Od kilku dni w amerykańskich serwisach informacyjnych pojawiają się krzykliwe nagłówki informujące o tym, że aż 67 milionów mieszkańców USA posługuje się w domu językiem innym niż angielski. Największy odsetek takich osób żyje w wielkich miastach – w niektórych, tak jak Nowy Jork, Los Angeles czy Phoenix odsetek gospodarstw domowych, gdzie rozbrzmiewają na co dzień obcojęzyczne zdania dochodzi nawet do 50! Najlepiej, donoszą autorzy, jest na prowincji, tam tylko ok. 6% mieszkańców mówi innymi językami. Zdecydowana większość nagłówków i artykułów, które sygnują skonstruowanych jest w sposób, by przedstawić tę statystyką w złym świetle. Mają wzbudzać alarm i oceniać tę sytuację jako coś niepożądanego, wręcz szkodliwego. W jaki dokładnie sposób, tego, prócz wyświechtanych frazesów o zagrożeniu bezpieczeństwa i integracji narodowej, już z żadnego artykułu się nie dowiadujemy.

Z przykrością czytam te doniesienia, bo wiem, i wiedzą to wszyscy, którzy zadadzą sobie trud sięgnięcia po przykłady z historii, że obwinianie wyłącznie języka za problemy w społeczeństwie jest jak próba trafienia piłeczką pinpongową w Księżyc. Nie doleci i nie ma na to najmniejszej szansy, bo po pierwsze nie takie narzędzie, a po drugie nie ten dystans.

Wielojęzyczność od zarania dziejów charakteryzowała i charakteryzuje do dzisiaj mnóstwo krajów i społeczności na całym świecie. Integracja członków danej społeczności wokół jednoczących ich idei konkretnej państwowości to proces budowany na kanwie mnóstwa rozmaitych czynników. To sposób, w jaki się o sobie, jako o państwie myśli i jak się siebie przedstawia. To konkretne przedsięwzięcia edukacyjne i kulturowe nastawione na scalanie i wypracowywanie wspólnych wizji, pola działania, kierunku rozwoju.

Ameryka od dawna (być może od zawsze) ma w tej mierze ogromne niedociągnięcia, a na dodatek kieruje się rozdwojoną jaźnią. By rzec w skrócie – czasami wydaje się aż dziwne, że jacykolwiek imigranci w ogóle podejmują wysiłek integracji z resztą amerykańskiego społeczeństwa i z tutejszą kulturą, skoro obowiązuje przesłanie, że to, co „innowiercze”, „innojęzyczne”, nie amerykańskie jest ble, jest mniej wartościowe, jest gorsze. Ci sami dobosze z werblami amerykańskości w dłoniach w ogóle jednak nie widzą problemu w fakcie, że za większością skoków cywilizacyjnych, jakich doświadczył ich kraj, za większością wynalazków, usprawnień, nawet osiągnięć na niwie humanistycznej stoją nie „rdzenni” Amerykanie, okopani w swoich twierdzach na prowincji – monolingwialni patrioci, lecz albo sami imigranci, ludzie z wyraźnie wyczuwalnym akcentem w angielskim, albo tacy, którzy się wśród społeczności imigrantów obracają, ubogaceni wielkomiejskim fermentem różnorodności i wielojęzyczności z niego uczą się i czerpią garściami. Mam dla alarmistów węszących upadek Ameryki poprzez jej rosnący odsetek poliglotów inne badania. Federalne Biuro Patentowe USA donosi, że rokrocznie już od wielu lat właścicielami połowy nowych patentów są osoby urodzone za granicą i posługujące się więcej niż jednym językiem.

Polonijny Dzień Dwujęzyczności powstał z myślą, by zachęcać polonijne dzieci do nauki języka przodków, bo przyniesie im to wiele korzyści nie tylko w zakresie możliwości porozumiewania się z krewnymi w Polsce, ale i usprawni, najprościej rzecz ujmując, pracę ich mózgu. Ale powstał i po to, by zachęcać wszystkich zaangażowanych w dwujęzyczne wychowanie i edukację do głoszenia dobrego słowa tam, gdzie tylko można. Tym słowem jest przesłanie: nie bójmy się dwujęzyczności, poliglotyzmu, one nie gryzą, a wręcz przeciwnie – nagradzają. W wielu krajach poza Ameryką dwujęzyczność posiada w powszechnej świadomości należne jej, godne miejsce. Cieszmy się z tego i celebrujmy to. Ameryka ma jednak w tej mierze wciąż dużo do zrobienia, a zmiany w postrzeganiu poliglotyzmu muszą przyjść oddolnie. Jako rodzice oraz nauczyciele dwujęzycznych dzieci możemy dokładać do tej budowy bezcenne cegiełki. Nasze dwujęzyczne dzieci tak pięknie przecież wyróżniają się w swoich regularnych szkołach, gdzie się nie obejrzymy tam chwali się je i podziwia za stopień kreatywności, krytycznego myślenia, zaskakująco bogate słownictwo. Inwestujmy w ich dwujęzyczność, to wielka duma, że właśnie one są dla reszty otaczającego nas świata najlepszym dowodem na korzyści płynące z poliglotyzmu. To nasze dwujęzyczne dzieci mają moc zmienić ten świat na lepszy. Sprawić, by zamiast się bać własnego bogactwa, nauczył się z niego korzystać.

Dla wszystkich poszukujących pomysłów i pomocy w organizacji tegorocznej edycji Polonijnego Dnia Dwujęzyczności polecamy odwiedziny na stronie święta www.PolishBilingualDay.com gdzie regularnie dodajemy nowe materiały i projekty do wykorzystania. Zakres tych materiałów jest szeroki: od nowej grafiki specjalnie na ten rok, po komiksy, konkursy, literaturę, zabawy. Szczególnie polecamy nowe gry i ćwiczenia językowe, które mogą się przydać przez cały szkolny rok na regularnych lekcjach w polonijnych szkołach!

Odwiedzajcie strony www.polishbingualday.com i dzielcie się z nami również własnymi pomysłami!  Zachęcamy też do przesyłania jak co roku relacji, zdjęć i nagrań video z organizowanych wydarzeń Polonijnego Dnia Dwujęzyczności 2018!

 

Redakcja DPS

Poprzedni artykułWitaj szkoło! Pierwszy dzwonek w PSD im. Henryka Sienkiewicza na Brooklynie
Następny artykułZnamy już zwyciezców Konkursu na skecz lub kabaret na Polonijny Dzień Dwujęzyczności!
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj