Ludzie idący najczęściej są pochyleni i patrzą pod nogi. W tym miejscu jest inaczej. Prawie wszyscy mają głowy zadarte w górę i wzrok kierują wysoko ponad siebie. Próbują ogarnąć to, co widzą. Nie jest to łatwe. Gdzieś bardzo wysoko zza zielonych konarów prześwitują fragmenty błękitnego nieba. Kolosy mają do 80 metrów wysokości, a średnice ich pni nawet do 5 metrów. Więcej cienia niż światła. Jeśli jakikolwiek krajobraz w Stanach można nazwać magicznym, to ten las na północ od San Francisco podobny do średniowiecznego zamku ze strzelistymi wieżami zasługuje na takie określenie.

.

.

Reedwoods – tak brzmi po angielsku potoczna nazwa lasu sekwoi wiecznozielonych. Są jakby nie z tego świata. Niczym relikty nieznanej przeszłości opisywanej w legendach i baśniach. W tym miejscu najbardziej odporni na piękno i emocje ludzie milkną. Ze zdziwieniem, ale też z pokorą oddają cześć naturze. Majestat i potęga bijące od kolosów pozostawiają niezatarte wrażenie. Wokół panuje cisza niczym w pustej katedrze. Być może olbrzymy z grubą gąbczastą brązową korą skutecznie pochłaniają wszystkie szmery wiatrów oraz szepty onieśmielonych ludzi.

.

.

Ślady gigantów odkrywają geolodzy w warstwach sprasowanej przez milionami lat ziemi. Sekwoje wiecznozielone przetrwały epoki zlodowaceń, ociepleń, przekształcenia skorupy ziemskiej i wszelkie inne kataklizmy. Redwoods w Muir Wood są stosunkowo młode, bo liczą sobie tylko 700–1000 lat. W innych miejscach Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednoczonych oraz na nieckowatych terenach Sierra Nevada wiek niektórych okazów szacuje się na dwa, a nawet trzy tysiące lat. W połowie XIX wieku w Kalifornii wybuchła gorączka złota. Z całego świata przybyły tam dziesiątki tysięcy osadników. Wtedy rozpoczęła się dla czerwonobrązowych drzew śmiertelna walka o przetrwanie. Z jednej strony znaleźli się ludzie, którzy kierując się zyskiem i własnymi potrzebami, rozpoczęli niczym nieskrępowaną wycinkę, a z drugiej – pojawili się tacy, którzy przerażeni zrozumieli, że owa wycinka doprowadzi do tragedii: wszystkie olbrzymy niebawem znikną z powierzchni ziemi pod toporami i piłami drwali. Ci pierwsi, można powiedzieć, zwyciężyli. Do dziś w ciągu 150 lat wycięli ponad 80 procent gajów sekwojowych rozciągających się wąskim pasem nadbrzeżnym od Big Sur na południe od San Francisco do Crescent City w północnej Kalifornii.

.

.

.

– Przed laty – pisał na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku laureat literackiej nagrody Nobla John Steinbeck – pewien obcy przybysz sprowadził się w moje strony pod Monterey (Kalifornia – przyp. AR). Jego zmysły musiały ulec atrofii i stępieniu od pieniędzy i ich zdobywania. Kupił gaj sekwoi w głębokiej dolinie niedaleko wybrzeża, a potem korzystając ze swojego prawa właściciela, ściął je i sprzedał drewno, a na tym miejscu zostawił szczątki swojej rzezi. Zgroza i drętwe oburzenie napełniły miasteczko. To było nie tylko morderstwo, ale i świętokradztwo. Patrzyliśmy na tego człowieka ze wstrętem i pozostał napiętnowany do końca swoich dni. Praktyczne wszystkie gaje sekwojowe do końca XIX wieku zostały wykupione przez prywatnych właścicieli. Za akr płacono średnio… 2,5 dolara. Wycinka sekwoi i innych wartościowych drzew zaspokajała potrzeby rosnących jak grzyby po deszczu miast Kalifornii. Później, w 1869 roku po połączeniu zachodniego i wschodniego wybrzeża koleją, powstał ogromny popyt na budulec z lasów kalifornijskich. Do tego doszedł postęp techniczny, który umożliwił łatwe powalanie nawet największych gigantów i ich transport. Dla sekwoi zaczął się prawdziwy armagedon. Miejsce na północ od San Francisco, które dziś nosi nazwę Muir Woods National Monument, przetrwało pierwszą falę wycinek tylko dlatego, że drwale ze względu na trudny dostęp do gaju nie mieli szans na wywiezienie stamtąd ściętych drzew. Pokonanie tej naturalnej bariery było tylko kwestią czasu. Kompanie pozyskujące budulec nie zasypywały gruszek w popiele. Rozpoczęły budowę drogi i torów kolejowych do Muir Woods. Cel tych inwestycji był jasny.

.

.

.

W ostatniej chwili stał się cud. Okazało się, że nie wszyscy ludzie są przeżarci żądzą zysku i potrafią spojrzeć daleko do przodu, kierując się dobrem wspólnym. Lokalny biznesmen William Kent wraz z żoną Elizabeth zakupili w 1905 roku zagrożony gaj sekwojowy. Dalej jednak nie byli pewni, czy jest to wystarczająca ochrona, i podarowali ziemię państwu. Rok później San Francisco nawiedziło katastrofalne trzęsienie ziemi i pożar. Do odbudowy miasta były potrzebne miliony metrów sześciennych drewna i pobliski gaj z pewnością poszedłby pod topory, gdyż już było gotowe połączenie drogowe.

.

.

W 1908 roku prezydent Theodore Roosevelt ustanowił miejsce pomnikiem przyrody. Na życzenie Williama Kenta zostało nazwane imieniem Johna Muira (1838–1914) – przyrodnika, pisarza, filozofa, jednego z pierwszych rzeczników ochrony przyrody w Stanach Zjednoczonych, który przyczynił się do ocalenia wielu miejsc przed zakusami zachłannego biznesu. John Muir jest uznawany za jednego z patronów działalności środowiskowej dwudziestowiecznej Ameryki. Działał dwojako, na polu politycznym i społecznym, propagował rekreację na łonie natury. Muir był ekologiem myślicielem, którego dzieła u wielu osób obudziły miłość do natury. Jego biograf Donald Worster stwierdził, że misją Muira było uratowanie amerykańskiej duszy od całkowitego poddania się materializmowi. Co ciekawe, jego żoną była Polka, córka Johna Strentzel (Jana Strencla), lekarza i powstańca polskiego, który uciekł przed represjami zaborców do Stanów Zjednoczonych. W Kalifornii Strentzel stał się pionierem ogrodnictwa, hortologii, wyspecjalizowanego działu nauk rolniczych traktującego o hodowli i uprawie roślin sadowniczych, warzywnych i ozdobnych oraz projektowaniu, urządzaniu i pielęgnowaniu terenów zieleni, czyli architekturą krajobrazu.

.

.

Wybawca gaju sekwojowego William Kent z czasem trafił do Izby Reprezentantów USA i opracował akty prawne, które utorowały drogę do powstania amerykańskich parków narodowych. W Muir Wood rosną dwa gatunki sekwoi: Redwood, tj. sekwoja wiecznozielona, która osiąga wysokość nawet do 115 metrów. Największym znanym okazem jest Hyperion (z greckiego najwyższy; drzewo znajduje się w Parku Narodowym Redwoods w Północnej Kalifornii). Średnica sekwoi zimozielonej osiąga maksymalnie 15 metrów i jest w stanie przeżyć do 2000 lat. Kora chroniąca drzewo ma około 30 centymetrów grubości.

.

.

Drugim z rodziny olbrzymów jest Giant Sequoia, czyli po polsku mamutowiec olbrzymi. Ten gatunek jest nieco niższy. Dorasta do 100 metrów i osiąga średnicę 12 metrów. Najstarsze okazy wycenia się na 3200 lat. Średnia grubość ich kory wynosi 70 centymetrów. Zarówno sekwoje zimozielone, jak i mamutowce rosną w bezwietrznych nieckach i dolinach. Mają powierzchniowe ukorzenienie i silniejszy wiatr z łatwością by je powalił. Muszą też rosnąć w pewnym oddaleniu od mórz, ponieważ nie tolerują zasolenia ziemi. Wymagają bardzo nawodnionej gleby i odpowiada im wilgoć w powietrzu, dla wyższych partii drzew źródło wody. Takie warunki zapewnia właśnie wybrzeże Pacyfiku. Kolor i długowieczność zapewnia drzewu produkowany w jego systemie kwas taninowy. Stosowany on jest powszechnie w lecznictwie w formie maści, past, roztworów i zasypek. Działa przeciwzapalnie i hamuje krwawienia. Zmniejsza wrażliwość unerwienia. Niszczy także białka bakteryjne, dzięki czemu ma właściwości odkażające. Wiele osób w gajach sekwojowych dotyka lub przytula się do drzew. Może instynkt popycha nas do tej chemiczno-energetycznej terapii zdrowotnej?

.

.

Wiele razy byłem w gajach sekwojowych i za każdym razem czułem po ich opuszczeniu niedosyt. Chęć natychmiastowego powrotu. I tym razem ciężko było rozstawać się z Muir Wood i wracać nawet do tak urokliwego miejsca, jakim jest San Francisco. Tam już nie było tej ciszy, zapachów i niewidzialnej energii. Sekwoje raz ujrzane – pisał Steinbeck – pozostawiają po sobie piętno albo stwarzają wizję, która nie opuszcza nas już nigdy. Nikt dotąd nie namalował i nie sfotografował naprawdę dobrze tego drzewa. Uczucie, które ono wywołuje, jest nieprzekazywalne. Idzie od nich cisza i potęga. Sprawia to nie tylko ich niewiarygodny ogrom czy kolor, który zdaje się zmieniać i przeobrażać na naszych oczach (…). Jest w nich tajemnica paproci, które zniknęły przed milionem lat w pokładach ery węglowej (…). Czuje się potrzebę złożenia niskiego ukłonu bezspornym władcom. Drzewa na pożegnanie jakby mówią do nas: jesteście małymi mróweczkami, których tu przygnała ciekawość. Czas dla was mierzy się godzinami, dla nas wiekami. Po was już dawno ślad zaginie, a my będziemy nadal trwać. Idźcie sobie, zostawcie nas w spokoju.

.

Andrzej Rogalski

Zdjęcia: Marta Kustek

.

Więcej reportaży amerykańskich w zbiorze „Odkrywanie Ameryki z zachodu na wschód” autorstwa Andrzeja Rogalskiego. Zamówienia w USA i Kanadzie: rogalski.andrzej@yahoo.com, w Polsce do nabycia w Księgarni Podróżnika https://ksiegarnia-podroznika.pl/

Autor książki jest właścicielem biura podróży ALMA TRAVEL USA. Informacje o wycieczkach na stronie internetowej http://www.almatravelusa.com/

Poprzedni artykuł„Zawsze jestem wesołkiem!”
Następny artykuł„Czekam na meteoryt!”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj