– Przyłączysz się do bojkotowania testu w Kimberly klasie? – pyta jedna z matek przed szkołą.

– Jakiego? O co chodzi?

– 40-minutowy Field Test z angielskiego będzie 6 czerwca. Chodzi o wyłączne testowanie powstającego testu dla dzieci, by ocenić ich postępy w nauce – tłumaczy. – Firma Pearson zarabia miliony, żeby przygotować test do szkół publicznych. Ale nasze dzieci mają przecież dosyć testów przez cały rok – mówi mocno podnieconym tonem.

– Jak organizujesz bojkot? – pytam.

– Rodzice muszą napisać list do dyrektorki szkoły, że nie zgadzają się, by ich dziecko pisało test. Już taki list sama zaniosłam.

– Jaka była reakcja dyrektorki? – dopytuję się.

– Czego można po niej spodziewać się? Do emerytury ma tylko 2 lata, więc nie chce się narażać. Nawet jeśli myśli podobnie, to nie powie tego publicznie.

Pewnie, że nie chcę, żeby znowu córka pisała kolejny test zamiast, na przykład, poznawała jak wygląda życie dzieci w Nigerii. Akurat teraz trzecia klasa przerabia materiał o tym kraju.

Ale zastanawiam się, jakie mogą być konsekwencje dla córki jeśli nie napisze testu?

Postanawiam zapytać wychowawcę Kimberly.

– Moja rada; jeśli nie chcesz, by twoja córka pisała test, to lepiej nie przysyłaj jej do szkoły. Muszę położyć test przed każdym uczniem w klasie na biurku, nawet jeśli rodzic napisał list do dyrektorki.

Nauczyciel rozkłada ręce. Nigdy nie byłem w podobnej sytuacji.

– Nie, nie będą zapisywane wyniki testu w bazie danych na temat Kimberly – tłumaczy.

Wszyscy rodzice dostali dwa listy, od dyrektorki szkoły i od inspektora, z których wynika, że list od rodzica nie jest podstawą do zwolnienia ucznia z testu. Nasza szkoła musi przestrzegać zarządzeń stanowego departamentu edukacji. A ten chce przeprowadzić test. Ale zaznaczono również, że ucznia nie można do niego zmusić ani ukarać.

– Mam nadzieję, że cała klasa nie przystąpi do testu – mówi matka, jedna z organizatorek bojkotu. – Damy w ten sposób mocny sygnał, że nie zgadzamy się na kolejny test.

To prawda, że testów jest za dużo. Ale od czasu do czasu trzeba sprawdzić, czego dzieci nauczyły się.

Nie podjęliśmy jeszcze decyzji, czy będziemy bojkotować. Ciekawe jaka będzie solidarność wśród rodziców. Trwają rozmowy przed szkołą, w domach i na placach zabaw.

Bojkotowanie testu Pearsona nie jest tylko naszą sprawą o charakterze lokalnym.
Zawiązała się organizacja, o której można przeczytać na: www.timeoutfromtesting.org

Koniecznie namawiam rodziców do zbadania sprawy.

Danusia Świątek

Poprzedni artykuł„Dom moich marzeń” czyli najdziwniejsze domy świata.
Następny artykuł„MOJA RODZINA”. Karolina Wałczyk.

1 KOMENTARZ

  1. Test tworzy sytuację stresującą dla dzieciaka. Jakoś tak się porobiło Danusiu, że testy stały się głównym narzędziem pomiaru edukacyjnego. Nie mam nic przeciw testom o ile czemuś służą i są stosowane wtedy gdy trzeba, z umiarem. Jeśli jest to sztuka dla sztuki, to nie ma żadnego sensu. Mnie jakoś nikt nie „testował” w procesie edukacji i nie narzekam. Ważne, żeby owe testy opracowywali fachowcy, a nie domorośli majsterkowicze, nawet gdy są nauczycielami. Ważne, żeby testowanie, nie wzięło góry nad wychowaniem, a niestety tak się często dzieje. Co więcej, ćwiczenie do testów zamienia się w tresurę…
    Teraz o skutkach.
    Jeśli wyniki testów „obrabiają” fachowcy oświatowi, to spoko. Ale jeżeli wyniki testów „analizują” operatorzy łopaty, wideł albo klepania kosy, że o operatorkach garów i pralek nie rozwinę, co sami w przeszłości mieli problemy z nauką, to ja wysiadam.
    Suche cyferki i procenty o niczym nie świadczą, a często są tematem „uczonych” dyskusji tych, którzy z trudem odczytują telegzetę, czy program telewizyjny w gazecie.
    Podobne zdanie mam o rankingach szkół, uczelni, etc…
    Nie dajmy się zwariować!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj