Odeszła kolejna osoba z naszego koleżeńskiego kręgu. Śmiertelna choroba Janki była dla nas wszystkich wielkim zaskoczeniem. Jeszcze w lipcu ubiegłego roku wspólnie żegnaliśmy klasową koleżankę Irenę, moją powiernicę z lat „podstawówki”. Janka, jak zwykle, dzierżyła prym. Zorganizowała składkę na wieniec, kupiła go
i razem z Tadkiem złożyła w cmentarnej kaplicy. Potem ten wieniec, w imieniu nas wszystkich, złożyła na grobie Ireny.
Było to zaledwie kilka miesięcy temu. Pamiętam jak dzisiaj naszą rozmowę. Obie użalałyśmy się, że nie dane nam było pożegnać koleżanki, że odeszła na zawsze bez naszego przytulenia, bez uścisku.
Janeczka, bo tak ją zawsze nazywałam, zaprosiła mnie do swojego mieszkania, żeby podarować mi zdjęcie
z imprezy naszych zaprzyjaźnionych klas piątych. Kolejne spotkanie, pogubiłam się w rachunkach, które to już
z rzędu, odbyło się w czerwcu ubiegłego roku. Roześmiane buzie kolegów i koleżanek i nasza Janeczka
w niebieskiej sukience „pilnująca” byłej wychowawczyni klasowej i byłego nauczyciela historii.
Stała z boku, żeby wszystko widzieć, żeby w razie czego interweniować. Taka była. Czuła się zawsze odpowiedzialna za przebieg spotkania. Zawsze od niej wiele zależało.
Taka jestem wdzięczna, ze prawie siłą zaciągnęła mnie do swojego mieszkania, żeby podarować mi tę historyczną już dzisiaj fotkę. Nie chciałam jej „nachodzić” i z grzeczności odmawiałam, ale Janeczka była uparta, koniecznie chciała mi to zdjęcie podarować.
Patrzę na nie i nie mogę opanować łez. Nie było mnie na wielu zjazdach. Nie uczestniczyłam w wielu klasowych wydarzeniach z udziałem nieżyjących już koleżanek.
Dzisiaj tego bardzo żałuję.
Swoistym fenomenem jest potrzeba tak bliskich klasowych więzi, jaka nieprzerwanie towarzyszy moim koleżankom i kolegom z równoległych klas piątych. Mijają kolejne dekady od kiedy zakończyliśmy edukację
w „pedałach”. Były trzy klasy, a,b,c, od pierwszej do piątej w latach, gdy w naszym słynnym Liceum Pedagogicznym, słynnej kuźni kadr nauczycielskich, obowiązywał szkolny strój: granatowy fartuszek, tarcza, biały kołnierzyk i włosy wiązane gumką w „mandolinkę”.
Na prywatkach klasowych tańczyliśmy przy zdartych płytach zdobywanych „cudem”. Nagrań młodzieżowych, zagranicznych piosenek, ówczesnych szlagierów, nie można było zdobyć w kraju. Z sentymentem oglądam programy telewizyjne na kanale historycznym, który z racji 60-lecia Telewizji Polskiej pokazuje tamte czasy. Przed oczami stają obrazki z przeszłości, popularne festiwale piosenki. W uszach brzmią stare przeboje.
O te zagraniczne było bardzo trudno. „Żelazna kurtyna” strzegła, żeby nikt nie wypaczał naszych sumień kształtowanych przez „jedyny, najlepszy system”!
Prywatki odbywały się, zdobywaliśmy zakazane przeboje. Potrafiliśmy przechytrzyć troskliwego rodzica, który
z ukrycia obserwował tańczących i za każdym razem, gdy przy jakimś „przytulanym” kawałku, nieoczekiwanie gasło światło, tatuś bądź mamusia pośpiesznie je zapalały. Tak troszczono się o naszą moralność!
Dlaczego tak uparcie chcemy się ciągle spotykać na klasowych zjazdach? Do czego nas tak ciągnie?
Do tych wspomnień o obowiązującej w naszej szkole dyscyplinie, o ciągłych nakazach i zakazach, do średniego poziomu nauczania, do biedy, niedostatków?
Z sentymentem wracamy do przeszłości. Chcemy być razem i jeśli jest możliwość, grupa „skrzykuje” się
i spotkanie klas staje się faktem. Przyjeżdżają absolwenci LP z różnych stron Polski. Po każdym spotkaniu pozostają wspomnienia.
Pozostały te z udziałem zmarłej niedawno Janeczki.
„Wieczne odpoczywanie, racz dać Jej Panie!”
Bożena Chojnacka