Daniel Olbrychski
Daniel Olbrychski

Idea kina niepokornego nie opuszcza jednego z najważniejszych festiwali filmowych w Polsce. 12. MFF Tofifest pokazuje, że polskie kino nie tylko potrafi być niepokorne i nieszablonowe, ale także może osiągać europejskie, a nawet światowym poziomie, czego doskonałym przykładem jest prezentowana na ubiegłorocznym, a przypomniana na tegorocznym festiwalu „Ida” Pawła Pawlikowskiego, która jest polskim kandydatem do Oscara w kategorii „Najlepszy Film Nieanglojęzyczny”.

Śmiało mogę powiedzieć, że tegoroczna edycja festiwalu Tofifest odbyła się pod znakiem polskiego kina. Obok mistrzów kina polskiego, jak Lech Majewski („Onirica. Psie pole”), pojawili się twórcy młodego pokolenia, jak chociażby znana z reżyserii „Ody do radości” czy „Skrzydlatych świń” Anna Kazejak („Obietnica”), a także debiutanci, jak Michał Otłowski („Jeziorak”) czy Krzysztof Skonieczny („Hardkor Disco”). Na festiwalu nie zabrakło najważniejszych tytułów minionego roku, a także laureatów tegorocznego festiwalu w Gdyni: „Bogów”, „Hardkor Disco” i „Obietnicy”.

Zacznę od zwycięzcy Tofifestu. „Jeziorak”, debiut fabularny Michała Otłowskiego – zasłużony laureat konkursu FROM POLAND – to sygnał, że w polskim kinie gatunkowym zaczyna się dobrze dziać. „Jeziorak” to bardzo dobry rodzimy kryminał, który nie ustępuje w niczym skandynawskim czy amerykańskim filmom tego gatunku.

To, co decyduje o sukcesie „Jezioraka”, to bardzo dobry scenariusz (Otłowski był reżyserem i scenarzystą Magazynu Kryminalnego 997, a scenariusz „Jezioraka” pokazuje, że nauka nie poszła w las), świetne zdjęcia, wykorzystujące wizualny potencjał Warmii i Pomorza oraz świetnie obsadzona para prowincjonalnych śledczych: Jowita Budnik w brawurowej roli ciężarnej policjantki Izy zmagającej się nie tylko ze skomplikowanym śledztwem, ale i osobistymi problemami i bardzo dobry Sebastian Fabjański jako jej młodszy, trochę nieopierzony partner.

"Jeziorak"  (materiały organizatora)
„Jeziorak” (materiały organizatora)

Akcja rozwija się zgodnie z regułami gatunku, prowadząc nas do zaskakującego (choć nie aż tak bardzo) finału, a towarzyszy jej klimat mglistych warmińskich lasów i szuwarów. Mamy tu małe miasteczko, trupa młodej dziewczyny i lokalnych prominentów, którzy zdają się wiedzieć coś więcej niż utrzymują. Otłowski buduje solidną intrygę, wiarygodnie przestawia śledztwo, maksymalnie „upolszczając” to wszystko, co inny reżyser już dawno by zamerykanizował.

Wielki plus dla Otłowskiego za uczynienie głównym bohaterem nie kolejnego zmęczonego życiem „brudnego Harry’ego” z obowiązkowym problemem alkoholowym, ale kobietę, w dodatku ciężarną (jej ciąża wraz z rozwojem akcji zacznie przybierać na znaczeniu, stając się częścią misternej układanki), która nie tracąc nic ze swojej kobiecości wyłamuje się trochę stereotypom (ani z niej niezniszczalna twardzielka, ani ofiara). Opłaciło się. „Jeziorak” to bardzo dobrze skrojony kryminał, który w niczym nie ustępuje święcącym triumfy kryminałom skandynawskim, a ma w sobie sto procent Polski w Polsce.

Kolejnym udany debiut to „Hardkor Disko” Krzysztofa Skoniecznego z magnetyzującą rolą Marcina Kowalczyka. Tajemniczy Marcin (Kowalczyk) przyjeżdża znikąd do Warszawy, gdzie od razu kieruje się do mieszkania państwa Wróblewskich. Marcin stopniowo wnika w ich życie, nawiązując szczególną (choć nie do końca zrozumiałą) więź z ich córką Olą. Wycofany, milczący zupełnie nie pasuje do świata, do którego – z nie do końca znanych nam powodów – postanowił wpaść z wizytą.

"Hardkor Disco" (materiały organizatora )
„Hardkor Disco” (materiały organizatora )

Świat ten, który Skonieczny – jak na reżysera teledysków przystało – przestawia niczym wideoklip: hałaśliwy i oślepiający feerią barw. Ten świat to wyuzdana i hedonistyczna metropolia, gdzie ulubioną rozrywką dzieci są imprezy zakrapiane alkoholem i dragami, a jednym zmartwieniem rodziców jest to, żeby latorośle nie przesadziły. Marcin zaczyna toczyć sobie tylko znaną grę z rodzicami Oli – zblazowanym architektem Olkiem (Janusz Chabior) i wyzwoloną kobietą po czterdziestce Polą (Agnieszka Wosińska), która chętnie dobrałaby się do spodni chłopaka córki.

Niepasujący zupełnie do otoczenia chłopak, skrywający bardzo często twarz w cieniu kaptura bluzy dresowej, zaczyna jawić się jako cichy mściciel, który przyszedł zaprowadzić porządek w mieście chaosu i rozpusty. Kiedy jednak dochodzi do pierwszej zbrodni, otrzymujemy pierwszy element układanki, która – niestety – ze sceny na scenę nie staje się bardziej przejrzysta. I tu trochę za złe mam Skoniecznemu. Reżyser stawia za dużo znaków zapytania. Kim tak naprawdę jest tajemniczy Marcin? Dlaczego zjawia się w Warszawie. Kim są dla niego Olek, Pola i Ola? Sprawę ułatwić ma nam podział na trzy części zatytułowane „Dzień ojca”, „Dzień matki” i „Dzień dziecka”, ale zbyt wiele niedopowiedzeń (a może tylko jedno niedopowiedzenie za daleko?) sprawia, że film staje się ciągiem niepokojących domniemań. Intrygujących, ale wciąż domniemań.

Można to jednak Skoniecznemu wybaczyć, bo „Hardkor Disko” jest filmem, który ma kilka silnych argumentów na „tak”. I to nie byle jakich. Krzysztof Skonieczny, reżyser bardzo udanych teledysków, posługuje się taką samą techniką przy swoim fabularnym debiucie (żongluje przedłużonymi ujęciami statycznymi, częstymi cięciami i stopklatkami), doskonale oddając obraz strasznego miasta i jego strasznych mieszkańców (mieszczańców?), zarówno nocą – na rauszu, jak i rano – na kacu. Ten film to wizualny majstersztyk. I to jest pierwszy i bardzo ważny argument przemawiający na korzyść „Hardkor Disco”. Dobrze prowadzeni aktorzy: Jaśmina Polak jako Ola (nagroda za kobiecy debiut aktorski na Filmów Fabularnych w Gdyni), Janusz Chabior i Agnieszka Wosińska – to drugi argument. Trzeci – i chyba najważniejszy – to Marcin Kowalczyk. Oszczędny w słowie i gestach Kowalczyk hipnotyzuje powściągliwą grą. Zasłużona nagroda za debiut reżyserski dla „Hardkor Disko” na tegorocznym Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni.

Zdobywca Złotych Lwów w Gdyni dla najlepszego filmu, czyli „Bogowie” Łukasza Palkowskiego to pierwszy polski film biograficzny od wielu lat, który opiera się patosowi, jest za to okraszony sporą dawką inteligentnego humoru, nie tracąc nic z powagi tematu. Zastanawiałam się, czy Palkowskiemu się uda. Niejeden już próbował przenosić na ekran historię kolejnych polskich (mniejszych lub większych) bohaterów i niestety, nie zawsze się to udawało. Wszystkich ich gubiło nadmierne nadęcie. I reżysera, i filmu. Palkowski jednak dał radę.

Zbigniewa Religi nie trzeba nikomu przestawiać. I Palkowski go nie przedstawia, a od razu wrzuca w wir doskonale nam znanych wydarzeń związanych z pierwszymi próbami przeszczepu serca w Polsce. Zanim to jednak zrobił, zrezygnował z wszelkich prób brązowienia swojego bohatera, czyli zaprzestał tego, czego nie życzyłby sobie sam Religa. Przedstawia go więc, przekornie, trochę jak antybohatera – kardiochirurga, który pali jak smok, pije na umór, klnie jak szewc i kieruje jak pirat drogowy, na dodatek furiata, który rano zwalnia pracownika, a wieczorem go przeprasza i przywraca. A w międzyczasie ratuje ludzkie życie, dokonuje pierwszego w Polsce udanego przeszczepu serca, buduje od podstaw klinikę w Zabrzu i zmaga się z kolejnymi przeciwnościami, które szykuje dla niego PRL-owski ustrój. Palkowski przestawia najciekawszy moment w życiu Religi, czyli czas pierwszego nieudanego przeszczepu serca i heroiczne (na szczęście przedstawione bez zbędnego patosu) zmagania z biurokracją, trudnym środowiskiem lekarskim, wreszcie mentalnością Polaków, dla których serce to miejsce, gdzie mieszczą się uczucia, a nie tam żaden mięsień pompujący krew.

Świetne, soczyste dialogi, bardzo dobre oddanie klimatu PRL-u (z obowiązkową polską kawą po turecku na podstawce, fiatem 125p i paprotką na oknie), dobry drugi plan – Piotr Głowacki i Szymon Piotr Warszawski w roli asystentów profesora – Mariana Zembali i Andrzeja Bochenka i zadbanie o każdy szczegół (Religa ćwiczy przed przeszczepem na surowej wątróbce, którą potem podsmaża na obiad) – to wszystko składa się na receptę na sukces filmu. No, i oczywiście i rewelacyjny Tomasz Kot jako Religa, który tworzy wyśmienitą kreację. Śmiem nawet twierdzić, że najlepszą w swojej dotychczasowej karierze. Lekko przygarbiony, jak to chirurg – z jednym ramieniem niższym, z przymrużonym prawym okiem – na kilku charakterystycznych gestach buduje wizualnie swoją postać. Najważniejsze jednak, że pokazał nam obraz nie pomnika polskiej kardiochirurgii, ale człowiek a z krwi i kości, który zupełnie przypadkiem wybrał zawód boga – ratującego ludzkie życie lekarza, niepokładającego nadziei w żadnym Bogu, ale we własnych: wiedzy, umiejętności i doświadczeniu. Zasłużone laury dla najlepszego aktora na FFF w Gdyni. A Łukasz Palkowski – jak Religa – podjął ryzyko. Operacja się udała, widz przeżył i czuje się świetnie.

„Obietnica” w reżyserii Anny Kazejak to kolejna warta obejrzenia polska propozycja fabularna. Zupełnie niepotrzebnie porównywana ze skądinąd doskonałą „Salą samobójców” Jana Komasy, z którą łączy ją temat młodzieżowych dramatów. O ile u Komasy mieliśmy do czynienia z wyalienowanym Dominikiem, który znajduje zrozumienie wśród wirtualnych przyjaciół i stopniowo traci kontakt z rzeczywistością, o tyle historia Janka (Mateusz Więcławek) i Lili (Eliza Rycembel), a właściwie nawet samej Lili to coś więcej niż tylko brak akceptacji.

"Obietnica"  (materiały organizatora)
„Obietnica” (materiały organizatora)

Historia nastoletniej miłości jakich wiele. Janek całuje się na imprezie z inną dziewczyną, Lila nie chce mu wybaczyć. Janek chce zrobić wszystko, żeby przebłagać Lilę. Lila się dąsa, wreszcie daje się uprosić. I gdyby nie jedno słowo, historia skończyłaby się happy endem. Lila wybaczy Jankowi, ale ten musi zrobić dla niej absolutnie wszystko, a właściwie jedno: sprawić, że znienawidzona rywalka zniknie. Janek daje słowo… Od tego momentu nie mamy już wątpliwości, że happy endu na pewno nie będzie.

Centralną postacią jest Lila – niczym nastoletnia Lady Makbet podżega do zbrodni, walczy z wyrzutami sumienia, wreszcie z powagą oświadcza przesłuchującemu ją policjantowi, że pocałunek to nic innego jak zdrada i bez mrugnięcia okiem stwierdza, że rywalka zasłużyła na to, co ją spotkało. Całą historię obserwujemy z perspektywy Lili, ale mimo to nie poznajemy odpowiedzi na pytanie, co kieruje dziewczyną. Nie do końca wiadomo, co tak naprawdę łączy ją z Jankiem: czy odwzajemnia jego uczucia, czy tylko z nim pogrywa? Ma autentyczne wyrzuty sumienia, czy to tylko strach przed pociągnięciem do odpowiedzialności? I wreszcie, czy naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, co zrobiła?

„Obietnica” to interesujące kino psychologiczne, które ścina krew w żyłach, kiedy uzmysłowimy sobie, ile lat mają główni bohaterzy. I nawet jeśli grającej pierwszoplanową rolę Elizie Rycembel brakuje charyzmy Jakuba Gierszała z „Sali samobójców”, to i tak całkiem nieźle udaje się Annie Kazejak postawić ważne pytania o źródło relatywizmu moralnego. Jedynym do czego można by było się przyczepić, to zbyt stereotypowe przedstawienie postaci rodziców, którzy nie interesują się dzieckiem; ojciec Lili grany przez Andrzeja Chyrę mówi policji, że nie jest na bieżąco, bo mieszka w Kopenhadze, a matka (Magdalena Popławska) romansuje z młodszym partnerem (nagrodzony w Gdyni za najlepszą drugoplanową rolę męską Dawid Ogrodnik). Bardziej interesująco, choć niestety za słabo, jest zarysowana relacja Lili z jej ojcem, która może rzucić trochę światła na jej relacje płcią przeciwną. Mimo tego Kazejak sprawnie maluje obraz świata nastolatków, który nie jest wcale tak niewinny, jak by się mogło wydawać.

Interesującą propozycją dla wielbicieli talentu reżysera teatralnego Grzegorza Jarzyny jest filmowa adaptacja wystawionej przez niego na scenie sztuki Doroty Masłowskiej „Między nami dobrze jest”. To groteskowa opowieść o polskim społeczeństwie reprezentowanycm przez mieszkającą w ciasnej kawalerce trzypokoleniową rodzinę złożoną z samych kobiet oraz ich otoczenie. Jak to u Masłowskiej, nie brak tu ciętego humoru i elementów popkultury, a na ekranie przewijają się coraz to nowsi bohaterowie będący ucieleśnienie coraz to dziwniejszych wizji Polski. Jarzyna doskonale łączy możliwości kinowe z zabiegami teatralnymi, puszczając co jakiś czas oko do widza. Brawa na Danuty Szaflarskiej w roli „Osowiałej staruszki na wózku inwalidzkim” i Adama Woronowicza w roli reżysera-geja.

„Onirica – psie pole” to z kolei lektura obowiązkowa dla każdego wielbiciela twórczości Lecha Majewskiego. Nie jest to łatwy reżyser. Od swojego widza wymaga erudycji i wyjątkowej wrażliwości. Nie mogło być inaczej w przypadku „Onirici”. To historia Andrzeja (Michał Tatarek), pracownika supermarketu, a tak naprawdę byłego akademika obsesyjnie analizującego „Boską komedię” Dantego, który po wypadku, w którym ginie jego ukochana i przyjaciel, zaszywa się w bezpiecznie krainie snów.

"Onirica" (materiały organizatora)
„Onirica” (materiały organizatora)

Razem z nim zanurzamy się w oniryczne wizje, w których Andrzej – niczym Dante – błąka się w bliżej nieokreślonych zaświatach, by połączyć się z ukochaną, a jego fantazje przeplatają się z wydarzeniami dziejowymi, w tym z bieżącą sytuacją Polski. „Onirica…” to monumentalne dzieło wizualne, którego jednak nie da się odczytać bez kulturowych kontekstów. Film kończy zejście głównego bohatera do podziemi, by odnaleźć wreszcie spokój, a widz pozostaje, jak to po obejrzeniu filmu Majewskiego bywa – w pół-śnie i pół-jawie, nie wiedząc, co zobaczył, a co sobie dopowiedział.

Na pewno wart uwagi jest także film „Małe stłuczki” w reżyserii Aleksandry Gowin i Ireneusza Grzyba. To liryczna i odrobinę surrealistyczna filmowa opowieść o niezwykłości, a zarazem kruchości ludzkich relacji. Asia (bardzo dobra Helena Sujecka) i Kasia (Agnieszka Pawełkiewicz) to przyjaciółki, które zajmują się likwidacją mieszkań po zmarłych lokatorach. Pewnego dnia w ich życiu pojawia się Piotr (Szymon Czacki) – porzucony przez żonę pracownik fabryki pudełek z niestabilną emocjonalnie matką. Ten przedziwny trójkąt zaczyna koegzystować, prowadząc osobliwą acz subtelną emocjonalno-erotyczną grę. Zgodnie z zasadami fizyki zachowują się jak magnesy o różnych biegunach: przyciągają się i odpychają wzajemnie, narażając się jedynie na małe stłuczki, bo boją się wielkiej katastrofy.

"Małe stłuczki" (materiały organizatora)
„Małe stłuczki” (materiały organizatora)

Bohaterowie – przy bardzo oszczędnej narracji – kreują swój własny świat oparty na niedopowiedzeniach i aluzjach, gdzie orgia odbywa się bez żadnego dotykania (jedna z najlepszych scen w filmie), a wyznanie – bez słów. Równocześnie nasz trójkąt żyje w świecie podszytym absurdem, gdzie dostawca pizzy o aparycji mafioza płacze jak bóbr, bo zgubił się w lesie, a przytula go nie kto inny jak arogancki i gburowaty szef. „Małe stłuczki” to poetycki film o potrzebie bliskości i obawie przed nią. Niezwykle nastrojowe kino, które udowadnia, że milczenie jest złotem, a gest, ukradkowe spojrzenie czy niedokończone zdanie mówią więcej niż cały dialog.

I wreszcie na koniec przypomniana na festiwalu „Ida” Pawła Pawlikowskiego, pozycja obowiązkowa, i to nie tylko ze względu na oscarową nominację. Ten czarno-biały skromy w narracji film o dwóch pozornie niemających ze sobą nic wspólnego kobietach mówi o czymś więcej aniżeli o rozliczeniach się z polską historią. To rzecz o sacrum i profanum i ich względności.

Ida, a właściwie Anna (ciekawa Agata Trzebuchowska, wypatrzona przez Małgorzatę Szumowska w jednej z warszawskich kawiarni) to przyszła siostra zakonna, która przed ostatnimi ślubami musi spotkać się ze swoją nieznaną ciotką, byłą stalinowską sędzią Wandą (rewelacyjna Agata Kulesza). Obie panie wyruszają w podróż, podczas której tropią ślady swoich żydowskich korzeni. Spotkanie Idy i Wandy zmienia obie kobiety. Już nic nie będzie takie samo. I nie chodzi tu wcale o żydowską tożsamość, ale o tożsamość w ogóle. Obie przewartościują wszystko, w co dotychczas wierzyły (lub nie). Wanda posmakuje niewinności nieskażonej cierpieniem ani złem Idy, ta z kolei weźmie sobie do serca radę ciotki, by – zanim zniknie za klasztorną furą – posmakować tego wszystkiego, co zostawia po drugiej stronie (genialna scena, gdy ubrana w sukienkę i buty ciotki Ida próbuje – jak Wanda – palić i pociągać z butelki).

Film w dużej mierze opiera się na grze znakomitego duetu Kulesza – Trzebuchowska. Ta pierwsza, szorstka kobieta przy (minionej) władzy, głośna femme fatale jest przeciwwagą dla milczącej, nieśmiałej dziewczyny. Są niczym sacrum i profanum, które – mimo opozycji – uzupełniają się wzajemnie. To film subtelny, nastrojowy, niezwykle wyważony i dopracowany w każdym szczególe, gdzie nie ma zbędnych słów, a każdy kadr niesie ważny sens.

Agata Kulesza i Agata Trzebuchowska - spotkanie
Agata Kulesza i Agata Trzebuchowska – spotkanie

Kolejna edycja MFF Tofifest – w październiku 2015 roku, a my czekamy na kolejne dobre polskie filmy i trzymamy kciuki za nominowana do Oscara „Idę”.

Tekst i zdjęcia: Karina Bonowicz

Szaflarska DanutaLaureaci Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Tofifest w Toruniu

Najlepszym filmem w konkursie głównym On Air zostało ukraińskie „Plemię” („The Tribe”) w reżyserii Myroslava Slaboshpytskiego, które otrzymało Grand Prix festiwalu (Złoty Anioł).

Srebrnego Anioła za najlepszą reżyserię otrzymał Ruben Östlund ze Szwecji za film „Turysta” („The Tourist/ „Force Majeure”). Dwa wyróżnienia, od Jury i Jury Studenckiego, otrzymał gruziński film „Kukurydziana wyspa” („Corn Island”/ „Simindis Kundzuli”) w reżyserii George’a Ovashviliego. Nagroda w konkursie krótkometrażowym Shortcut otrzymał francuski film „Thunderbirds” („Les Oiseaux-tonnerre”) wyreżyserowany przez Léę Mysius. W konkursie polskim From Poland zwycięstwo odniósł „Jeziorak” Michała Otłowskiego, zaś w konkursie Lokalizacje —„Bydgoszcz od świtu do zmierzchu”.

Wręczono też Specjalne Złote Anioły Tofifest. Anioła za Niepokorność Twórczą odebrał aktor Daniel Olbrychski, Anioła za całokształt twórczości – aktorka Danuta Szaflarska oraz reżyser Jerzy Hoffman, aktorka Agata Kulesza otrzymała specjalnego Złotego Anioła dla wybitnej aktorki europejskiej, Anioła dla wybitnego filmowca europejskiego – czeski reżyser Bohdan Sláma, a Flisaka Tofifest – reżyser Tomasz Wasilewski.

Danuta Szaflarska
Danuta Szaflarska
Jerzy Hoffman
Jerzy Hoffman

Festiwal pokazał ponad 150 filmów w 16 pasmach. Gośćmi festiwalu byli także m.in. Agata Kulesza, Jerzy Hoffman, Bartłomiej Topa i Tymon Tymański. Po raz pierwszy Tofifestowi towarzyszył stawiający na łączenie obrazu i dźwięku festiwal muzyczny Audiowizje, w ramach którego odbyły się 3 konkursy i ponad 30 koncertów. Przyznano też po raz pierwszy nagrody festiwalu Audiowizje. Najlepszym zespołem konkursu Showcase został warszawski Stardust Memories. Za najlepszą wizualizację nagrodzono zespół Alters. Nagroda w konkursie „Muzyka do nakręcenia” trafiła zaś do zespołu HOAP.

Daniel Olbrychski
Daniel Olbrychski

Międzynarodowy Festiwal Filmowy Tofifest – nazywany „niepokornym festiwalem”, odbywający się w Toruniu MFF Tofifest jest jednym z najważniejszych wydarzeń filmowych w Polsce. W ciągu 12 lat istnienia imprezy wśród jej gości i laureatów znaleźli się m.in. Geraldine Chaplin, Jim Sheridan, Jiri Menzel, Ulrich Seidl, Emanuelle Seigner, Janusz Gajos, Jerzy Stuhr, Krystyna Janda czy Julia Jentsch. Co roku festiwal prezentuje ponad 150 filmów, w kilkunastu sekcjach, a projekcjom towarzyszą liczne dodatkowe wydarzenia artystyczne, wystawy, spektakle teatralne i koncerty.

Hoffman JerzyFilmy biorą udział w dwóch konkursów międzynarodowych: ON AIR – dla pełnometrażowych debiutów i drugich filmów oraz SHORTCUT – dla filmów krótkometrażowych. Kolejne festiwalowe konkursy to FROM POLAND, przeznaczony dla polskich filmów pełnometrażowych oraz LOKALIZACJE – dla najlepszego filmu związanego z regionem kujawsko-pomorskim. Nagrodami w wyżej wymienionych konkursach są Złote Anioły Tofifest oraz nagrody pieniężne.

Tekst i zdjęcia: Karina Bonowicz

Poprzedni artykuł„Bierzcie i czytajcie z tego wszyscy”
Następny artykuł„Jak zdobyć Nowy Jork i nie wydać fortuny?”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj