SONY DSC

To też był zjazd nauczycielski – zjazd towarzyski absolwentów szkoły kształconych na pedagogów. Większość z nich przez lata aż do emerytury pracowała w tym zawodzie. To też było dokładnie tak, jak
w tych piosenkach „Czerwonych Gitar” o maturze, o głupiej Elce, co się bała myszy. Piosenki tego polskiego zespołu i niezapomnianych naszych idoli The Beatles towarzyszyły czasom szkolnym, towarzyszyły naszej młodości.

Wracamy do nich bardzo chętnie, zwłaszcza podczas spotkań z rówieśnikami. Dzisiaj zacnymi babciami
i dziadkami.

Jak przedstawić klimat spotkania koleżeńskiego po prawie pół wieku? Od czego zacząć? Tyle w naszym poczytnym portalu budujących tekstów o nauczycielach polonijnych, o ambitnych uczniach poznających tajniki języka ojczystego ojców i dziadów. Jakże są to bliskie tematy polskim kolegom i koleżankom absolwentom szkół pedagogicznych, SN-enów, uniwersytetów o kierunkach pedagogicznych.

SONY DSC

Początek czerwca. Wkrótce dla uczniów kończy się rok szkolny, czas napięcia, wysiłku, rywalizacji. Za oknem pochmurno, dżdżysto, nie słychać śpiewu ptaków, ale w sercu nie przebrzmiały jeszcze śpiewy, muzyka, okrzyki radości.

Przeżywaliśmy spotkanie trzech równoległych klas piątych rocznika 1967. I tak, jak dzisiejsi uczniowie
z utęsknieniem czekają na ostatni dzwonek, tak i my 47 lat temu kończyliśmy ważny etap w naszym życiu. Byliśmy świeżo po maturze, szczęśliwi, ale i zaniepokojeni, co będzie dalej?

Tak było prawie pół wieku temu.

Czy zdawaliśmy sobie sprawę z upływu czasu, zbierając się grupkami przed budynkiem naszej szkoły
w pamiętne sobotnie popołudnie? Sprzyjała nam pogoda. Zamówili ją pewnie organizatorzy, wąska grupa zapaleńców, którzy wzięli na siebie trud zawiadomienia, zachęcenia, znalezienia sali itd. Ale kto by w takiej chwili pamiętał komu zawdzięczamy to spotkanie? Cieszyliśmy się sobą, a podziękowania zostawiliśmy na plan dalszy.

Mieliśmy przed sobą cały wieczór i poranek następnego dnia. Wydawaliśmy z siebie okrzyki radości, rzucaliśmy się sobie w ramiona. Nie było większych problemów z rozpoznawaniem się, chociaż twarze zrobiły się mniej gładkie zaokrągliły się brzuszki i posiwiały włosy. W sercu pozostał nadal maj, a w oczach błysk radości i zaciekawienia.

SONY DSC
Spotkaliśmy się przed budynkiem naszej ostrołęckiej szkoły, słynnego Liceum Pedagogicznego
w Ostrołęce, kuźni kadr nauczycielskich. Liceum rozwiązano dobrych kilkanaście lat temu. Był to wielki błąd. Obecnych oświatowych decydentów zapraszam na rozmowy z naszymi absolwentami. Niech ich posłuchają jakimi byli nauczycielami, czym się kierowali w swojej pracy, co wnieśli do kurpiowskiego szkolnictwa i jak rozumieją znaczenie swojego zawodu.

Dobrze, że jesteś,
Dobrze, że jesteś
Co by to było,
gdyby cię nie było.
Dobrze, że jesteś.

Ta prosta, z powtarzającymi się refrenem piosenka śpiewana na spotkaniach grup charyzmatycznych, choćby Odnowy w Duchu Świętym, oddawała atmosferę tego spotkania. Doświadczyliśmy niezwykłych przeżyć. Po gromkich, serdecznych powitaniach przenieśliśmy się w bardziej kameralne i urokliwe miejsce. „Zacumowaliśmy” w „Zagrodzie Leśnej” w Łęgu Starościńskim na Kurpiowszczyźnie.

Miejsce było ciche, przytulne, zachęcające do zadumy. Takiego właśnie potrzebowały nasze serca. Niektórym nasuwały się słowa wersetu z Psalmu 144: Człowiek podobny jest do tchnienia wiatru. Dni jego jak cień mijają.

Tak trudno było uciec przed tymi filozoficznymi rozważaniami, gdy patrząc na siebie odtwarzaliśmy zapamiętane szkolne obrazki. Dziewczyny z warkoczykami, „mandolinkami” (włosy związane gumką),
w granatowych fartuszkach z tarczami. Żadna tam moda, błyskotki. One pozostały dla koleżanek z Liceum Ogólnokształcącego, którym szczerze zazdrościliśmy tego luzu, swobody. Żadne tam kawiarnie, oficjalne randki.

SONY DSC

Nauka, nauka, i jeszcze raz nauka. Poranne apele, próby chóru, orkiestry, liczne występy, prace społeczne
i na okrasę wycieczki po Polsce i cenne wyprawy do stolicy na spektakle teatralne i operowe. Wszystko zorganizowane i uporządkowane. Obowiązywała żelazna dyscyplina, którą jak możemy ocenić po latach, wszystkim wyszła na zdrowie.

Wracajmy jednak do naszego zjazdu absolwentów rocznik 1967.

Balowaliśmy w „Zagrodzie leśnej”. Otaczały ją leśne polanki i piękna leśna natura, która była naocznym świadkiem naszego entuzjazmu z jakim wspominaliśmy minione lata.
Dla niektórych nie było to pierwsze spotkanie od czasu zdania matury. Naliczono, że było tych spotkań aż czternaście.

Można zapytać: co nas ciągnie do siebie? Czy to tylko ciekawość i chęć pochwalenia się sukcesami, czy coś więcej, ale co?

Ktoś powie, nie było grup interesu „Ja zrobię dla ciebie to, a ty mi się odwdzięczysz tamtym”. Tak podobno funkcjonuje przyjaźń rozumiana obecnie. Jest ona mnie i mnie podobnym zupełnie obca. Na szczęście.

Nas nauczono solidarności, przyjaźni, odpowiedzialności. Byliśmy sobie bliscy i niewiele nas dzieliło. Prawie wszyscy pochodziliśmy z rodzin chłopskich i robotniczych. Nikomu się nie przelewało. Nikt nie spędzał wakacji na Majorce, nie miał najnowszego sprzętu elektronicznego.

A co ciągnie do nas naszą nauczycielkę, dzisiaj już ponad osiemdziesięcioletnią panią, która przesunęła termin leczenia sanatoryjnego, żeby być z nami? Tak, nasza pani profesor Jadwiga Mróz, wychowawczyni klas, nauczycielka fizyki na każde zaproszenie zjawia się wśród nas. Lubi nas i ceni.

SONY DSC

Podobnie nauczyciel muzyki Henryk Ćwintal, który za czasów naszej szkoły był zaledwie pięć lat starszy od nas.

Na zjeździe przygrywał na skrzypcach, zachęcając nas, żebyśmy spróbowali swoich sił. A gdzie tam! To, czego nauczyliśmy się Liceum Pedagogicznym wyleciało z głowy. Nie graliśmy przez lata. Jedynie Janeczka, o klasę niżej, żona naszego kolegi z równoległej piątej nie zapomniała gry na mandolinie.

Razem z profesorem Ćwintalem przygrywała do melodii wykonywanych przez nas piosenek. Byliśmy szkołą uzdolnioną muzycznie. Jedni grali na skrzypcach, inni na mandolinach, był potężny chór, orkiestra z wieloma instrumentami. I nie zapomniany śp. profesor Jan Górzyński, przed którym czuliśmy respekt pomieszany z lekkim strachem.

Na zakończenie pierwszego dnia grupka klasowych śpiewaków dala pokaz swojej wirtuozerii. Głosy pozostały nadal czyste, piękne, ku radości profesora Jana, który być może gdzieś zza chmurki spoglądał na nas i marszczył czoło, gdy w śpiewanej partii pojawił się jakiś najmniejszy nawet fałsz.

Kuchnia serwowała najrozmaitsze potrawy. Było ich w bród.

Rozbrzmiewały melodie z tamtych lat. I na ich tle toczyły się rozmowy. Każdy miał coś do powiedzenia i chciał się podzielić zapamiętaną historyjką ze wspólnej przeszłości. Próbowałam nagrywać rozmowy na dyktofonie.

Trudno jednak wyłowić jakieś konkretne wydarzenie, bo wszyscy mówili niemal jednocześnie. Wchodzono sobie w słowa, uzupełniano, dodawano, ukraszając te opowieści salwami śmiechu.

W pewnym momencie dla przerwania potoku słów zadałam pytanie.
„Na jednej z wycieczek w góry jeden z klasowych kolegów wystrugał dla mnie kijek, żebym łatwiej się poruszała. Kto to był?”

Postawiłam pytanie, obserwując reakcje kolegów. Wtedy, 47 lat temu nie w głowie były mi takie sprawy. Po uszy zajęta byłam lekcjami.
„To byłem ja.” – Przyznaje kolega siedzący naprzeciwko przy stole.

Tak, trochę się domyślałam. Talenty E. odkrywam po latach. Głęboka duchowość, wrażliwość, ale co się dziwić, chłopak przez lata pracował w Zakładzie dla Niewidomych w Laskach pod Warszawą, a potem po uzyskaniu specjalizacji z pedagogiki specjalnej pomagał młodzieży z problemami wychowawczymi.

Podobny życiorys zawodowy kolejnego kolegi klasowego, o którym się mówi, że lubiły go kobiety, przystojnego B., do dzisiaj związanego z zakładem w Laskach. 47 lat pracy z przerwą na wojsko, z osobami ociemniałymi.

Czy jest to praca dla wszystkich? Absolwenci ostrołęckiego Liceum Pedagogicznego, mając zaszczepione potrzebę odpowiedzialności za innych, obudzoną świadomość służby, ofiarności, mogli i mogą swoje życie zawodowe oddać potrzebującym.

Inny kolega klasowy poświęcił się nauce. Dzisiaj jest cenionym profesorem zwyczajnym, kierownikiem katedry Automatyki i Robotyki na Politechnice Białostockiej. Na koledze Z. poznała się nasza wychowawczyni, wymagająca polonistka, śp.Zofia Rogalewicz. Nazywała go hetmanem, nosi bowiem hetmańskie nazwisko.

A niższy wzrostem T. tryskający inteligencją i humorem, sypie dowcipami jak z rękawa. Nazywaliśmy go niezbyt ładnie i, niech nam wybaczy, ale dzisiaj nosi pseudonim związany z jego rolniczym zawodem. Wybrał inny zawód. Nauczycielską karierę zakończył na praktykach szkolnych w „ćwiczeniówce” Szkole Podstawowej nr. 5, mieszczącej się w tym samym budynku, co nasza szkoła oraz odbywając praktyki w wiejskich klasach łączonych. Wszyscy przechodziliśmy taką samą drogę.

O każdym z uczestników można byłoby napisać oddzielną historię, przeplataną radościami, smutkami, sukcesami i porażkami.

Samo życie, można powidzieć.

A nasze koleżanki, kurpiowskie siłaczki, zaczynające drogę zawodową zaraz po maturze w wiejskich szkołach w warunkach bardzo siermiężnych. Poznałam kurpiowskie wioski podczas zbierania materiałów do pracy magisterskiej z dziedziny językoznawstwa. Przemierzyłam wielki szmat północnej Kurpiowszczyzny. Do wielu wiosek nie było dojazdu, były odcięte od świata, tam, gdzie przysłowiowy diabeł mówi dobranoc.

W takich warunkach pracowali nasi koledzy i koleżanki. Ambicje nie pozwalały im poprzestać na zdobytych umiejętnościach. Kończyli najpierw dwuletnie Studia Nauczycielskie, zwane SN-ami, a potem zaoczne studia wyższe. Edukacje uzupełniali mając już rodziny, dzieci, pokonując długie dojazdy na uczelnie. Są dla mnie prawdziwymi bohaterami. Dzisiaj większość ma tytuły magisterskie.

Niektóre koleżanki chwyciły za pióro i zajęły się napisaniem historii rodzinnej czy historii regionu. Ania N. napisała wzruszającą historię rodzin wywiezionych na Syberię oraz przedstawiła dramatyczne losy Żołnierzy Wyklętych. Zenia O. sporządziła monografię fragmentu Kurpiowszczyzny, okolic Sypniewa.

Być może inni koledzy czy koleżanki z dawnego Liceum Pedagogicznego mają też na swoim koncie duże sukcesy, zwycięstwa w jakiejś dziedzinie. Nie chwalono się nimi na szerszym forum, a nie sposób było zamienić z każdym więcej niż kilka słów. Przybyło 30 osób z trzech równoległych klas. Były osoby z samej Ostrołęki, jej okolic, ale także z Warszawy i miejscowości podwarszawskich, jak również Olsztyna, Gdańska czy Szczecina.

Jesteśmy wdzięczni organizatorom. Ich wysiłek opłacił się. Spotkanie dostarczyło niezapomnianych wzruszeń. Dziękujemy Staszkowi T. za podarowanie prezentu ze zdjęciami z poprzednich zjazdów.

I ja tam byłam, miód i wino piłam

Bożena Chojnacka

Poprzedni artykułSkansen „Old Bethpage Village”
Następny artykuł„Polski teatr – teraz w domu i w szkole”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj