OKŁADKA

 

„Vermont mystique” – tak opisują Amerykanie ów stan. Francuskie Les Verts Monts, od którego pochodzi nazwa, to dosłownie „zielone wzgórza”. Symbolem Vermont są wciąż zabudowania gospodarskie i stodoły – zwłaszcza czerwone, znaczące plamami koloru rzeczywiście zielone Zielone Góry, 400-kilometrową część Appalachów. „Gospodarstwa agroturystyczne”, jak mówi się w Polsce, by odróżnić nowoczesną ekoturystyczną zagrodę od popegeerowskiej upadłości, a po amerykańsku farmy, to miejsca obowiązkowych wizyt gości odwiedzających ten region. W latach 30. i 40. XIX w. była to kraina owiec i kocy z wełny merino. Dziś najczęściej napotkanym tu zwierzęciem jest krowa – tutejszy znak firmowy.

Vermont wciąż jest stanem z największą w Nowej Anglii produkcją mleka, sera (słynny tutejszy extra ostry cheddar z gorzką nutą to jeden z moich ulubionych gatunków) oraz jogurtu i twarogu. Oprócz krów, alpejskich stoków narciarskich, farm, stodół i country stores, stan ów słynie z krytych drewnianych mostów, sprzedaży antyków, jabłek, syropu klonowego, rzemiosła, galerii sztuki, baloniarstwa oraz trudnego do zdefiniowania, nieoczywistego uroku stanowiącego o „Vermont mystique”. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Vermont to jeden z czterech stanów USA, w których zakazana jest reklama na billboardach.

 

20

 

19

 

Na urok Vermont zapracowała na pewno indiańska przeszłość (tereny plemion Irokezów i Abenaki), ale i niezależne umysły vermonckich Jankesów z ich ekscentrycznością i zdrowym sceptycyzmem. Przeciętny mieszkaniec tego stanu jest otwarty, a zarazem mocno stoi na ziemi, bez problemu przyjmuje więc wszelkich „poszukujących”. W tutejszych lasach i wioskach chętnie osiedlają się malarze, garncarze, ekscentryczni artyści, tacy jak np. ilustratorka książek dla dzieci Tasha Tudor czy twórcy offowego Bread and Puppet Theatre (teatr największych lalek na świecie, w Glover), jogini, praktykujący w rozmaitych duchowych ośrodkach oraz mnisi z różnych religii (Shambhala Meditation Center w Barnet, Yoga Vermont w Burlington, Green Mountain Dharma Center w Hartland czy benedyktyńskie Weston Priory w Weston).

 

15

 

14

 

Każdy kraniec czy region Vermont ma swoją specyfikę i odcień oraz miejsca tytułowane najpiękniejszymi w całym stanie. Podążając tym tropem, warto zobaczyć dla porównania parę krain geograficznych, na które dzieli się Vermont. My odwiedziliśmy Connecticut River Valley, Central Vermont, Stowe Area and North of the Notch oraz Northeast Kingdom, a tam m.in. Woodstock, Stowe, Waitsfield i jezioro Willoughby – każde z tych miejsc odkrywa trochę inną Amerykę. Zupełnie tak, jak przedstawił mi to kiedyś znajomy, który spędził wiele miesięcy w USA na naukowym stypendium: Ameryka jest tak rozległa i różnorodna, że każdy znajdzie taką, jakiej szuka. Czasem nawet w obrębie jednego stanu.

 

12

 

10

 

Woodstock

W Ameryce jest ich wiele, podobnie jak np. Londynów, Berlinów Manchesterów i innych znajomo brzmiących nazw miejscowości (pamiętam, że krótko po przyjeździe do Stanów dosyć mnie to bawiło). Vermoncki Woodstock to malutkie miasto w hrabstwie Windsor, z dużymi tradycjami, założone w 1761 r. i konsekwentnie tytułowane jednym z najładniejszych miasteczek Ameryki. Malowniczo usadowione w dolinie, otoczone górami i przecięte rzeką Ottauquechee z jej wodospadami, znane jest m.in. z Marsh-Billings-Rockefeller National Historical Park, jedynego w kraju parku narodowego zbudowanego wokół idei konserwacji. Pochodzący z Woodstock George Perkins Marsh, ambasador USA w Turcji i we Włoszech, studiował przez lata lokalne lasy i ich mieszkańców (zwierzęta i ptaki) i z niepokojem patrzył na eksploatację krajobrazu (60 proc. dziewiczych lasów Vermont poddano wyrębowi w pierwszej połowie XIX w.). Pisał: „Obawiam się, że człowiek zdewastował oblicze Ziemi niemal tak dokumentnie, że przypomina ono Księżyc”. Inny mieszkaniec miasteczka, Frederick Billings, znany później jako prawnik z San Francisco i magnat z Nowego Jorku, odrestaurował m.in. dawną farmę Marsha i zasadził na pobliskiej Mount Tom ponad sto tysięcy drzew. John Rockefeller Jr utworzył zaś Fundację Woodstock, która m.in. odpowiedzialna jest za konserwację dziesiątek tutejszych historycznych budynków i kolekcję najstarszych narzędzi agrarnych z regionu. Idee, zasługi, pieniądze i wielka hojność trzech dżentelmenów ukształtowały urodę Woodstock. Miasteczko ma dwa kryte drewniane mosty, kilka sklepików z antykami i małych galerii sztuki; latem odbywają się tu festiwale, m.in. baloniarskie, muzyczne, stolarskie.

 

11

 

5

 

Stowe

Stowe to siedziba pierwowzoru familii z klasyka filmowego „Sound of Music”, czyli rodziny Von Trapp, która przybyła do USA z Austrii podczas II wojny światowej. Okolona najwyższymi wzniesieniami Zielonych Gór wioska ma wybitnie „alpejski” koloryt. Architektura tutejszych resortów i spa jest mocno europejska (z początków XX w.), a usadowione na wzgórzach ośrodki oferują masaże, przejażdżki konne, najdziwaczniejsze zabiegi uzdrowicielsko-kosmetyczne, wyszukaną kuchnię i piękne widoki na Mount Mansfield i nie tylko – jednym z zaskakujących pomysłów są na przykład restauracje ze stolikami na stokach, tuż nad brzegami odkrytych basenów, zza których widać góry… Przy kolacji i winie można jednocześnie podziwiać kostiumy kąpielowe gości pluskających się w szmaragdowej wodzie i szczyty w chmurach.

 

Stowe

 

Stowe 2

 

Tutejszy Farmers Market tętni życiem i oferuje świeże organiczne owoce, warzywa, wypieki i artystyczne wyroby lokalnych artystów w nierozsądnych cenach. Tutejsze górskie szlaki nie należą do łatwych, ale na pewno wynagradzają trudności wspinaczki widokami. Zimą Stowe zaludnia się jeszcze bardziej niż późną wiosną czy latem – od lat 30. ubiegłego wieku jest narciarską stolicą Vermont i całego wschodniego wybrzeża.

W Stowe, w jednym z najdziwniejszych kościółków, jakie zdarzyło nam się odwiedzić podczas tej i innych podróży, z malowidłami niczym z czyichś nie do końca kanonicznych wizji, ksiądz podczas mszy wspomina przyjmowanie eucharystii od Jana Pawła II, którego miał przywilej osobiście poznać. Postać polskiego papieża i jego przemyślenia są leitmotivem homilii. Po mszy dopytuję, czy ksiądz pochodzi z Polski – odpowiada, że nie, mimo że nosi tego dnia polski ornat; okazuje się być pełnej krwi Brytyjczykiem i to jest jego ostatni dzień w Stowe. Pyta, czy jestem z Polski. O wielokulturowość ocieramy się w Ameryce na każdym kroku.

 

Waitsfield

Wioska czy też miasteczko (około 2 tysięcy mieszkańców) to komercyjne centrum szerokiej na siedem mil Mad River Valley. XIX-wieczna zabudowa, kryty most i kolekcja butików, usług oraz restauracyjek przyciągają przejezdnych i turystów. Naprzeciw mostu Waitsfield Pottery – sklepik z tradycyjnie toczonymi na kole kubkami, talerzami, garnkami i inną użytkową ceramiką, która bardzo mi coś przypomina… Rozmawiamy z właścicielką Ulrike Tesmer – kiedy mówię, że w Polsce zajmowałam się ceramiką przez kilka lat, Ulrike przyznaje, że wiele osób porównuje jej ceramikę do polskiej. Bolesławiec! Wzory, kształty i kolory z jej galerii rzeczywiście przywodzą na myśl najsłynniejsze w Ameryce polskie wyroby dekoracyjne i użytkowe. Ulrike uczyła się ceramiki w Niemczech, skąd pochodzi, a wpływy łatwo podróżują przez granice, skojarzenie jest więc nieprzypadkowe. W studiu połączonym ze sklepikiem-galerią podejrzeć można, z jakiej gliny korzysta i w jakich technikach pracuje Ulrike. Efekty mogą być ładną pamiątką z Vermont.

 

Sklepik z europejskimi misiami i drobiazgami w Waitsfield
Sklepik z europejskimi misiami i drobiazgami w Waitsfield

 

Waitsfield
Waitsfield

 

Jezioro Willoughby

Podróżnicy podążający na wschód od Barton napotkają po wysokim podjeździe zapierający dech w piersiach widok: gładkie wody długiego na 8 kilometrów i głębokiego na 90 m polodowcowego Jeziora Willoughby pomiędzy dwoma szczytami – Mount Pisgah i Mount Hor. To najczęściej fotografowane jezioro w Vermont.

 

Jezioro Willoughby
Jezioro Willoughby

 

Jezioro Willoughby

 

Northeast Kingdom to mało znana część stanu, przeważnie rolnicza i uboga, co na pewno dostrzeżemy, podróżując tu z okolic Stowe. Dużo gospodarstw po drodze długo nie dorobi się przymiotnika „agroturystyczne”. Czasem zaskoczy nas wielki, zadbany drewniany dom o architekturze jakby z zupełnie innego kraju i widok bawiących się na łące opodal dzieci ubranych w XIX-wieczne długie sukienki – to zapewne tutejsi mennonici. Czasem – para starszych ludzi siedzących przed zapuszczoną chatką przy drodze i zapatrzonych w horyzont, bo najbliźsi sąsiedzi mieszkają wiele mil stąd, a spalonej słońcem trawy nie ma co kosić.

 

Jezioro Willoughby 6

 

Jak czytam w przewodniku, „So much is here, but quietly” i rzeczywiście można to tu poczuć – spacerując wzdłuż brzegów jeziora otoczonego fiordami przywodzącymi na myśl norweskie wybrzeża, wspinając się w lasach pełnych wielkich skał i splątanych ze sobą pni i korzeni drzew i odkrywając w środku lasu dzikie kwiaty. Podziwiając stateczki zacumowane przy kamienistej plaży, odwiedzając pobliski kemping pod skałami w poszukiwaniu środka na rozszalałe komary i odkrywając tam klimaty z bieszczadzkich kampingów sprzed lat: koszule w kratę, psy bez smyczy, zamiatające ziemię spódnice, przepaski w długich przetłuszczonych włosach, piwo i gitary… A dodatkowo – ogromne amerykańskie żółte motyle, zapowiadające urozmaicone lato. Po indiańsku wyglądająca para przynosi na plażę kolorowy kajak, wsiada doń i powoli płynie w stronę skał. Na brzegu zapala się i gaśnie mała gazowa latarnia.

 

Jezioro Willoughby 3

 

Jezioro Willoughby 5

 

Green Mountains National Forest

Przejeżdżamy przez wiele pasm, bo Zielone Góry (średnia wysokość to ok. 1200 m n.p.m.) ciągną się przez cały stan, aż po Kanadę. Część tych terenów jest zupełnie dziewicza – setki kilometrów lasów bez dróg, elektryczności, linii kolejowych, zabudowy. Tu miłośnicy hardcorowych wspinaczek znajdą prawdziwą dzikość. Inne partie są częściowo dostępne czy przejezdne, choć dla opon może być to próba sił. Krajobraz urozmaicają jeziora, rzeki, łąki, pastwiska i wodospady, ale drogi przez National Forest wymagają od kierowcy dużego skupienia uwagi i umiejętności, więc jeśli chcemy pokontemplować przyrodę, najlepiej się zatrzymać.

Największą tajemnicą Vermont jest chyba po prostu natura – z jej pięknem, które emanuje ze wszystkiego, co się nie przebiera i nie próbuje być czymś, czym nie jest. W tym sensie nie ma w niej miejsca na wewnętrzny konflikt, definiujący kultury i naszą egzystencję i może dlatego tak chętnie udajemy się do niej z wizytą, gdy zmęczy nas ludzki teatr z jego grą pozorów i komizmem ambicji. Nikomu nie zdarzyło się chyba napotkać jeziora, które pragnęłoby być głębsze lub bardziej przejrzyste – ani gór, które udawałyby większe niż są, drzew plotkujących na temat trawy albo kwiatów zawistnych o motyle. Swoją autentycznością natura świadczy bardzo przekonująco o cudzie stworzenia/istnienia i kontakt z nią zawsze wzmacnia i odświeża. A czasem w tajemniczy sposób przywraca nas własnej naturze. Która ma swoje własne góry, pastwiska, jeziora i tajemnice do odkrycia.

 

Tekst i zdjęcia: Lidia Russell

Poprzedni artykułWakacyjne zajęcia plastyczne dla dzieci i dorosłych w BM Pottery Studio
Następny artykułMam ochotę na życie!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj