Gdyby Szekspir żył dzisiaj, powiedziałby, że życie jest nie teatrem, ale telewizją. I tym właśnie tropem podąża Eliza Sarnacka – Mahoney w powieści „Kreacja”. A towarzyszy jej duch pierwszej celebrytki Marii Antoniny, pokazując, że chcąc nie chcąc każdy z nas – bardziej lub mniej świadomie – jest aktorem w telenoweli pod tytułem „życie”.
I choć pilot do telewizora jest w naszych rękach, tego programu nie da się wyłączyć.
Słownik Języka Polskiego definiuje „kreację” jako:
1. «rolę w filmie lub w sztuce teatralnej, zagrana przez aktora w sposób oryginalny i interesujący»,
2. «elegancki strój, zwłaszcza kobiecy»,
3. «akt tworzenia czegoś, zwykle dzieła sztuki; też: wytwór tej czynności».
Nieprzypadkowo kreacją nazywa się elegancki strój kobiecy. Płeć zwana piękną zdecydowanie częściej podejrzewana jest o kreowanie siebie samej. Ukrywanie pod makijażem albo garderobą niedostatków urody czy figury albo wręcz przeciwnie – podkreślanie ich w celu przypodobania się płci zwanej brzydką to chyba nic nowego. Co ciekawe, kobiety należą do niezwykłych wybryków natury; u niemal wszystkich gatunków zwierząt na świecie to samce są płcią piękną i zabiegającą (za pomocą różnie pojmowanej urody) o samice, które są płcią zdecydowanie brzydszą. I to właśnie samce starają się przypodobać samicom. Jeśli jednak chodzi o świat ludzi, wszystko wskazuje na to, że jest na odwrót. To kobieta musi się kreować na ładniejszą, mądrzejszą (albo wręcz przeciwnie…), bardziej uległą itd., itd. Niełatwa to kreacja.
Nie dziwi więc, że bohaterkami „Kreacji” Elizy Sarnackiej-Mahoney są kobiety. I to zarówno te z odległej przeszłości, jak i te ze współczesności. Tylko w ten sposób można pokazać, jak ponadczasowa jest to kwestia. Pojawia się więc krwawa królowa Katarzyna Medycejska, pierwsza celebrytka Maria Antonina i pierwsza dyktatorka mody Róże Bertin. Ich historie przeplatają się z historiami współczesnych kobiet, nie bez przyczyny związanych ze światem telewizji: Agaty, pracującej na recepcji stacji telewizyjnej, ale marzącej o karierze w branży, producentki Marty czy gasnącej gwiazdy talk show Wiloletty. Jest też drugi plan: matka Polka Anna, wizażystka Monika, która pewnie wolałaby zamienić się miejscami z Anną, matka Agaty – wdowa Gabriela, matka Marty – Dorota czy stawiająca pierwsze kroki na wizji Asia. To zdecydowanie kobiecy świat.
Nieprzypadkowo. To właśnie kobietom znaczenie trudniej poruszać się na planie życiowej telenoweli. Muszą przybierać więcej i coraz bardziej różnorodnych masek, żeby spełniać oczekiwania nie tylko innych, ale i swoje własne, niekoniecznie zgodne z osobistymi przekonaniami. Nic więc dziwnego, że nie są w stanie udźwignąć ich wszystkich, gubią się, są rozdarte wewnętrznie. Nikt nie powiedział im, że nie muszą mieć wszystkiego ani na raz ani po kolei. Dlatego wpadają w pułapkę własnych (albo uważanych za własne) pragnień albo oczekiwań innych.
Świat telewizji, w którym żyje większość bohaterek, to dobra metafora życia, gdzie każdy przyjmuje jakąś pozę albo wymyśla samego siebie. Każda z nich po godzinach wchodzi w inną rolę. Czasami taką, jaką sama sobie wybrała, czasami taką, jaką los albo ktoś inny wybrał za nią. Bo o role tu chodzi. O kreowanie siebie. Przed innymi, ale i, co gorsza, przed sobą samą.
Agata, która źle się czuje w roli żony i matki, nie jest w stanie sprostać oczekiwaniom rodziny, za to chętnie widziałaby się w roli celebrytki. Marta czuje się spełniona na gruncie zawodowym, ale ciągłe naciski matki, która najpierw nakłaniała ją do robienia kariery, a teraz namawia na natychmiastowe założenie rodziny, jest rozdarta między tym czego chce ona, a czego chcą inni. Podstarzała gwiazda telewizji Wioletta stara się za wszelką cenę utrzymać na szczycie, broniąc zażarcie wykreowanego wizerunku, ale nie odnajduje się w roli matki, która po latach odzyskuje córkę.
Nie dziwi fakt, że mężczyźni, którzy pojawiają się w „Kreacji”, stanowią trzeci plan. Od nich wymaga się mniej, za to wybacza więcej. Historia brzydkiej Katarzyny Macedońskiej, która latami walczy o to, aby dać mężowi męskiego potomka (bo tego się od niej oczekuje) i zgadza się na mniej lub bardziej oficjalne zdrady, pokazuje, jak niewiele się zmieniło od tamtych czasów. Jednak narzucona sobie rola krwawej królowej, którą historia zapamiętała jako podstępną trucicielkę, pozwoliła jej osiągnąć własne cele. Z kolei Maria Antonina to chyba najdoskonalszy historyczny przykład kreowania wizerunku i wchodzenia w ściśle określoną rolę. Nie byłoby jej jednak bez naczelnej modystki Francji Róży Bertin, która sama nie pochodząc z kręgów królewskich, postanowiła dorównać arystokratom, wymyślając własną kreację – projektantki mody i kreatorki stylu. Udało jej się to doskonale, bo właśnie dzięki niej Maria Antonina stała się ikoną mody. Na przykładzie Róży świetnie widać potęgę kreacji. Jak można się w stworzonej przez siebie roli ukryć niczym w modnej sukni, poudawać przez krótszą lub dłuższą chwilę, a potem wrócić do domu i odetchnąć jak po zdjęciu gorsetu. No, chyba że w domu przychodzi włożyć inny gorset. ..
„Rola pożarła aktora” – mówi Róża Bertin. I coś w tym jest. Granica, która dzieli nas samych od naszej autokreacji, jest bardzo cienka. Trudno dziś odróżnić kreację od nie-kreacji, a pogoń za wymyśloną przez siebie albo przez innych rolą, jak pokazuje nieco groteskowe zakończenie historii marzącej o celebryckiej sławie Agaty, może skończyć się tragicznie. Może, choć jak widać na przykładzie Róży Bertin, nie musi. „Nieważne, kim jesteś, najważniejsze, kim możesz być” – powtarza pierwsza dyktatorka mody. Autorka „Kreacji” pokazuje nam, jak przewrotne jest to stwierdzenie.
Karina Bonowicz
Recenzja przedpremierowa
Eliza Sarnacka-Mahoney, „Kreacja”
Wydawnictwo PROZAMI
Premiera: 07.02.2017