– Mamy tyle do załatwienia! Pospiesz się! – Ponaglałam moją córeczkę Misię. 

Misia była za mała, by zostać sama w domu. Nie przepadała za chodzeniem po sklepach, ani w ogóle za wyprawami do centrum miasta, ale nie było wyjścia. Musiałam ją ze sobą zabrać. Tylko, że czas płynął, a Misia wciąż nie była gotowa do wyjścia.

– A co mamy do załatwienia? – Zapytała stając przede mną. W końcu miała na nogach buty, choć dalej nie zawiązane.

– Zbliżają się święta, muszę wysprzątać dom, a pokończyły mi się środki czystości. To raz. Po drugie, potrzebujemy nowego obrusa, stary jest cały w plamach. Jak spożywać świąteczne śniadanie na czymś takim? A po trzecie i mnie, i tobie przydałyby się nowe płaszczyki. Oraz buty! – Obrzuciłam niechętnym spojrzeniem jej znoszone adidaski. – Dopiero, gdy człowiek wysprząta, wyniesie z domu śmieci po zimie i wymieni stare na nowe poczuje, że naprawdę wpuścił do serca wiosnę! – Zadeklarowałam przemądrzałym tonem. 

– Niczego nie pragnę bardziej, niż czuć w sercu wiosnę! – Zapewniła mnie Misia. – Ale czy zanim wyjdziemy mogę opowiedzieć ci bajkę? – Zadała mi nieoczekiwane pytanie. 

Spojrzałam na zegarek. Centrum handlowe, do którego miałam w planach się wybrać zamykało się dopiero za kilka godzin. 

– No dobrze. Ale taka nie za długa, ok? Nie mamy całego dnia – Zgodziłam się. 

Wróciłyśmy do kuchni i usiadłyśmy przy stole. Zaparzyłam nam obu wiśniowej herbatki.

W Królestwie Koroludków panowało wielkie podniecenie – zaczęła swoją bajkę Misia. Królowa Korolandii, Erywania Wielka ogłosiła konkurs na najpiękniej wysprzątaną korochatkę. 

Chrząknęłam, a Misia od razu wyjaśniła.

– Koroludki, bo mieszkały w domkach z kory i patyków. Korochatkach!

– No jasne! – Stuknęłam się w czoło. 

Misia kontynuowała.

Wielkie pozimowe sprzątanie było w Królestwie Koroludków doroczną tradycją. Królowa Erywania była bowiem przekonana, że dopiero, gdy każdy koroludek wymiecie z izby uzbierane tam przez zimę śmieci i paproszki, popierze obrusy i zasłony, i przewietrzy pierzyny, do lasu, w którym mieszkali zawita wiosna. 

– Wiosna – grzmiała Erywania objeżdżając królestwo karetą i wymachując berłem z patyka – jest kapryśna i wybredna. Wiosna nie zaszczyca swą obecnością miejsc, które się na jej przybycie odpowiednio się nie przygotują. Nie zawiesi na drzewach nowych liści i nie umai łąk kwieciem, jeśli na jej cześć nie wyszorujemy najpierw podłóg i nie umyjemy okien! A wiecie co, by się stało, gdyby wiosna do nas nie przyszła? – Erywania złowieszczo zawieszała głos. – Bez wiosny nie byłoby lata, przecież nie mogłoby się pojawić po zimie, a bez lata nie byłoby jesieni. Nic by nam w naszym lesie nie urosło i nie dojrzało, nie mielibyśmy co jeść i pomarlibyśmy z głodu! – Ostrzegała królowa i trąbiła jak oszalała klaksonem, który miała zamontowany przy oknie. 

Dźwięk klaksona był dla mieszkańców Korolandii sygnałem, że należy rozpoczynać gruntowne porządki w domu i dokoła każdego obejścia.

Nagroda w konkursie zawsze była taka sama: symboliczna złota szufelka i złota miotełka do kompletu. Należało  je wywiesić w oknie, by wiosna wiedziała, że porządki już się w Korolandii odbyły oraz komu w dowód uznania powinna w tym roku zasiać przed domem więcej kwiatków i nad czyj dach sprowadzić więcej ptaków, by mu umilały czas trelami. I choć co bystrzejszym z koroludków często wydawało się, że najpiękniejsze kwiaty mieli w ogródkach po prostu ci, którzy o te ogródki dbali, ptaki zaś najliczniej kręciły się koło domów, z których rzucano im ziarno i inne ptasie przysmaki, nikt nie podważał słów królowej. Nie wypadało sprzeciwiać się swej władczyni, zwłaszcza mądrej i dostojnej jak Erywania Wielka. 

– Biegnij do sklepu, kończy się płyn nabłyszczania do powierzchni! Pospiesz się, rozwiązanie konkursu już jutro! – Zawołali na Frymusia mama i tata, przerywając na chwilę polerowanie sufitu w ich domku na skraju koromiasteczka. 

Wielkie sprzątanie trwało już od tygodnia. Frymuś (zdrobnienie od poważnego Frymualda, którego, na szczęście, mało kto używał!) dzielnie rodzicom pomagał, ale był już tymi pracami zmęczony i znudzony. I zły na wiosnę, że taka jest surowa i wymagająca. Zupełnie przeciwieństwo do tego, jak się prezentowała, gdy w końcu nadeszła. Miała zawsze taki śliczne, łagodne oblicze. Jasne jak słonko, które przygrzewało coraz mocniej i dłużej. Zaróżowione od pośpiechu, w który popadała cała przyroda na wyścigi strojąc się w zielone szatki, płatki pierwszych kwiatków i kotki baziek na wierzbach. W jej oczach odbijało się czyste, błękitne niebo i nigdy nie było tam śladu gniewu ani złości. Dziwne, że ktoś tak uroczy mógł być taki zawzięty i bezwzględny dla innych.

Frymuś tak się zamyślił, że nie zauważył, iż zboczył ze ścieżki i szedł w jakimś zupełnie nieznanym kierunku. To nie była droga do sklepiku ze środkami czystości. Las robił się przerzedzał, krzaków i zarośli było coraz mniej, aż wreszcie zniknęły całkowicie. Frymuś stanął przed wielką łąką. Nieopodal zieleniło się oczko niewielkiego stawu, a na jego brzegu siedziała kaczka. 

– Masz coś do jedzenia? – Zakrzyknęła na widok koroludka. – Wysiaduję jajka, nie mogę opuścić gniazda. Tymczasem mój mąż jak wyszedł z rana tak przepadł.  Jeśli wstanę, by samej poszukać sobie do jedzenia, jajka się wyziębią i nie narodzą mi się tej wiosny żadne dzieci. 

– Jak to, tej wiosny? – Zdumiał się Frymuś. – Przecież wiosna jeszcze nie nadeszła! Na drzewach nie ma jeszcze ani liści, ani nawet puchatych kotków!·

Kaczka gruchnęła śmiechem. 

– Ależ oczywiście, że już nadeszła. Chyba wiem najlepiej. Przecież to na wiosnę  wysiaduję jajka i czekam na narodziny potomstwa. Wiosna ma wiele różnych oblicz – wyjaśniła Frymusiowi

Przejęty koroludek przyniósł matce kaczce to, o co prosiła, a gdy już pałaszowała ze smakiem swój obiad pomaszerował dalej. 

Nieopodal w bruździe z błota ujrzał malutkiego szaraczka. Zajączek zakrywał łapkami oczy i trząsł się ze strachu.

– Może wiesz, gdzie ja mieszkam? – Zapiszczał na widok Frymusia. – Mamusia pozwoliła mi wyjść na wiosenny spacer, ale odkicałem za daleko i teraz nie potrafię znaleźć drogi powrotnej do domu. 

– Na wiosenny spacer? – Nie wierzył Frymuś. – Nie mogłeś się udać na wiosenny spacer, bo wiosny jeszcze nie ma! – Wyjaśnił szarakowi jak poprzednio kaczce.  

Zajączek podrapał się łapą w ucho.  

– Nie? A mamusia mówiła, że tak, skoro już cała łąka rozbrzmiewa tyloma głosami ptaków i owadów. Posłuchaj.

Malec postawił słuchy, a Frymuś przyłożył dłoń do ucha.

Szarak nie zmyślał. Powoli, jeden po drugim, do Frymusiowych uszu zaczęły dobiegać trele, ćwierki, bzyczenie, brzęczenie, a wśród nich jedna szczególnie piękna melodia, która brzmiała jak odgłos dzwoneczków.

– Mamusia mówi, że to skowronek. Właśnie wrócił ze swoich zimowych wakacji w ciepłych krajach i obwieszcza to radośnie całemu światu!    

– No, tu jesteś! – Rozległo się nagle za ich plecami. – I widzę, że nie sam, znalazłeś przyjaciela. A ja tymczasem szukam cię po całej łące. Myślałam, że zabłądziłeś.  Wiosną wszystkie nowe zwierzątka są jeszcze bardzo malutkie i gapowate. – Mama Zajęczyca wsadziła łapkę swego synka w swoją i mocno ją ścisnęła. – Dokończę ten spacerek razem z wami. A przy okazji coś wam obu pokażę. Właśnie to odkryłam! – Zajęczyca zrobiła tajemniczą minę. 

I poprowadziła ich dookoła stawu, a potem jeszcze kawałek, gdzie na kupce kamieni  błyszczały w słońcu jakieś fioletowe szkiełka. 

– To nie szkiełka, to sasanki! – Odkrył Frymuś. – Podobne do tych, jak u nas w lesie, gdy w końcu przychodzi wiosna. 

Zajęczyca zaprosiła Frymusia na podwieczorek. Zajęczy domek był tuż obok, pod niską kępą krzaków.  Koroludek aż przetarł ze zdumienia oczy, bo  mieszkanie zająców, choć ładne, na pewno nie było zbyt dokładnie wysprzątane. Pod sufitem kołysały się pajęczyny, a z kątów szczerzyły się kulki kurzu. 

– Nic nie rozumiem – pokręcił zdezorientowany głową. – Ale jak to możliwe, że wiosna już tu jest, skoro nie spełniliście jej żądań? 

– Żądań? – Nie zrozumiała Zajęczyca.

Frymuś opowiedział jej wszystko, co wiedział o wiośnie od swojej królowej.  

– Przykro mi, ale się myli! – Załamała ręce Zajęczyca. – Wiosna przychodzi do wszystkich bez różnicy. Tych, co jej wyglądają z niecierpliwością i tych, którzy nie mają dla niej czasu. Tych, którzy się dla niej stroją i sprzątają w domach i tych, którzy wolą spędzać swój czas zupełnie inaczej, robiąc to, na co akurat mają ochotę. Wiośnie zależy tylko na jednym: by obudzić w nas trochę uśpioną przez zimę radość życia.  Wiosna dzieli się swoim pięknem jednakowo z każdym, bez ograniczeń! 

Widząc niepewną minę Frymusia, dodała.

– Do waszego lasu też nadejdzie już lada chwila. Tylko do lasu wiosna zwykle wita trochę później, bo jest tam ciemniej i gęściej od zarośli. Promyki wiosennego słońca muszą się bardziej natrudzić, by przedrzeć się ze swoim życiodajnym światłem do leśnego poszycia i pobudzić je do pracy. Sprawić, by korzenie znów transportowały do pni i gałązek odżywcze soki, a te zamieniały się w nowe liście, trawę, kwiaty. 

Frymuś wpadł do swojego domu jak burza. 

– Mamo! Tato! Nie uwierzycie! – Krzyczał od progu.

– Gdzie byłeś tak długo? – Załamali ręce rodzice. – Teraz już nie zdążymy z porządkami przed jutrem, wszystko stracone! 

– Właśnie, że nie! – Zakrzyknął Frymuś i wręczył im bukiecik sasanek. – Wiosna już jest. Wiosna nie  stawia przed nikim żadnych warunków. Jeśli nie wierzycie, chodźcie za mną. 

Resztę dnia Frymuś i jego rodzice spędzili wesoło na łące wraz z mamą zajęczycą i jej synkiem. W pewnym momencie zjawił się nawet pan Kaczor. Przybył podziękować Frymusiowi za opiekę nad jego żoną i wyjaśnić przy okazji, co się stało. Rześkie, pachnące wiosną powietrze tak go odurzyło, że z wrażenia aż się zdrzemnął. To był piękny dzień, szczególnie dla rodziny koroludków, którzy nie tylko odpoczęli, ale i bardzo dużo się tego dnia nauczyli.

–  Pewnie chciałabyś wiedzieć, co na to wszystko Erywania Wielka, gdy dotarły do niej wieści o odkryciach Frymusia? – Zapytała mnie Misia kończąc swoją bajeczkę.

– Yhy – Zgodziłam się ostrożnie.

– To była bardzo mądra królowa. Przyznała, że nie miała racji i ogłosiła, że jej poddani będą mieli od tej pory wybór. Kto chce niech na powitanie wiosny sprząta, porządkuje i wymienia starą garderobę na nową, ale kto nie chce, nie musi. 

Pokiwałam głową w uznaniu dla postawy Erywanii Wielkiej.  

– A ty jak wolałabyś spędzić to wiosenne popołudnie? – Zapytałam Misi.

– W parku? – odpowiedziała pytaniem.

Widząc, że przytakuję, dodała pospiesznie. 

– Fryderyk opowiadał w szkole, że tam pod jednym z krzaków zakwitły sasanki. Musimy je koniecznie zobaczyć!

Koniec

Eliza Sarnacka-Mahoney

Marzec 2022

Poprzedni artykułBabcia Bożenka: Palma bije nie zabije
Następny artykułBabcia Bożenka: Jesteśmy Cyrenejczykami
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj