Co robisz, gdy twoje dorosłe dziecko ma inne zdanie od twojego i za nic nie możecie się dogadać? – rzuciło mi się w oczy pytanie zadane na jednej z grup społecznościowych. Pod nim milion odpowiedzi o tym, że dorosły człowiek ma prawo do własnego zdania. 

Zgadzam się i jednocześnie zwijam się w środku. Ze złości i z niemocy. Chciałabym zmienić życie w bajkę, przybrać w niej postać potwora, porwać moje dorosłe dziecko i zamknąwszy w wieży zafundować mu tam przymusowy urlop z szerokim wachlarzem  eventów relaksująco – odprężających z przerwami na warsztaty o znaczeniu odpoczynku dla ciała i umysłu. 

Gdy Starsza zaanonsowała w połowie kwietnia, że wybiera się do domu na „aż” prawie trzytygodniowy urlopik między końcem semestru, a stażem w wakacje, ucieszyłam się jakby to mnie samej w końcu ktoś podarował normalny urlop. Covidowy rok przyniósł mojej starszej córce tyle wyzwań i stresu, że postanowiłam już nigdy więcej nie opowiadać nikomu o początkach moich własnych studiów w Warszawie, choć myślałam do tej pory, że był to hardkor nie do przebicia. A tu pokonało mnie własne dziecko. Czy takie rzeczy też przechodzą z człowieka na człowieka w genach?

Mimo wszystko Starsza skończyła rok ze świetnymi wynikami. Porządny odpoczynek tym bardziej się jej należał.

Jeszcze kilka dni przed przyjazdem snułyśmy przez telefon plany: że poodwiedzamy ulubioną kawiarnię, bo w końcu otwarta, powłóczymy się po sklepach, pojedziemy do lasu, na rowery. Czułam, jak rośnie mi moje matczyne serce. 

Dziś rano, patrząc jak Starsza parkuje samochód przed powrotem na kampus, czułam już tylko wspomnianą złość i bezsilność. Ostatnią rzeczą, jaką wrzuciła do bagażnika była gra planszowa, podobno fantastyczna. Specjalnie ją kupiła i przywiozła, bo jesteśmy rodzinnie fanami planszówek i miała być świetna zabawa. Pudełko wciąż było zapakowane w fabryczną folię, nawet go nie otworzyliśmy.  

Podobnie niezrealizowane pozostały wszystkie inne plany, nawet ten z kawiarnią, choć lokal mamy pięć minut od domu. 

Najpierw Starsza zapisała się na kursy w ramach letniego semestru. Bo przecież co tam taka dodatkowa godzinka, dwie przy lekcjach, nikomu to jeszcze w czasie urlopu nie zaszkodziła, prawda? Poza tym chyba rozumiemy, że jeśli ktoś w dzisiejszych czasach nie planuje zostać inżynierem ani informatykiem, to jest absolutną koniecznością zrobić nie jeden, a co najmniej trzy dyplomy, inaczej można zapomnieć o jakichkolwiek perspektywach na pracę. Starsza planuje zrobić tych dyplomów pięć. 

Zaraz potem dowiedzieliśmy się, że staż, który sobie „załatwiła” na wakacje też poczekać nie może, i zaczyna się nie po urlopie, ale już w trzecim dniu tego urlopu. Kolejna godzina – dwie dziennie wideokonferencji, potem dodatkowa praca w pojedynkę. Gdy we wtorek po południu (urlop „rozpoczął się” w piątek) zakomunikowała, że po godzince – dwie będzie też „chodzić do pracy”, gdyż odezwało się biuro, gdzie może sobie dorobić grosza analizą baz danych, nie wytrzymałam. 

– Czy ty po tym horrendalnym roku przyjechałaś odpocząć, czy dalej ganiać jak nawiedzony króliczek z Duracellem w brzuchu, tylko dla odmiany nie dookoła kampusa, a po rodzinnym mieście? Sama narzekałaś, że potrzebny ci odpoczynek! – aż podniosłam głos.

– No potrzebny!  – Starsza też podniosła. – Tylko że ja nie mogę sobie na niego pozwolić. Poza tym nie robię nic nadzwyczajnego.  Nie znam nikogo w moim wieku, kto, ot tak, by sobie przyjeżdżał do domu odpoczywać! 

Kilka dni później wpadł bojfrend Starszej z wizytą.  

– Tak się cieszę, że tu jestem. Może w końcu trochę odsapnę i się zrelaksuję! – przywitał się.

W ciągu pięciu dni pojechali na jedną wycieczkę do zoo i na drugą, posiedzieć pół godziny nad jeziorem. Większość rzeczy w plecaka bojfrenda to też były książki i skrypty. Miał na temat urlopów dokładnie takie samo zdanie co Starsza: są po to, by nałożyć sobie na nie jak na talerz, kopiastej góry dodatkowych obowiązków.  

Gdy kilka miesięcy temu bliska znajoma powiedziała mi, że jej dwudziestotrzyletnia, pracująca, a do tego ucząca się zaocznie do dyplomu magistra córka właśnie podjęła dodatkową pracę  – a side gig, jak to się zgrabnie tutaj nazywa! –  zdębiałam. 

– Ale po co? Przecież świetnie zarabia i chyba już ma już wystarczająco do ogarnięcia. Czyżby korporacja zmiękła i pozwoliła jej pracować tylko 8 godzin dziennie? 

– O, nie! Zasuwa jak wszyscy – przewróciła oczami znajoma. – Ale w tej generacji to normalne. Jak tylko wykroi im się gdzieś jakieś okienko, natychmiast je zapełniają. Bo, jak mi to wytłumaczyła córka, nie chcesz zostać w tyle za innymi, którzy też żyją i realizują się zawodowo tak wielopłaszczyznowo, jak to tylko możliwe, po drugie zaś trzeba mieć tego typu zabezpieczenia, przecież w dzisiejszym świecie nie ma nic pewnego.  

– Wariactwo! – zaopiniowałam. 

– Totalne – zgodziła się znajoma. 

– To kiedy oni śpią? O odpoczynku nie wspominając?

– Nie śpią i nie odpoczywają. Za to wszyscy chodzą na terapie i biorą jakieś tabletki. 

Starsza wyjeżdżała z domu tak samo zmęczona, jak do niego przyjechała. Pociechą był fakt, że ostatniego wieczoru w końcu sama przyznała, że powinna była rzeczywiście spasować, zamiast dalej udawać, że jest cyborgiem. Nawet nie protestowała, gdy po raz kolejny zagaiłam rozmowę o stawianiu światu granic. 

– Nigdy nie ukrywałam, że uważam, iż macie jako pokolenie dużo trudniej, bo żyjecie w świecie, który wymaga od was więcej i wymaga tego brutalniej. Smutna prawda jest jednak taka, że świat weźmie każdą ilość, z tego tego co mu dacie, kiedy się jednak przedwcześnie wypalicie, bez skrupułów wypluje was jak łupiny po pestce słonecznika. Zwyciężą tylko ci, którzy przetrwają. A przetrwają tylko ci, którzy nauczą się mądrze regenerować. Może gremialnie zawiedliśmy was jako rodzice. Może zmiany dzieją się tak szybko, że przeoczyliśmy, iż ucząc was pisać i czytać, powinniśmy byli równie gorliwie uczyć was, jak czasem zwolnić i odejść, i nie bać się powiedzieć innym, że na chwilę znikacie i muszą na was cierpliwie poczekać. Stawianie takich granic to też, wbrew pozorom, kwestia organizacji.   

– Hm – zastanowiła się Starsza. – To może pójdę na jakąś terapię? Bo jak tak to muszę diametralnie zmienić myślenie o kilku sprawach – postanowiła. 

– Idź – zachęciłam ją. – I weź ze sobą tylu swoich rówieśników, ilu tylko znajdziesz. 

.

Eliza Sarnacka-Mahoney

Poprzedni artykuł„Mam nadzieję, że Pan Korek przyjedzie do Walnut Creek”
Następny artykułNie taki diabeł straszny, czyli jak przeprowadzić egzamin na Global Seal of Biliteracy w szkole
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj