aaPobudka o piątej rano nie należy do przyjemnych.
A pobudka o piątej rano na pustyni to już w ogóle. Mimo to wstaliśmy. I pierwsza w historii telekonferencja między mieszkańcami domu dziecka w Chilca a uczniami szkoły w Kołacinie stała się faktem.

Jeszcze kilka tygodni temu byłoby to niemożliwe.
Ale podczas ostatniego Bożego Narodzenia mali mieszkańcy Villa Infantil w Chilca pod Limą dostali niezwykły prezent od uczniów trzeciej klasy Szkoły Podstawowej w Kołacinie koło Łodzi. A właściwie dwa – komputer i laptop.

Potem do budynku na pustyni koło Limy udało się podłączyć internet. Aż się prosiło, żeby skorzystać
z możliwości, które on daje.

Wcześniej dzieciaki komunikowały się listownie. Tak jak w dawnych czasach: papier, długopis, znaczek
i koperta. Już to było dla nich wielkim wydarzeniem, więc jak opowiedzieć o tym, co się stało, gdy zobaczyły się na ekranach i mogły się usłyszeć?

Z powodu różnicy czasowej między oboma krajami, musieliśmy w Chilca wstać o piątej rano. To nie byłoby trudne, gdyby nie to, że z emocji nie mogliśmy zasnąć. Młodsze dzieci padły dopiero o dziesiątej wieczorem, starsze – około północy.

bbCały czas rozmawialiśmy o tym, jak to wyjdzie.
W ogóle – jak to możliwe, że można się widzieć
i słyszeć siedząc przed komputerami na dwóch końcach świata, bo mieszkańcy Villa Infantil nie mieli pojęcia o istnieniu komunikatorów internetowych.

Ja zasnąłem jeszcze później. Choć blisko, w Chilca jest o wiele bardziej gorąco niż w Limie. Zresztą nie miało to większego znaczenia, bo nocny zaduch poplątał mi się z myślami o tej dziecięcej, polsko-peruwiańskiej przyjaźni.

Przed szóstą mogliśmy się połączyć z Polską. Przywitał nas pan Wawrzyniec, a wraz z nim siedemnastka „jego“ dzieciaków z trzeciej klasy podstawówki
w Kołacinie. Nas było nieco więcej. Ostatnio do Chilca trafiła kolejna siódemka dzieci, więc ich liczba wzrosła do dwudziestu trzech. Obecna była też pani Nancy, która pełni rolę mamy, pani kucharka i pan Orlando, który administruje placówką.

ccZ Chilca do Kołacina jest czternaście tysięcy kilometrów, ale podczas prawie dwóch spędzonych razem godzin dzielił nas tylko monitor komputera.
A nawet nie. My z Peru byliśmy po prostu w Polsce,
a dzieci z Polski były u nas.

Dwa światy szybko zamieniły się w jeden. I te wszystkie nocne zamartwiania się diabli wzięli. Tak jest zawsze, gdy sprawy biorą w swoje ręce dzieci.

Zarówno te w Polsce, jak i w Peru były wzruszone, rozpromienione i przejęte. Dotyczy to wszystkich dzieci. Także tych dorosłych.

Kiedy zamykałem za sobą drzwi domu w Chilca, za którymi zostali jego mieszkańcy, było inaczej niż zawsze. Zawsze było tak, że miałem problem stamtąd wyjść. Po telekonferencji z Kołacinem wszystko się zmieniło. Było łatwiej, bo przecież nie tylko część mnie została tam na stałe.

Piotr Małachowski
Lima, Peru

Zapraszamy na bloga Piotra www.operujewPeru.com

Poprzedni artykuł„Nuda – wróg numer jeden każdej lekcji”
Następny artykuł„Zdrowie psychiczne. Smutek, melancholia, depresja – po czym możemy poznać, że dzieje się coś złego?

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj