– Popatrz, ta suknia wciąż tu jest! – entuzjazmuje się Młodsza stając przed damskim manekinem w ubiorze z circa 1880 r. Suknia ma nadprutą bufę w rękawie, odrywający się od stanika pasek i obsiepany spód, ale jest dla Młodszej ósmym cudem świata.
– Zbyt żywy to on już nie jest. Jeszcze dycha, ale powiedziałabym, że jest na ostatnich nogach – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Dlaczego na ostatnich? – Młodsza schyla się i unosi rąbek sukni, żeby obejrzeć nogi manekina.
Zaciekawiona podążam w jej ślady, bo okazuje się, że manekin wyposażono także w buty z epoki, dla odmiany w bardzo dobrym stanie. Niestety, nie stanowią części toalety i chętny do zakupu musi za nie zapłacić prawie drugie tyle, co za suknię.
– Tak się tylko mówi – wyjaśniam mojej dwujęzycznej córce. Z idiomami sprawa zawsze najtrudniejsza, chociaż czasami zaskoczenia przychodzą z miejsc zupełnie nieoczekiwanych.
Niedawno przy okazji gry planszowej („Sprawdź swoją wiedzę o Polsce”) żadna z moich córek nie wiedziała, co to jest „gaj”. Padły propozycje, że to a) mały balkon b) wychodek za domem na wsi.
Młodsza jeszcze przez chwilę kontempluje urodę i ubiór manekina, wzdycha kilka razy, gładzi bufiaste rękawy i oddala się do gablotek ze starymi lalkami i zabawkami. Ja wędruję do półek z książkami.
Sklep o nazwie „Antique Mall”, ciekawa mieszanka antykwariatu z pchlim targiem, znajduje się niedaleko naszego domu i odwiedzamy go z Młodszą regularnie. Gdy kilka lat temu znalazłyśmy tam przepiękny, stuletni serwis z porcelany dla lalek, a jakiś czas później sprzedawczyni pozwoliła Młodszej potrzymać w ręku srebrną, francuską monetę okolicznościową wybitą z okazji urodzin królowej Marii Antoniny, miłość Młodszej dla tego typu miejsc wybuchła z całą mocą i pali się wielkim płomieniem do dzisiaj.
Gdy byłam w jej wieku, też uwielbiałam takie zakątki. Traktowałam je jak kopalnie skarbów, fantastyczne wycieczki w przeszłość. Nie zastanawiałam się – młodość tak ma – nad tym, że wszystkie przedmioty, które brałam do ręki, brał przede mną do ręki ktoś inny. Może żył z nimi pod jednym dachem przez bardzo wiele lat? Może miały dla niego wartość emocjonalną? Może zapiski na marginesach książek, które dla mnie były atrakcyjna wyłącznie ze względu na swój zaawansowany wiek i przepiękne, stare obwoluty, stanowiły dla kogoś zbiór najważniejszych refleksji, które nadawały sen jego życiu?
Dzisiaj te pytania osaczają mnie i, prawdę mówiąc, zniechęcają do wizyt w takich sklepach. Gdyby nie zapał Młodszej, nie chodziłabym tam wcale. W dodatku amerykańskie antykwariaty fundują mi dodatkową dawkę nieciekawych, a nawet przygnębiających refleksji. Lądują tu bowiem nie tylko zabytkowe artefakty o faktycznej wartości dla kolekcjonerów, ale hurtowo także przedmioty zupełnie przypadkowe, a bardzo osobiste – najczęściej na drodze „zrzutów” z tzw. estate sales, czyli wyprzedaży majątków po zmarłych, tak popularnych po tej stronie świata.
Bardzo dobry artykul. Dziekuje Pani serdecznie za umieszczenie go na stronie, dzieki czemu moglam sie po raz pierwszy przekonac, ze ktos inny ma podobne przemyslenia do moich. Jeszcze raz serdecznie dziekuje. Emigracja to najtrudniejsza rzecz na swiecie . Dla niektorych.