Działo się to dawno, dawno temu gdy ziemię pokrywały jeszcze prastare bory, a ludzie i zwierzęta unikali się nawzajem. Ludzie, bo wierzyli, że zwierzęta są wysłannikami złych duchów i mogą rzucić na nich urok. Zwierzęta, bo były przekonane, że to ludzie są bez duszy i wiodą żywot potworów niezdolnych do żadnych uczuć. Żyli więc obok siebie w tym samym lesie, lecz ich ścieżki nigdy się nie przecinały. Tylko historie, jakie o sobie opowiadali, z czasem robiły się coraz dłuższe i straszniejsze.

*
W zachodniej części lasu, pod rozłożystym dębem mieszkała rodzina zajęcy. Wesoła gromadka, której nigdy się nie nudziło i która zabawiała inne zwierzęta swoimi sztuczkami.

W tym roku humory nikomu jednak nie dopisywały. Kończył się kwiecień, a wiosny wciąż nigdzie nie było widać. Ziemię skuwał mróz, zaś pod drzewami dalej leżały grube placki śniegu, bo słońce muskało promieniami jedynie najwyższe partie drzew. Gdy któregoś dnia w końcu zrobiło się cieplej zające nie posiadały się z radości.

– Bawmy się! Bawmy! W chowanego! – piszczały wyskakując przed norkę i taplając się w kałużach. – Kto kryje?

– Ona! – wykrzyknął Szarutek i wycelował palcem w swoją najmłodszą siostrę Sasankę.

– Muszę? – jęknęła Sasanka, bo jako jedyna z rodzeństwa nie przepadała za zabawami na świeżym powietrzu. Wolała siedzieć w norce i zajmować się jakimiś przyjemnymi robótkami: wyplataniem wiklinowych koszyczków, dzierganiem na drutach skarpetek dla całej rodziny, a zwłaszcza malowaniem. Była bardzo uzdolniona plastycznie i jej śliczne obrazki pokrywały wszystkie ściany w zajęczej norce.

– Leć, leć! – poparła Szarutka Mama – Zajęczyca. – Ruch to zdrowie! Poćwiczysz skoki, a gdy i tobie trochę przybrudzi się futerko staniesz się podobna do reszty i będę o ciebie spokojniejsza.

Sasanka popatrzyła z trwogą na swoje fioletowe łapki, biały brzuszek i żółty ogonek. Nikt w rodzinie nie miał tak niezwykłego ubarwienia, sierść jej rodziców i rodzeństwa była szara, co najwyżej lekko brązowa. Futerko było dla niej wielkim powodem do dumy, dlatego tym bardziej nie chciała, by się zmoczyło i umazało błotem.

Posłuchała jednak mamy.

– Tylko pamiętaj, najpierw musisz policzyć do stu! – przypomniał jej Szarutek zanim nie zniknął w pobliskich zaroślach.

Sto! Sasanka odjęła łapki od oczu.

Las wydawał się pusty, ale nie był cichy. Wiatr ze świstem wywiewał z dziupli piórka i śmieci przypominając ptakom o wiosennych porządkach. Skrzypiały sosny budząc się z zimowego snu i rozciągając swoje szerokie ramiona. Ledwie zaś mignął Sasance w gałęziach cień rudej kitki jak deszcz posypały się na nią szyszki i patyki. Jeden nawet trafił ją prosto w nosek.

Wtem gdzieś pod samym niebem odezwał się srebrny dzwoneczek. Sasanka aż przysiadła z wrażenia. Znała ten głos, to był skowronek, jej ulubiony ptasi muzykant. Nie zastanawiając się pobiegła za nim. Minął kwadrans, może godzina, a może i kilka. Przepełniona szczęściem Sasanka na nic nie zwracała uwagi. Zatrzymała ją dopiero tafla srebrnej, bezkresnej wody, która nagle rozpostarła się pod jej łapkami.

Wielkie Jezioro? Zdumiała się i przelękła. Mama Zajęczyca nieustannie ich przestrzegała, że to tutaj mieszkają potwory i kończy się cały dobry świat. Ale Wielkie Jezioro było przecież bardzo daleko. Tak daleko, mówiła mama, że musieliby zgubić się na dobre, by tam trafić.

Zgubiłam się! Sasanka była zrozpaczona. Wycofała się w trzciny i pewnie rozpłakałaby się w głos, gdyby nie jakieś kroki w pobliżu. Postawiła słuchy. Kroki ucichły za to rozległ się plusk. Wystawiła z trzcin łebek.

Nad brzegiem jeziora stała postać. Nie przypominała żadnego ze znanych jej zwierząt. Była prosta jak struna, trzymała się tylko na dwóch tylnych łapach, a w przednich ściskała kij z przywiązanym do końca sznurkiem. Sznurek moczył się w wodzie, a gdy się poruszył postać pociągnęła go do góry.

– Hm – mruknęła i ponownie zarzuciła sznurek do wody.

Gdy znów drgnął, znów go wyciągnęła i znów z powrotem zanurzyła. Robiła tak jeszcze wiele razy, aż w końcu upchnęła kij pod pachę i zaczęła się oddalać.

To musi być ten potwór, człowiek, pomyślała Sasanka. Wciąż się trzęsła, ale już nie ze strachu, tylko ze zdumienia i ciekawości. Trzeba tu bowiem wyjaśnić, że niezwykła Sasanka posiadała jeszcze jedną niezwykłą moc. Czuła cudze emocje. Teraz nie miała wątpliwości. Ludzki potwór był czymś przerażony i bardzo zmartwiony. Sasanka cichutko pokicała za nim.

A tu w lesie człowiek nieoczekiwanie zapadł się pod ziemię! Sasanka kręciła się dookoła i dopiero po chwili zrozumiała, co się stało. Otóż wyrastający przed nią pagórek był w istocie ludzkim domem. Do połowy schowanym w ziemi, z dachem i ścianami doskonale pokrytymi mchem i wejściem zamaskowanym przez iglaki. U nasady pagórka Sasanka wypatrzyła jednak niewielkie okienko.

Człowiek, za którym podążała, siedział teraz za stołem i miał twarz ukrytą w dłoniach. Drugi człowiek siedział na brzegu łóżka po przeciwnej stronie izby. Trzeci człowiek, najmniejszy, leżał na łóżku i wydawało się, że spał. Miał bladą skórę i chudziutkie niczym patyki rączki wyciągnięte wzdłuż tułowia.

– Próbowałem już wszystkiego – odezwał się człowiek przy stole. – Czy ktoś słyszał, żeby o tej porze wciąż nie było w jeziorze ryb?

– Nie obwiniaj się, mój kochany – odpowiedział mu drugi. – Gdybyśmy wiedzieli, że zima tak się zasiedzi, a wiosna zaśpi, zgromadzilibyśmy jesienią większe zapasy. Tego jednak nie da się przewidzieć. Nic teraz nie poradzimy. Uratować Takao może tylko cud.

Ludzie popatrzyli na siebie i Sasanka zobaczyła, że po ich twarzach spływają wielkie jak groch łzy, których nie próbowali nawet wycierać.

Nie czekała dłużej. Rzuciła się pędem przez las kierując się w stronę zachodzącego słońca. Skoro jej norka znajdowała w zachodniej części lasu, był to najlepszy sposób, by do niej z powrotem trafić.

– Nareszcie! Gdzieś się podziewałaś? Wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy? – Rodzeństwo zasypało pytaniami. – Już myśleliśmy, że spotkałaś na swojej drodze ludzi!

– Bo tak było! – potwierdziła Sasanka. – Tylko ci, których spotkałam to żadne potwory. To słabe istoty, które na dodatek potrzebują pomocy!

– Mamo! – Wpadła do kuchni, gdzie z kolei porwała ją w ramiona zatroskana Zajęczyca. – Jak pomóc komuś, kto jest chory i potrzebuje nabrać sił?

– Myślę, że nakarmić go jajkami – odpowiedziała Zajęczyca. – Są lekkostrawne i zawierają dużo odżywczych składników.

Sasanka chwyciła jeden ze swoich wiklinowych koszyczków i pokicała w odwiedziny do kury sąsiadki.

Wróciła z koszem pełnym świeżych jaj.

Za oknem zapadł już jednak zmrok. Wyprawę do ludzkiego domu trzeba było odłożyć do jutra. Ale Sasanka nie mogła spać. W sercu wciąż czuła smutek i ból ludzi, a do tego martwiła się, czy ludzkie dziecko przetrwa noc. Tak bardzo pragnęła ich pocieszyć, przekazać im w jakiś sposób swoje dobre myśli i nadzieję.

A gdyby tak..?

Wzięła do ręki pędzelek, a po nim jajko. Namalowała na skorupce źdźbła trawy oraz kolorowe ptasie piórka. Następne jajko ozdobiła pączkami, z których już zaczęły wychylać się na świat zielone listki, a kolejne gałązkami wierzby, którą gęsto oklejały puchate kotki. Spod jej pazurków niczym najpiękniejsze korale wysnuwały się wzorki pełne kolorowych kropek, przecinków i koniecznie intensywnie żółtych promieni słońca, którym zwijała końcówki w figlarne sprężynki. Wkładała w to cały swój talent i bardzo się starała, by obrazki były wesołe, a każdy kto na nie spojrzy mógł poczuć w sercu radość i wiosnę.

Wczesnym rankiem zapakowała swoje dzieła do koszyka i kierując się słońcem tym razem podążyła na wschód.

Drzwi do ludzkiej chatki zastała z lekko uchylone. Ludzkich rodziców nie było, ale mały Takao nie spał. Leżał wpatrując się w drzwi, zupełnie jakby spodziewał się gościa.

– Jesteś! – ucieszył się na widok Sasanki.
– Wiedziałeś, że przyjdę? – zdumiała się.
– Powiedział mi o tym wiatr, który odwiedził mnie we śnie. – No tak – zaśmiała się Sasanka. – Ten sowizdrzał nigdy nie umie dotrzymać tajemnicy.
– A to co? Zabawki? Dla mnie? – Takao wyciągnął rączki w kierunku koszyczka.
– To jajka. Oczywiście, możesz się nimi pobawić. Ale przyniosłam je po to, byś je zjadł. Wtedy wyzdrowiejesz i nabierzesz sił. – Jesteś czarodziejką? – szepnął z zachwytem Takao. – A jak się nazywasz? – Sasanka. – Pisanka! Jak pięknie! –mały Takao z przejęcia przekręcił imię zajączka. – To ja nazwę te jajka pisankami, na twoją cześć – zdecydował i przytulił twarz do koszyczka.

W tej chwili za drzwiami rozległy się głosy, więc spłoszona Sasanka natychmiast dała susa za okno.

– A to co? Jajka? – Ludzie wypuścili z rąk chrust, z którymi weszli do domu. – W dodatku tak pięknie pomalowane? Kto tu był, Takao? – przypadli do synka.

– Nie wiem, ale chyba sama wiosna przebrana za fioletowego zajączka – odrzekł chłopiec. – A one – wskazał na jajka – są specjalne, zaczarowane. Nazywają się pisanki. Gdy je zjem wrócą mi siły i wyzdrowieję.

– Bez wątpienia! – wykrzyknął ojciec chłopca i z radości zaczął tańczyć po izbie. – Przecież jajka to symbol wiosny i odradzającej się przyrody. To symbol życia i zdrowia!

– A gdyby tak jeszcze znalazła się na świecie jakaś miła, życzliwa nam kura, która chciałaby u nas zamieszkać – rozmarzyła się matka chłopca. – Miałaby u nas jak w raju. A my już nigdy nie musielibyśmy głodować na przednówku.

– Skoro wiosna przyniosła mi w prezencie jajka, to może przyniesie i kurę? – powiedział Takao.

Rodzice popatrzyli na niego z miłością, ale pokręcili głowami, by nie robił sobie zbyt wielkich nadziei. A potem już czym prędzej przyrządzili mu posiłek z pożywnych jaj. Tylko żeby nie zniszczyć pięknych skorupek zrobili z nich wydmuszki. Umieścili je z powrotem w koszyku i zachowali na pamiątkę.

Sasanka długo siedziała pod oknem ludzkiej chaty zastanawiając się, dlaczego do tej pory słyszała o ludziach same złe rzeczy? I dlaczego ludzie mówiąc o zwierzętach też przypisywali im wyłącznie złe cechy? Czy dlatego, że jedni drugich po prostu nie znali?

Moglibyśmy zawrzeć porozumienie, rozmyślała w drodze powrotnej. Moglibyśmy dać sobie nawzajem szansę.

W domu opowiedziała rodzinie o swoich odkryciach i przemyśleniach. Wiatr poniósł jej słowa w las i wkrótce już wszędzie powtarzano, że ludzie też potrafią kochać, opiekować się innymi i czuć wdzięczność. A także, że chcieliby żyć ze zwierzętami w przyjaźni.

Jako pierwsza do ludzkiego obejścia wprowadziła się kura z kurczakami. Po niej przydreptał kogut, a za nim gęś i kaczka. Jakiś czas potem koło chatki pojawił się i pies, a po nim wprowadził się kot, bo uznał, że kącik przy ciepłym piecu będzie o wiele przytulniejszy, niż goła ziemia pod jałowcem, gdzie sypiał do tej pory. Koń i krowa zastanawiali się najdłużej, lecz i oni w końcu postanowili człowiekowi zaufać. Nie zawiedli się. W zamian za mleko i pomoc w polu ludzie i im zapewnili schronienie oraz dobre warunki życia.

Sasanka z radością obserwowała te zmiany. Tylko wolała czynić z ukrycia, bo miała zbyt płochliwą naturę.

Kolejna wiosna przyniosła dużą niespodziankę. Ludzie powitali jej nadejście nową tradycją – robieniem pisanek. Kilka lat później jajka malowano już w każdym ludzkim domu, a zaprzyjaźnione zające donosiły Sasance, że ludzie przykładali do tego obyczaju wielką wagę. Wierzyli, że pisanki posiadają szczególną moc – zapewnią im szczęście i urodzaj, bo są symbolem przymierza człowieka z naturą. Z czasem pisanki zaczęły się w tajemniczy sposób pojawiać pod łóżkami lub poduszkami dzieci. Dorośli tłumaczyli, że to prezent od zaczarowanego, leśnego zajączka, który zapewni im ochronę przed chorobami. Do pisanki często dołączony był jakiś smakołyk, słodka bułeczka, cukierek albo piernik.

Gdy pewnej zimy wiele, wiele lat później bardzo już stara Sasanka położyła się przed swoją norką i zasnęła na wieki, wiosną wyrosły w tym miejscu delikatne kwiatki o fioletowych płatkach i żółtym środku. Na jej cześć nazwano je sasankami. Wybierzcie się wiosną do lasu, może i wam uda się je znaleźć. Nie zrywajcie ich jednak. Gdy nadejdzie pora wyskoczą z nich zaczarowane, kolorowe zajączki, które i wam przyniosą w prezencie wielkanocne jajko-pisankę.

Koniec

*

Kilka słów na zakończenie.
Nie wszystko w tej opowieści jest bajką. Tradycja malowania jajek rzeczywiście sięga zamierzchłych, jeszcze pogańskich czasów. Najstarsze pisanki odkryto w Afryce i mają one ponad 50 tysięcy lat! Malowane jajka ludzie przynosili sobie w darze i znaczyło to prawdopodobnie tyle samo, co życzyć komuś szczęścia i pomyślności. Zostawione przed drzwiami miały zaś chronić dom i jego mieszkańców przed chorobami. Naukowcy odkryli pisanki nawet w starożytnych grobowcach. Nie wiemy dokładnie jaką pełniły tam rolę. Być może miały strzec grobu przed złodziejami. Ale niewykluczone, że chowano je tam po to, by i w krainie śmierci zmarłemu dopisywały siły, zdrowie i szczęście.

.

Tekst i zdjęcia: Eliza Sarnacka – Mahoney

Poprzedni artykuł„It Takes a Village”
Następny artykułKlub Polonijnego Maturzysty: Maryla Wolska – poetka zapomniana
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj