sport.dzieci

„Moja córka jest bardzo spokojna, ma dobry charakter, to prawie anioł” – mówi z dumą w głosie tata 10-letniej Loren. – „Zaraz wyjdzie z szatni, będziesz mogła ją poznać” – dodaje zachęcająco.

Jest już koniec popołudnia, zbliża się dwudziesta. Stoimy na korytarzu dużego basenu należącego do gimnazjum w Webster, NY. Z szatni wychodzą kolejne dzieci. Nie wszyscy zdążyli się uczesać, zapakować ręczniki. Niektórzy mają zaczerwienione oczy. Pachną chlorem. Przed budynkiem czekają na nich w autach rodzice.

Sympatyczna, o filigranowej budowie kobieta uśmiecha się serdecznie. Słysząc moje imię, pozdrawia i zachęca do rozmowy. Tu wszyscy się znają. Rodzice pływaków, oczekując na zakończenie treningu, wymieniają poglądy, opowiadają o sukcesach sportowych swoich pociech.

Kobieta informuje, że czeka na 15-letniego syna.

„Córka została w domu. Opuściła dzisiejszy trening. Przywiozę ją jutro. Nie uwierzysz, ale mój syn przerósł już mnie o głowę. Rośnie szybko, to pewnie przez ten sport” – dodaje.

Wreszcie nadchodzi Loren, dźwigając plecak. Ma miła buzię, ciepły uśmiech. Na powitanie tuli się do taty.

„Oto i moja Loren” – przedstawia córkę, odbierając od niej plecak. – „Poznaj babcię swojej szkolnej koleżanki”

Tata Loren z książką w ręku czekał na córkę przez cały prawie dwugodzinny trening. Czytał i rzucał okiem na tafle basenu, by ocenić jak radzi sobie jego córka. Był wyraźnie z niej zadowolony.

„Ona naprawdę jest bardzo dobra” – podkreśla kolejny raz, chwaląc swoją pociechę za jej anielski charakter. Dziewczynka przyjmuje pochwały bez większych emocji. Pewnie przywykła już do nich.

Jestem zwolenniczką chwalenia, podkreślania zalet u dzieci, dlatego odpowiada mi ta metoda wychowawcza stosowana przez nowo poznanego tatę. Popatruję życie, nasłuchuję, uczę się.

Z szatni wychodzą kolejne dzieci. Przyszły i moje skarby. Rozmierzwione włosy u Janka, zadziorny uśmiech świadczą, że chłopiec jest zadowolony z treningu. To jego ostatnia próba sił przed eliminacjami, na jakie udają się nazajutrz. Dlatego on i jego o dwa lata młodsza siostra nie oszczędzali się na dwugodzinnym treningu.

Przez miesiąc mojego pobytu za oceanem poznałam już wiele rodzin, których łączą sportowe zainteresowania dzieci. Każde popołudnie spędzane jest na boisku szkolnym albo na basenie. Rodzice po pracy dowożą swoje pociechy na zajęcia sportowe.

Sport zapełnia im popołudnia. Pozwala na kontakt z rówieśnikami, których łączą podobne zainteresowania. Sport rozwija. Pokonywanie trudności, walka ze słabościami, stawianie coraz wyższych poprzeczek kształtuje charakter, rozwija osobowość, wycisza nagromadzone emocje. Z uprawiania dyscyplin sportowych płyną same korzyści. Czego nie można powiedzieć o godzinach ślęczonych przed telewizorem czy czasem marnotrawionym na różnych ogłupiających grach komputerowych.

Daję duży kredyt moim najbliższym za to właśnie, że doceniają jak wielkie znaczenie w rozwoju ich dzieci pełni sport.

Motywacje do uprawiania dyscyplin mogą być różne. Począwszy od możliwości kontaktu z rówieśnikami, poprzez pożytecznie spędzany czas, aż po powody bardziej odległe, dotyczące przyszłości młodego człowieka. Bo przecież dobre osiągnięcia w sporcie mogą pomóc w otrzymaniu stypendium i otwarciu drogi na studia.

W Polsce jest trochę inaczej. Nie dostrzega się tego tak dużego zainteresowania sportem. Tak masowo uprawiane przez dzieci i młodzież dyscypliny sportowe można tylko zobaczyć w kraju za oceanem. I muszę przyznać, że jest to wielka sprawa.

Szkoda, że w Polsce nie może być podobnie. Co prawda, dzieci mają więcej swobody i samodzielności. Na spotkania z rówieśnikami nie trzeba je dowozić autem, bo kolegów i koleżanki mają pod bokiem. Czas spędzają przed blokami, przy trzepakach, o czym w niedawnej korespondencji z Polski pisała Polonijna Mama, Danusia Świątek.

Także korzystają z basenów, grają w piłkę, bawią się na huśtawkach i innych urządzeniach na placach zabaw lub w miejscach wydzielonych przed blokami. Niekoniecznie też muszą być z nimi rodzice, nie muszą ich też dowozić do tych miejsc, bo wszędzie jest blisko. Przynajmniej dzieje się tak w mniejszych miastach. Ale zdecydowanie szkoda, że zajęciami sportowymi objęta jest niezbyt duża ilość dzieci. To duża dla nich strata.

Nie znam też w Polsce rodziców, którzy żyliby sportem swoich pociech tak, jak czynią to znane mi rodziny w USA.

Webster, NY jest jest wielkim miastem, ale nie kursują tu autobusy, ani inne pojazdy, którymi można byłoby się przemieszczać. Pozostają tylko prywatne samochody. Dlatego rodzice po pracy biorą udział w życiu sportowym swoich dzieci i czerpią z tego wiele radości.

feature5footballTak dzieje się w rodzinie Corine, obciętej na chłopaka, mamie trójki usportowionych chłopców.
„Jeden jest lepszy od drugiego” – chwali synów, odrywając się na chwile od lektury książki, gdy siadam przy niej na składanym krzesełku na mokrej murawie boiska.

W tygodniu rozgrywane są jeden lub dwa mecze, bez względu na pogodę, upał czy deszcz. Od nadmiernego gorąca i strug padających z nieba chroni zawodników obszerny namiot. To pomysł moich najbliższych. To oni na każdy mecz ciągną ze sobą ten sprzęt. Podczas wielu rozgrywek na murawie przyniósł nieocenione przysługi spoconym lub dla odmiany przemoczonym do nitki zawodnikom.

Cała rodzina żyje pasją 12-letniego Janka. Chłopiec niezwykle żywy i energiczny przerzuca się z jednego sportu do drugiego. Zaczynał od pływania, teraz pokochał kopanie piłki oraz biegi przełajowe.

Ale wróćmy do niedawno poznanej Corine. Ona też musi nadążać za sportowymi pasjami swoich synów. Spencer, rówieśnik Janka, nieźle radzi sobie na murawie.

„Ile strzelił goli?” – pytam zaciekawiona.

„Może nie jest ich aż tak dużo, ale chłopiec lubi treningi, lubi mecze. Podobnie jest z jego starszymi braćmi” – odpowiada Corin, urywając w pół słowa. Na boisku leżą dwaj chłopcy. Zderzyli się głowami. Do zawodnika z przeciwnej drużyny podbiega kobieta z kostkami lodu. Udziela pomocy. Zawodnik z drużyny Webster podnosi się pierwszy. Mecz trwa nadal.

„Dlaczego ten sport jest tak brutalny” – wygłaszam opinię, widząc upadek zawodników. Przecież mogą zrobić sobie krzywdę, rozciąć głowę, dostać wstrząsu mózgu, analizuję, martwiąc się o swojego Janka, żeby nie doznał jakiejś kontuzji.

Corine, widząc moją zmartwioną minę, pocieszała.

„Piłka nożna nie jest taka zła. Znam brutalniejsze sporty”- uciszała mój niepokój o Janka.

Rodzice dobingują swoich synów. „Webster! Webster!” skandują, dodając im siły w pokonaniu przeciwnika. Okazał się jednak silniejszy. Mecz kończy się w minorowych nastrojach. Może następnym razem będzie lepiej.

Bywało różnie.

Podczas rozgrywek prowadzonych na boisku szkoły w Irondequit, kolejnym mieście wchodzącym w skład Wielkiego Rochester, wymieniamy z Corine opinie na temat czytanych lektur. Płynie w niej włoska krew. Kraj swoich dziadków odwiedziła tylko raz, ale nie zapomni tych wrażeń, które zrobiły na niej takie miasta jak Rzym, Asyż, Florencja. Żałuje, że nie dotarła do Wenecji.

Okazuje się, że lubimy tych samych autorów. Na znalezionej w torebce kartce kobieta zapisuje tytuły polecanych przez nią książek.

„Kiedy znajduje czas na czytanie”?

Ano właśnie na meczach. Jednym okiem śledzi walkę zawodników, a drugim czyta. Czyta też w przerwach. Dzisiaj zakupiła kilka tanich książek. Mąż jej dziwił się po co wydaje pieniądze. Miała dla niego jeden argument. Książki wypożyczone z biblioteki musi oddać, a ona chce mieć je w domu.

Boisko szkolne w Irondequit,jednego z najstarszych miast Wielkiego Rochester, okazało się szczęśliwym miejscem dla chłopców z drużyny Webster. Zwyciężyli ten pojedynek.

W ostatni czwartek lipca drużyna Janka grała ostatni mecz w tym sezonie. On w tym czasie jechał do Itaki, NY, oddalonej od Webster o dwie godziny drogi, na regionalne zawody w pływaniu. Czy myślał o tym, jak poczyna sobie jego grupa, z którą przez ostatnie miesiące zdążył się zżyć?

Przypuszczam, że na głowie miał co innego. Czego go ciężka walka z przeciwnikami, nie gorzej od niego radzącymi sobie w wodzie. Kiedyś był najlepszy, ale przez to, że zajął się innymi dyscyplinami sportu, odbiło się to na jego wynikach. Był nie do pokonania w żabce. Ten styl zapewnił mu dojście do eliminacji stanowych.

Rodzice Janka wierzą, że ich syn wróci do dawnej formy. Ostatnio dużo więcej trenował. Lubi walczyć i zwyciężać. Przy takiej motywacji można liczyć na sukces.

Tego właśnie życzyć trzeba dwunastolatkowi i innym zawodnikom z drużyny „Niebieskich Delfinów” z Webster, NY.

Bożena Chojnacka

Poprzedni artykułFaith Jegede: Czego nauczyłam się od moich autystycznych braci
Następny artykuł„Najciekawsze kierunki studiów w Polsce”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj