O mały włos nie spędziłam świąt Bożego Narodzenia na oddziale szpitalnym. Nie obyło się jednak bez koniecznych odwiedzin oddziału ratunkowego. Był to pierwszy dzień świąt. Na promieniujący ból w klatce piersiowej skarżyła się moja wieloletnia zaprzyjaźniona koleżanka. Widząc jej przerażenie na wspomnienie szpitala, chciałam jej towarzyszyć w dotarciu na miejsce. Ze względów sanitarnych, nie mogłam być z nią tyle, ile potrzebowała. Na szczęście po kilku godzinach obserwacji i dawki leków, zdolna była wrócić do domu.

Osoby obciążone wieloma schorzeniami rezygnują z wizyt u lekarza rodzinnego. Ci zaś, w większości próbują leczyć zdalnie. Porad udzielają przez telefon. Można na tym poprzestać, gdy choroba nie jest poważna. Ale nieustępliwi w otrzymaniu skutecznej diagnozy w poważniejszych sprawach, w końcu ją otrzymują. Nie warto ryzykować życiem i gdy to jest konieczne, trzeba zdobyć skierowanie do szpitala i tu szukać pomocy. 

Oprócz izolacji, nakazów, zakazów, ograniczeń na terenie całego szpitala, największe wrażenie robią komunikaty pracowników ochrony informujące o przywożeniu na oddział zakaźny lub przetransportowaniu pacjentów covidowych. Trzeba wtedy natychmiast reagować na te komunikaty, opuszczać miejsca przy windach, przesuwać się tam, gdzie jest w miarę bezpiecznie. O ile w szpitalu w dobie pandemii można się czuć bezpiecznie.

 Arytmia serca 

Uciążliwe zmęczenie, jakiego nigdy nie doświadczałam, ucisk i ból w klatce piersiowej, skoki ciśnienia zmusiły mnie do znalezienia przyczyny. EKG wykazało migotanie przedsionków. Był to już trzeci epizod. Dwa poprzednie nie dawały mi się tak mocno we znaki, ale ten…Bałam się. Decyzję o skierowaniu do szpitala na zabieg umiarowienia (przywrócenia prawidłowego rytmu) pracy serca przyjęłam z lękiem i strachem. Poczytałam, popytałam i stwierdziłam, że z sercem bijącym niemiarowo nie ma żartów.

Na izbie przyjęć lekarz kardiolog uprzedziła mnie, że gdy trafię na oddział, mogę pozostać w nim na święta. „Czy wyraża pani zgodę?” – zapytała. A mam jakiś wybór? – pomyślałam, przypominając sobie jak przez wiele dni żyłam w lęku, że dostanę zawału lub wylewu. Najpierw po pobraniu krwi i ogólnym badaniu z pierwszej salki pogotowia przewieziono mnie na obserwację. Miałam czekać dopóki nie dotrą wszystkie potrzebne wyniki. Przewoził mnie młody żołnierz oddelegowany na praktykę do szpitala. Miał dużo optymizmu i wiary w siebie. Wcześniej zapewniał mnie, że trafiłam na najlepszą zmianę ratowników medycznych, uspakajał, widząc mój lęk na odgłos komunikatów głoszonych przez mikrofony. Pomógł mi w oswojeniu się w nowym miejscu.

Byłam przygotowana na pozostanie na oddziale. Koszulę nocną, szczoteczkę do zębów i inne toaletowe drobiazgi oraz coś do czytania miałam przy sobie, spakowane w torbie. Byłam w lepszej sytuacji niż leżący ze mną na obserwacji inni pacjenci. Oni musieli czekać na kogoś z rodziny, żeby dostarczył im potrzebne rzeczy.

Oddzielona parawanem od jednego z pacjentów słyszę niepokojące odgłosy. Pielęgniarka widzi, w jak złym stanie jest zaniedbany mężczyzna. Na pytanie, kiedy ostatnio pił alkohol, odpowiedział bez namysłu, że poprzedniego dnia wypił dwa piwa.

„Proszę mnie nie okłamywać” – ostro reaguje pielęgniarka. – „Pracuję na pogotowiu od 30 lat, znam się na takich objawach, pan się cały trzęsie, pan pije nałogowo.” Mężczyzna milczy. Niedługo potem przez dyżurującego lekarza zostaje skierowany na oddział szpitalny, chyba chorób wewnętrznych.                                             

Wjeżdżam windą na siódme piętro, na oddział kardiologiczny. Muszę dźwigać swoją torbę. Asystuje mi salowa, szkoda, że żołnierzykowi przydzielono inne obowiązki, bo był taki pomocny. Mała choineczka na biurku pielęgniarek i duże migające światełkami drzewko po drugiej stronie tego samego oddziału mają przypominać o tym, że za chwilę Boże Narodzenie.

„Już trzy czwarte pielęgniarek chorowało na Covid-19, nigdy nie wiemy kto będzie następny” -słyszę od dyżurującej pielęgniarki. Jedyny na tej zmianie mężczyzna pielęgniarz wykonujący wymazy z nosa z ulgą stwierdza, że przechorował już wirus. Choroba go oszczędziła. Lekko przechodził zakażenie. Przez trzy dni miał wysoką gorączkę, brak smaku i węchu. Objawy minęły, teraz ma spokój. 

„Z tym wirusem jest tak” – wyjaśnia. – „Nawet, gdy leżąc w szpitalu, test okaże się ujemny, to znaczy, że na tą chwilę, w tym miejscu, jesteśmy bezpieczni. Jednak, gdy znajdziemy się w innym środowisku, to już nie ma pewności czy złapiemy wirusa czy nie.

„Nie strasz kobiety” – zwraca uwagę koledze pielęgniarka przysłuchująca się rozmowie. 

Zanim dotarłam na oddział, trochę czasu spędziłam na korytarzu, oczekując swojej kolejki. Między oczekującymi miotał się ze złości niemłody już mężczyzna. Pienił się i złorzeczył wszystkiemu i wszystkim, że musi czekać. Miał wyjątkowo nieprzyjemny głos, przeżarty papierosami, alkoholem i złością. Skrzeczał, urągał, chodził w kółko, dopominał się pilnego przyjęcia, aż przyszła jego kolejka. W miarę sprawnie został odwieziony na oddział. Cóż było za zdziwienie, kiedy po przekroczeniu drzwi swojego pokoju, usłyszałam ten sam głos. Okazało się, że mężczyzna został przydzielony do sali leżącej naprzeciwko mojej. To trzeba mieć szczęście! Była to dla mnie próba pokory. Pan ów ani na chwilę nie zmienił swojego postępowania, podnosił głos, narzekał, używając wulgarnych słów. Dlaczego nikt z pacjentów z tego samego pokoju nie reagował na jego zachowanie? Może się bali?

Serce wysiadło z wysiłku

Obok mojej sali leżał dość młody mężczyzna. Wszyscy go znali, bo w szpitalu spędził ponad półtora miesiąca. Najpierw na oddziale zakaźnym, bo dopadł go wirus, a potem na oddziale kardiologicznym, aż do prawie ostatniego dnia przed świętami. Był to miły, uczynny szpitalny sąsiad. Zreperował mi telewizor, żebym mogła od czasu do czasu pogapić się w ekran. Na początku były kłopoty ze zdobyciem drobnych pieniędzy, żeby móc włączyć odbiornik, ale uczynne salowe chodziły do kiosku i baru szpitalnego, robiły zakupy pacjentom, i w ten sposób można było zdobyć drobne monety. Mężczyzna pomógł mi także w innych sprawach elektronicznych związanych z moim telefonem. W podzięce za przysługi odmawiałam zdrowaśki, gdy zawożony był na badania. Serce wysiadło mu z przemęczenia. W firmie budowlanej pracującej na akord przez długi czas nie znajdował czasu ani na sen, ani na wypoczynek.

Pracowali po 18 godzin, słyszę opowieść. Sporo zarabiał, ale trwało to wszystko do czasu. Teraz ma poważne problemy z sercem. Obiecał sobie, że przystopuje, ale czy nie skuszą go pieniądze? Żałuję, że nie mogę krążyć po oddziale, żeby zbierać i notować ludzkie losy i historie życia. Często widzę spacerującego po korytarzu jednego z pacjentów. Wyczuwa się nerwowość w jego ruchach. Zostaje strofowany przez pielęgniarkę i przywołany do porządku. Nie można spacerować po oddziale, nawet w nieodłącznej maseczce.

Życie szpitalne nie jest łatwe. W dobie pandemii trzeba dostosować się do zaleceń. Dla zabicia czasu nie można przechadzać się po oddziale, zaglądać do innych sal. Można jedynie docierać do kuchenki, żeby zaparzyć herbatę czy kawę. Jednak po prawie tygodniowym pobycie mogę stwierdzić, że najbardziej poczucie bezpieczeństwa dawała mi życzliwa atmosfera oddziału kardiologicznego Szpitala Wojewódzkiego w Ostrołęce.

Bożena Chojnacka

Poprzedni artykuł“Najlepszy prezent” – bajka na święta. Część 3
Następny artykułMarkiza de Pompadour – film z cyklu „Perły i dukaty” – 1965
dziennikarka prasowa z wieloletnim doświadczeniem w Polsce i USA. Od lat sercem związana z portalem. Autorka książki pt: Żabką przez ocean”. Szczęśliwa mama i babcia dwojga utalentowanych sportowo wnucząt: Adasia i Zuzi.Przez ponad 10 lat na stałe mieszkała w Nowym Jorku. Powróciła do rodzinnej Ostrołęki.

2 KOMENTARZE

  1. Bożenka dziękuje za artykuł Swięta na kardiologi potwierdza to moje przekonanie że wszędzie są dobrzy ludzie i jest ich dużo a pobyt w szpitalu nie musi być zaraz końcem świata. Sama mam przed sobą operacje nie bałam się ale dzięki Tobie i Twojemu artykułowi będzie mi łatwiej,dziękuje

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj