

Acappella Soul – „Największy ubaw daje nam śpiewanie w metrze jadącym w górę Manhatannu”

Kiedy pociąg zatrzymuje się przy jednej ze stacji metra, wchodzi do niego czterech kolorowo ubranych ciemnoskórych mężczyzn. Szybko zajmują swoje pozycje w środku wagonu i po chwili rozlegają się w całym wagonie dźwięki takich szlagierów jak Stand by me, Hey mister Postmen, Big girls don’t cry oraz innych amerykanskich hitów z lat 60-tych – piosenek optymistycznych, łatwo wpadających w ucho. George śpiewa głównym głosem, pozostali trzej tworzą chórek. Po chwili niektórzy pasażerowie zaczynają nucić piosenki razem ze śpiewakami, uśmiechać się czy uderzać rytmicznie nogami.

Chłopcy z Acappella Soul występują głównie dla zarobku. Pracują codziennie. Dorabiają do innej pracy a czasem jest to nawet ich główne źródło utrzymania. Śpiewają zawsze w jadących pociągach metra, na różnych trasach Nowego Jorku. Dla Georga najciekawsze są występy na trasach górnego Manhattanu, który uważany jest za część miasta zamieszkiwaną przez najbogatszych nowojorczyków.

George:” Mieszkańcy górnego Manhattanu są bardziej spięci, potrzeba dłuższego czasu by się otworzyli na takie występy, by się uśmiechnęli lub zaczęli nucić. Dlatego duży ubaw daje mi obserwacja, jak po chwili muzyka ich przełamuje i zaczynają wychodzić ze swoich skorupek i pokazywać, że im się podoba.”

Acapella Soul
Acapella Soul

Uliczne występy były zawsze częścią kultury Nowego Jorku. Czasy się jednak zmieniają i obecnie wygląda to zupełnie inaczej niż w latach 70-tych czy 80-tych. Wówczas, większość ulicznych artystów, grup, zespołów stanowili rodowici nowojorczycy: z Bronxu, Brooklynu, Harlemu. Tu się urodzili, wychowali, taki wybrali sposób zarabiania na życie.

Dziś, wielu grających na ulicach czy w nowojorskim metrze to przyjezdni, ludzie z różnych stron świata, prezentujący inną kulturę, inną muzykę. W podziemiach metra można oglądać występy artystów m.in. z Australii, Afryki, Irlandii, Meksyku, Chin, Brazylii czy Portugalii. Wielu z nich gra na instrumentach charakterystycznych jedynie dla krajów i miejscowości z których pochodzą, dla przeciętnego odbiorcy właściwie nie znanych. Do takich instrumentów można zaliczyć didgeridoo (unikatowy instrument dęty australijskich aborygenów), erhu (chiński instrument smyczkowy), steel pan (blaszany bęben z licznymi wgłębieniami wywodzący się z wysp Trynidad i Tobago na Karaibach) czy chociażby zwykłą długą piłę ręczną, na której można wygrywać szereg melodii.

Początkowo ten napływ różnorodnych kapeli z wielu stron świata nie został przyjęty zbyt entuzjastycznie przez stałych nowojorskich muzyków „na etacie”. Z czasem jednak zauważono, że różnorodność taka jest bardzo inspirująca, można czerpać z niej wiele nowych pomysłów, dodawać nowe elementy do swojej twórczości i ubogacać.
Z powodu zwiększającej się konkurencji, uliczni artyści stają się coraz bardziej profesjonalni. Korzystają z nowoczesnego sprzętu, prawie każdy podróżuje z własną aparaturą nagłaśniającą, ich kostiumy są bogatsze. Zmienia się nie tylko sama sztuka uliczna Nowego Jorku, ale również podejście publiczności. Również widzowie coraz lepiej przyjmują artystów, więcej wrzucają do koszyków, nagrywają na telefony i ipody i niejednokrotnie pomagają w ich dalszym rozwoju.

Marta Kustek

Poprzedni artykułAplikacje wspomagające rozwój dzieci dwujęzycznych i nie tylko
Następny artykuł„To będzie najważniejszy dzień mojego życia!”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj