74999_467594799955390_388951956_n

– Czy my naprawdę musimy czytać te smęty jakiegoś brodatego dziada, który siedzi w Paryżu i zamiast się
z tego cieszyć, chce wrócić tutaj, chociaż nie wiadomo po co, bo tutaj nie ma nic ciekawego?
– spytała nagle Monia Zaworska. To chyba była jej NAJDŁUŻSZA wypowiedź od początku roku, jeśli nie od początków jej pobytu na tej ziemi.
– Musimy – odpowiedziałam z pełną powagą, zastanawiając się, czy mój głos wskazuje na mniejszy poziom znudzenia niż jej.
– Ale po co?

Hmmm… Dobre pytanie.

Ten fragment pochodzi z mojej książki „Pierwsze koty robaczywki”, która oparta jest na moich własnych – zarówno uczniowskich, jak i belferskich – obserwacjach i doświadczeniach. Sama niejednokrotnie przysypiałam na lekcjach języka polskiego (albo na wykładach podczas studiów polonistycznych), ale też miałam okazję obserwować uczniów przysypiających na moich lekcjach. Dopiero stojąc po drugiej stronie ławki (a właściwie przy tablicy), zrozumiałam, jak trudne zadanie czeka nauczyciela języka polskiego, który powinien zrobić wszystko, żeby swoją lekcją nie uśpić ani uczniów, ani siebie. Na szczęście chwilę wcześniej byłam po tej samej stronie ławki, co moi uczniowie, pamiętałam więc doskonale, co mnie nudziło, a czego brakowało mi na tych lekcjach/zajęcia.

Dlatego na własny użytek opracowałam trzy sposoby na zainteresowanie uczniów lekcją, które w moim przypadku sprawdzały się wyśmienicie. Wszystkie trzy zostały bardzo obrazowo przedstawione w mojej książce
i choć są tylko fikcją literacką mogą posłużyć jako podpowiedź wszystkim tym polonistom, którzy nie mają pomysłu na urozmaicenie lekcji.

POP NA UŻYTEK KULTURY, czyli jak korzystać z dobrodziejstw popkultury

– Właściwie to o co chodzi z tą całą improwizacją – zapytał Janek Małecki spod kaptura bluzy dresowej.

Omawialiśmy „Wielką Improwizację” Mickiewicza (Boże, ILE można omawiać Mickiewicza???) i coś czułam, że za chwilę sama coś zaimprowizuję, bo młodzież jakoś nie wykazywała ochoty do dyskusji na temat Gustawa-Konrada. I domyśliłam się tego na długo przed tym, jak trzy czwarte klasy wyciągnęło JEDNOCZEŚNIE telefony komórkowe, a Grzegorz Walczak zasnął z głową na ramieniu Pawła Ignasiaka.

– Co tam bełkoczesz? – mruknęłam do Małeckiego. – Jaką intronizacją?
– Improwizacją – Janek opuścił kaptur. – Przecież to bez sensu.
– Dlaczego bez sensu? – zaczęło się robić ciekawie. Trzy czwarte klasy podniosło głowy znad komórek.
– No, sama pani powiedziała, że to wszystko z głowy, tak?
– No, z głowy, z głowy. A skąd?

Kilka osób zarechotało.

– No, ale jak z głowy? Tak od razu? Do rymu? I żeby jeszcze dowalić temu drugiemu? – Janek nie wyglądał na przekonanego.

No, tak. Trudno wytłumaczyć komuś, kto ma 17 lat, na czym polegał pojedynek na improwizacje między Mickiewiczem a Słowackim. Zaczęłam więc wyłuszczać zawiłe tajniki tego, dlaczego dwóch dorosłych facetów gada do siebie WIERSZEM i… przyszło mi coś do głowy.

– To jak zawody we freestyle’owaniu! – wrzasnęłam, jakbym odkryła proch. Grzegorz Walczak drgnął na ramieniu Pawła Ignasiaka.
– Freestyle? – ożywił się Janek. Nie bez przyczyny nosił spodnie z krokiem w kolanach. – Jak Eminem?
– Dokładnie. Freestyle nazywany jest też improwizowaniem.
– To znaczy, że Mickiewicz ze Słowackim freestylowali? – spytał Kuba i wcale mu nie przeszkadzało to, że zadzwonił dzwonek. Reszcie chyba też nie.
– Tak jest. Chcecie się przekonać, jak to wyglądało?

Pomacałam komórkę w tylnej kieszeni spodni.
– Qrek? Co robisz po południu?

CEL UŚWIĘCA ŚRODKI, czyli jak zachęcić młodzież do czytania klasyki

Przed gabinetem dyrektora siedział Max, Janek Małecki i Filip Nowicki. Na mój widok poderwali się.
– Spocznij – mruknęłam i usiadłam obok. – Za co tym razem?
– Za poglądy – prychnął Max. – A pani?
– Za demoralizację młodzieży.
– Naprawdę? – Filip Nowicki uniósł swoją seksowną brew.
– Naprawdę.

– Naprawdę nie wydaje mi się, żeby zachęcanie do czytania sonetów Szekspira, które polega na informowaniu, że wśród nich znajdują się wiersze miłosne, które Szekspir kieruje do chłopca, to był najlepszy pomysł, żeby… – zaczął dyrektor.
– To proszę mi wyjaśnić, dlaczego moja klasa jest JEDYNĄ w całej szkole, która przeczytała je wszystkie i na dodatek cytuje Szekspira w opisach na Facebooku? – spytałam. – Mogę już iść?

RYBY I DZIECI GŁOSU NIE MAJĄ, ALE UCZNIOWIE – TAK, czyli oddaj głos młodzieży

– Nie kumam… – zaczął Janek Małecki, zanim jeszcze zdążyłam podyktować temat lekcji.
– Tak, Janek?

Jeśli Janek Małecki czegoś nie kuma, to znaczy, że zaczyna się ta część lekcji, która poświęcona jest wyjaśnianiu, czemu CZARNE jest CZARNE, a BIAŁE jest BIAŁE, co może zająć czasami całe 40 minut. Janek jest dość poczciwym chłopcem, którego urok polega na tym, że dziwi się wszystkim i wszystkiemu. Kiedy jednak dziwi się CO KWADRANS, zaczyna być to uciążliwe. To może być, oczywiście, urocze, ale w momencie kiedy chłopię ma lat pięć albo nawet dziesięć, ale, na Boga, nie siedemnaście! Z grubsza już wiadomo, czym życie pachnie, więc dziwić się chyba już nie należy. No, chyba że on na to dziewczyny podrywa…

– Czego Małecki nie kumasz? – powtórzyłam, bo Janek Małecki właśnie przygotowywał się do przyjęcia miny starożytnego filozofa, co mu trochę utrudniała czapka naciągnięta po samą szyję. Nie wiem, co oni mają z tymi czapkami… Noszą je nawet w 30-stopniowy upał. Nie mam pojęcia, po co. Żeby im MÓZG nie wypadł?

– No, nie kumam tego Wertera – zaczął. – I w ogóle co to za dziwny pomysł, żeby się zajmować jakimiś smarkającymi w rękaw beksami. Jak cię dziewczyna nie chcę, to do widzenia! Ja rozumiem, ta jego laska może
i fajna była, ale żeby od razu walić sobie w łeb? Olać taką, i już!

No, tak. Janek to twardy facet. Chodzi w dresie, więc wie, co mówi.

– To romantyzm, młotku, oni wszyscy wtedy tacy byli – Kama wzniosła oczy ku niebu. – Zresztą, faceci to mazgaje. Statystycznie więcej samobójstw popełniają mężczyźni niż kobiety. Zaraz, czy to przypadkiem tej książki nie zakazano?
– Taaa… – zaczęłam przeciągle, bo temat zaczął zbaczać na coraz ciekawsze tory. – Zakazano, bo Werter znalazł sporo naśladowców.
– Znaczy modnie było się zabić? – spytał wiecznie jednooki (grzywka wyglądająca na przyklejoną na SUPER GLUE wciąż zasłaniała mu pół twarzy) Kuba.
– Tak, podobno istnieje związek pomiędzy nagłośnieniem w mediach faktu popełnienia samobójstwa przez znaną osobę a wzrostem liczby popełnianych samobójstw – podrapałam się po głowie, żeby ułatwić sobie przypomnienie statystyk.
– Stąd syndrom Wertera? – rzuciła Kama. – Widziałam, że faceci to mięczaki!

No, proszę, jaka ta młodzież poinformowana.

– Dobra, dobra, a wy za to jesteście mistrzyniami trucia się na niby – zauważył od niechcenia Paweł Ignasiak. Przestał dłubać w zębach i przemówił WRESZCIE, co uznałam za swój osobisty pedagogiczny sukces. – W ogóle wszystko robicie na lipę. Mdlejecie, rzucacie – niby przypadkiem – chusteczki pod nogi…
– Ty się chyba cofnąłeś w czasie, i to o kilka wieków, co? – wrzasnęła Kama. – Widziałeś, żeby dzisiaj jakaś kobieta mdlała na twój widok albo rzucała chusteczkę? Ogarnij się!
– Ja widziałem – siedzący obok Ignasiaka Grzegorz Walczak nagle się ocknął z głębokiego odrętwienia. – Obawiam się jednak, że wolała udawać martwą, niż się z nim umówić.
– Kto cię spłodził, frajerze? Pomszczę cię! – Ignasiak rzucił się w stronę chichoczącego kolegi.
– To nie ma znaczenia – odezwał się nagle Max.
– Pewnie, że nie ma! – zaperzył się Ignasiak. – I tak mu przyłożę!
– To nie ma znaczenia – powtórzył z naciskiem Max, świdrując mnie wzrokiem.
– Co nie ma znaczenia, Max? – przyjrzałam się mu uważniej.

W klasie zapadła grobowa (nomen omen) cisza.
– Statystyki nie mają znaczenia. Ważniejsze jest to, dlaczego w ogóle mężczyźni popełniają samobójstwo… – zawiesił głos.
– Tak, Max? Jak rozumiem, znasz odpowiedź? – skrzyżowałam ręce na piersi, żeby przyjąć BARDZIEJ pedagogiczną pozę. Co nie jest łatwe, kiedy:
a) jesteś w rozsznurowanych (o, cholera!) trampkach,
b) rozmawiasz właśnie z młodocianym i chyba (na pewno?) lekko (po uszy?) zadurzonym w tobie nieletnim mężczyźnie,
c) przypomniało ci się, że zostawiłaś zamrożoną marchewkę na podłodze obok lodówki.

– To proste. Nieodwzajemniona miłość – Max zaakcentował WYRAŹNIE ostatnie słowo, jakby co najmniej wygłaszał właśnie „Być albo nie być” w koszuli z postawionym kołnierzem. Nie da się ukryć, że napięcie w klasie osiągnęło najwyższy poziom… no, tego, w czym się tam mierzy napięcie. Wszyscy siedzieli NA WDECHU. Zupełnie jak w teatrze przed monologiem Hamleta. Albo przed skokiem Adama Małysza. Oczy całej klasy
z Maksa przesunęły się PROSTO na mnie. I co ja mam teraz powiedzieć??? Partię Ofelii??? Nie uczą tego na studiach. A może właśnie powinni!*

Tyle ja, teraz czas na was, drodzy nauczyciele. Każdy polonista musi znaleźć swój własny patent na urozmaicenie lekcji języka polskiego, ale w pierwszej kolejności powinien wypowiedzieć wojnę nudzie.
I w szkole, i w sobie samym. To pierwszy, ale jak ważny krok do sukcesu.
Zatem do dzieła! Powodzenia!

Karina Bonowicz
dziennikarka, pisarka i polonistka

* Wszystkie cytaty pochodzą z książki Kariny Bonowicz, Pierwsze koty robaczywki, Wydawnictwo Prószyński
i 
S-ka, Warszawa 2013.

Poprzedni artykuł„Moje marzenie spełniło się”
Następny artykuł„Dwa światy w jednym. Z Peru do Polski i z powrotem”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj