Wakacje polskich wnuków z Ameryki u babci w Polsce za nami. Jakie są doświadczenia babci, która pierwszy raz wzięła całkowitą odpowiedzialność za swoich wnuków?
Danuta Świątek rozmawia z 63-letnią babcią Zenią B. z Płocka.

Wnuki z Ameryki były u pani na wakacjach przez miesiąc. Czy przed ich przylotem pojawił się niepokój, że pani może nie dać sobie z nimi rady?

Znałam swoje wnuki, ich trudności z posłuszeństwem, ich energię, hałaśliwość, ich bójki. Wierzyłam jednak, że w moim mieszkaniu, na moich warunkach dadzą się trochę poskromić. Byłam pełna optymizmu i wiary, że na pewno sobie poradzę. Bałam się jedynie tego, że będą tęsknić do rodziców, bo wnuczka ma 9 lat, a wnuk 11.

Jak przygotowała się pani do ich przyjazdu?

Przygotowałam się bardzo starannie. Rozważałam, pytałam bardziej doświadczonych ode mnie, zastanawiałam się jak najpełniej i najciekawiej zorganizować im pobyt w Polsce. Szukałam rodzin z dziećmi w podobnym wieku, żeby wnuki miały towarzystwo rówieśników. Chciałam, żeby mówiły po polsku, bo nie były w tym najlepsze, zwłaszcza wnuk. Miał wyjątkową niechęć do nauki języka polskiego. Zrezygnował z uczęszczania do polskiej szkoły sobotniej. Nie mogłam się doczekać ich przyjazdu. Liczyłam tygodnie, dni kiedy ich zobaczę. Uważałam, że bardzo dobrze przygotowałam się w sensie psychicznym i organizacyjnym.

Jak wyglądał wasz pierwszy wspólny dzień?

Pierwszy dzień był przepiękny! Na lotnisku dzieci rzuciły się na mnie, omal mnie nie przewracając. Tak były stęsknione. Nie mówiąc o mnie. Płakałam i przytulałam je do siebie, nawet wnuk, który nie lubi czułości, dał się przytulić i całować. Byłam w siódmym niebie. Nie mogłam się na nich napatrzeć. Urosły, wypiękniały. Nie widziałam ich ponad dwa lata.

A potem jak było?

Następnego dnia po przyjeździe z radością wiozłam je na półkolonie, prowadzone przez jedną z miejskich organizacji (miejsce zaklepałam z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem). Cieszyłam się, że wnuki spotkają rówieśników, że będą zadowolone. Niestety, gdy zobaczyły dzieci ustawione w parach, gotowe do wyruszenia na wycieczkę, kategorycznie odmówiły pozostania z nimi. Nie pomogły żadne perswazje, ani tłumaczenia, że to tylko dwie, trzy godziny. Odpadł pierwszy plan, który miałam przygotowany na ich pobyt. Byłam rozczarowana, ale jeszcze nie załamana. Trudności zaczęły się piętrzyć. Dzieci nie chciały jeść. Nie smakowało im polskie mleko, jogurty, sery. Jadły chętnie tylko słodycze, ale nie mogłam na to pozwolić. W rezerwie był McDonald’s. Chociaż w Ameryce korzystają z tego miejsca sporadycznie, w Polsce odkryły jego smak. Bojąc się, żeby nie umarły z głodu, karmiłam je tymi daniami.

A co z naleśnikami? Wiele polskich dzieci w Ameryce przepada za nimi?

Wnuczka je w końcu polubiła, ale wnuk nie. Próbowałam domowych sposobów, kurczak usmażony i bułka zupełnie taka sama jak z McDonald’sa. Ten kulinarny chwyt wystarczył na trochę. Potem poskamował im budyń, ale problemy z jedzeniem były przez cały miesiąc.

Jak radziła sobie pani z posłuszeństwem wnuków?

Nie radziłam sobie. Wnuczka czasami dała się nakłonić, żeby od czasu do czasu posłuchać babci, ale wnuk był nieustępliwy. Argumentował, że już jest dorosły i nie musi się meldować, gdzie wychodzi. Na szczęście moje mieszkanie w bloku jest położone w bezpiecznym miejscu. Jest wokoło zielono, są place zabaw i w pobliżu boisko do gry w piłkę. Wnuczka ‘szalała’ z rówieśniczkami z bloku, zaś wnuk przez kilka ranków grał w piłkę z załatwionym przeze mnie starszym chłopcem. Nie mogłam znaleźć rówieśnika.

Wieczory zapełniały nam transmisje sportowe w TV. Od zawodów w różnych dyscyplinach, zwłaszcza w pływaniu, nie można było wnuków oderwać. W ogóle nie można było im niczego zakazać. Odmowie towarzyszyły wrzaski, krzyki, narzekania.

Po kilku dniach, stwierdziłam, że nie dam sobie rady.

Czy rozdzwoniły się telefony po obu stronach Atlantyku? Sięgała pani po pomoc rodziców?

Kilkakrotnie dzwoniłam do córki i zięcia, żaląc się, że nie daję rady i chcę wnuków odesłać do Ameryki. W odpowiedzi słyszałam, że oni mnie uprzedzali o czekających kłopotach, ale ich nie chciałam słuchać. Owszem, współczuli mi, ale stwierdzili, że nie stać ich na zmianę biletów, że to zbyt duże koszty. Córka zaproponowała, żebym kogoś najęła do pomocy. Rodzina na miejscu pomagała mi zdawkowo. Owszem, mieli szczere chęci, ale też nie dawali rady. Nie miałam wyjścia, musiałam wytrwać. Czasami płakałam w poduszkę i modliłam się.

Wytrwałam. Przeżyłam wakacje z wnukami. Utyłam kilka kilogramów, bo trudności topiłam w czekoladowych batonikach, o które prosił wnuk, a potem o nich zapomniał.

Moją osłodą na trudności jest fakt, że wnuk w końcu znalazł kolegę-rówieśnika i znacznie poprawił swój polski.

Czego pani nauczyła się po wspólnych wakacjach z wnukami?

Dzisiaj lepiej rozumiem córkę i zięcia. Często byłam dla nich niesprawiedliwa, zbyt surowa, krytyczna, a nawet bezwględna. Dzisiaj myślę inaczej. I trudno kogokolwiek za to winić. Dzieci są trudne.

Pani złota rada dla innych babć i dziadków w Polsce?

Tak ułożył się nasz los, że dzieci i wnuki postanowiły żyć z dala od kraju, od nas.

Tęsknimy do nich, martwimy się, krytykujemy, zarzucamy dobrymi radami. A jak możemy im pomóc? A choćby tak, żeby przestać pouczać. W zamian za to okazujmy im więcej serca, zrozumienia, miłości. Kochajmy. Na wakacje zaś zapraszajmy nasze skarby pojedyńczo. Wystarczy jeden wnuk albo jedna wnuczka.
Dwoje to stanowczo za dużo na jedną babcię. Nie koniecznie na cały miesiąc.

Rozmawiała: Danuta Świątek

Poprzedni artykułMoje podróże po Rosji: Kamczatka cz. 1
Następny artykułMiód prosto od pszczoły…

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj