Trudno mi powiedzieć, kiedy dokładnie zakochałam się w książkach. Wiem tylko, bo pamiętam (!), że zaczęłam czytać zupełnie sama, a właściwie pisać i czytać. Miałam 5 lat i skopiowałam napis „kukułka” z dobrze znanych polskich cukierków. I tak się zaczęło…
Nie wiem kiedy miłość zakiełkowała… Może w „zerówce”, kiedy jako sześciolatka czytałam na głos „Jak Wojtek został strażakiem”, a może kiedy wujek Romek będąc u nas na wakacjach, czytał mnie i mojej siostrze codziennie wieczorem baśnie Braci Grimm, a być może kiedy mama wieczorami czytała nam „Chłopców z Placu Broni” albo „Pokój na poddaszu”?
Wiem, kiedy nieśmiało rozkwitała. Pamiętam moje wizyty w bibliotece szkolnej, a właściwie wypożyczanie książek na lekcjach, bo to książki do nas „przychodziły”, wizyty w bibliotece zaczęły się około czwartej klasy podstawówki. Mogłam chodzić między półkami podczas przerw, przyglądając się szarym grzbietom obłożonych starannie książek. Wtedy narodził się na pewno szacunek do książki. Nie lubię jak ktoś maże w książkach, jak zagina okładkę, jak wyrywa kartki.
Kiedy przeczytałam już wszystko w domu i co ciekawsze pozycje w bibliotece szkolnej, zapisałam się do biblioteki publicznej. Ale wtedy byłam już starsza i nie wystarczało mi samo czytanie. Musiałam mieć książki, które czytałam. To chyba odziedziczyłam po mamie, bo ona kupowała nam naprawdę ogromne ilości różnych książek, a zwłaszcza lektur. Ze wszystkich „przerabianych” w szkole książek brakowało mi może trzech egzemplarzy? Miałam naprawdę każdy gatunek literacki do dyspozycji!
W pewnym momencie zabrakło książek, które by mnie zainteresowały. Przeczytałam „Chłopców ze Starówki”
i „Uczniów Spartakusa”, „Czarne Stopy”, „Awanturę o Basię”, z trudem przeszłam przez „Oto jest Kasia” ale podobali mi się „Jacek, Wacek i Pankracek”, uwielbiałam „Plastusiowy Pamiętnik” i do dziś mam do niego sentyment. Zabrałam się za półki dla dorosłych. Fleszarowa-Muskat i „Pozwólcie nam krzyczeć” a za nią inne. Pociągnęła mnie literatura niemiecka Hansa Helmuta Kirsta, zaczęłam od „08/15” a potem ciurkiem kupiłam
i przeczytałam wszystkie pozycje jakie znalazłam w sklepach. Potem przyszedł czas na książki z Wydawnictwa Amber – fantastyczną serię amerykańskiego pisarza Roberta Ludluma o Jasonie Bournie i inne jego powieści… aż się zmęczyłam.
Zaczęłam szukać innych powieści. To były już czasy liceum, miałam mnóstwo literatury obowiązkowej do czytania i urzekło mnie, sama do dziś nie wiem dlaczego, „Przedwiośnie” Żeromskiego. Potem nowele. „Siłaczka”. Nieprawdopodobne studium przypadku człowieka, który jest w stanie zrezygnować z siebie, by pomagać innym. Pewnie literatura pozytywizmu miała ogromny wpływ na mnie, bo do tej pory lubię robić coś dla ludzi, zwłaszcza dla dzieci.
Przyszedł okres studiów i zaczęłam dojeżdżać do Łodzi i spędzać godziny w autobusach, tramwajach
i pociągach. W tym czasie połykałam książki. Miałam ze sobą zawsze dwie, na wypadek gdyby jedna mi się skończyła w trakcie drogi. Czytałam wszystko, co mi trafiło w ręce, od pamiętników polityków, gwiazd, po książki młodzieżowe, przygodowe, sensacyjne, romanse… przeszłam nawet przez popularne ongiś harlequiny.
W rok po studiach wyjechałam do Włoch i zaczęłam dobierać książki… pod kątem ich grubości. Im grubsza tym lepsza. Trudno zapakować z sobą półkę z książkami, więc wybierałam opasłe tomiska, żeby mi na długo starczały, bo polskie książki za granicą to towar bardzo deficytowy. W pierwszą podróż zabrałam z sobą „Annę Kareninę”, „Krystynę córkę Lavransa” i „Przeminęło z wiatrem”.
Losy Scarlett O’Hara długo kurzyły się na regale u rodziców, zanim po nie sięgnęłam. Ociągałam się i ociągałam, ale kiedy we Włoszech zanurzyłam się w pierwsze strony, nie mogłam się oderwać! Nigdy nie widziałam filmu, toteż nie wiedziałam co mnie do końca czeka, kim jest Scarlett, jakie będą jej losy… Książka tak mnie wciągęła, że żal mi było, że się skończyła! Zaczęłam szukać dalszych losów, wiedziałam, że napisała je pisarka, uciekło mi nazwisko, której kilka fantastycznych powieści już czytałam. Znalazłam po roku mniej więcej… i nie rozczarowałam się. Napisana była świetnie, może zwroty akcji zbyt szybkie, jak na powieść mającą być kontynuacją powieści z początku XX wieku, jednak fantastycznie ujmująca.
Podobnie jak losy Anny Kareniny. Tak wczułam się w jej sytuację, że nie mogłam o niej przestać myśleć, kiedy książka się skończyła… Utożsamiałam się z nią. Zastanawiałam się, czy ja też tak bym postąpiła…
Film „Przeminęło z wiatrem” obejrzałam niedługo po przeczytaniu książki – to naprawdę majstersztyk wśród ekranizacji powieści, piękna, ujmująca opowieść, choć brakowało mi kilku wątków. Rola Scarlet odegrana fantastycznie. Teraz będąc w Polsce kupiłam sobie film „Anna Karenina” i zastanawiam się czy go obejrzeć…
Miałam kiedyś koleżankę w szkole, która nie miała czasu na czytanie lektur, jeździła i szukała ekranizacji. Nigdy bym tego nie zrobiła. Dla mnie to profanacja sztuki pisanej. Najpierw czytanie potem oglądanie.
Uwielbiam czytać, bo odrywam się od rzeczywistości, żyję w świecie książek, wchodzę w postać bohatera, wczuwam się w sytuację w jakiej żyje, wyobrażam sobie jak wygląda. Uwielbiam książki z wątkami historycznymi lub osadzone w przeszłości, gdzie losy bohatera łączą się z wydarzeniami historycznymi. Nie ważne gdzie dzieje się akcja, choć lubię te książki, które uczą mnie czegoś nowego, jak „Krystyna córka Lavransa”, która wprowadziła mnie w świat średniowiecznej Skandynawii, o ktorej nic wcześniej nie wiedziałam. Ja po prostu kocham czytać i staram się tym bakcylem zarazić moją siedmioletnią córkę. Ona już lubi słuchać, choć trudniej wziąć jej książkę i zacząć czytać. Ale zapytajcie ją do jakiego sklepu chce iść, to odpowie: do księgarni!
Może chodzić i przeglądać książki jak ja kiedyś w bibliotece…
Czytanie to bogactwo, z którego nie zdajemy sobie często sprawy. To z książek czerpie się wiele informacji. Dzięki czytaniu popełnia się mniej błędów ortograficznych. To one pozwalają na prawdziwy relaks, oderwanie się od rzeczywistego świata, podróżowanie w wyobraźni, rozkoszowanie się tymi podróżami, do których nikt nie ma dostępu. Słowo pisane rozbudza ciekawość świata.
Pożółkłe kartki starej książki mają niepowtarzalny zapach, trzymając ją w ręku czuje się „historię” – historię, którą opisuje książka i historię, którą ona sama przeszła.
Czytanie na głos dzieciom zapewni im bogate słownictwo, poprawi sposób wyrażania się, rozbudzi zainteresowanie słowem pisanym, historią, geografią, kulturą… można wymieniać w nieskończoność.
Czytający rodzic to przykład dla dziecka, które dopiero zaczyna czytać, ale już wie, że czytanie to coś interesującego skoro mama czy tata ciągle siedzą zanurzeni w lekturze…
Barbara Czyżewska
Polska Ludoteka Rodzinna, Włochy
Uczestnik szkolenia dla koordynatorów kampanii Cała Polonia Czyta Dzieciom