Kura Kokonata nie posiadała się ze szczęścia. Kroczyła środkiem podwórka, a za nią dreptała szóstka najpiękniejszych kurczaczkowych dzieci, jakie można sobie wymarzyć. Cztery śliczne dziewczynki oraz dwóch przystojnych chłopców, wszyscy doskonale żółciutcy, puchaci i słodko podskakujący na swych krzywych nóżkach. 

– Po prawej płot. Po lewej ganek – informowała Kokonata zapoznając dzieci z ich najbliższym otoczeniem. – To blaszane pod płotem to wiadro. Żeby wam nie przyszło do głowy na nie wskakiwać, jeszcze wpadniecie do środka i będzie kłopot. Na płocie, to czarno-białe z wąsami i ogonem to kot. Kotu schodzimy z drogi, bo jest niezrównoważony i miewa dzikie pomysły. A teraz uwaga, zbliżamy się do trakto…

– Mamuuuusiu! – rozległo się z tyłu.

Kokonata zatrzymała się wpół kroku. Docisnęła do nosa okulary i szybciutko przeliczyła dzieci. No nie. Znów jednego brakowało! I znów był to jej najmłodszy synek Kukurysek. Co z tej gapy wyrośnie, na kurzą litość? Sam o sobie mówi, że superkurczak i że jeszcze kiedyś ocali świat. Chyba supergapa. Zawsze ostatni, wszędzie się spóźnia, żyje z głową w chmurach! I żeby chociaż w tych chmurach było coś ciekawego! Kokonata zerknęła na szarobure niebo. Od tygodni nie pojawiło się na nim słońce, a temperatury zamiast z dnia na dzień rosnąć – spadały! Brrr! Dzisiejszy spacerek też chyba trzeba będzie zakończyć wcześniej niż zakładała, jeszcze się maluchy pozaziębiają. Czy ta wiosna w ogóle w tym roku przyjdzie? 

– Rysiu, jak ty wyglądasz? – Załamała na widok synka skrzydła. 

  Kukurysek miał białe łapy, biały kuperek i umazany na brązowo dziób. 

– I gdzie ty się w ogóle podziewałeś cały ranek? – Energicznie czyściła synka z białego nalotu. – Znów łaziłeś po jakichś dziurach? 

– Ale mamusiu! – zawołał na to z przejęciem Kukurysek. – Ale czy ty wiesz, że to wcale nie jest dziura? Tam w środku jest mieszkanie! 

– Czyje? Gdzie? – Kokonata strzepnęła z dziecięcego łebka ostatnie pyłki. 

– U nas w kurniku! Należy do pana Myszkowskiego. Powinnaś go poznać, mamusiu. Jest słynnym podróżnikiem. Zna wszystkie okoliczne łąki i lasy. 

– Nie wątpię – przewróciła oczami Kokonata. – Myszy są wszędobylskie. 

– I w życiu nie zgadniesz czym mnie poczęstował! W życiu! – entuzjazmował się Kukurysek.

– W życiu – zgodziła się Kokonata wycierając synkowi dziób. – A już miałam nadzieję, że uda mi się wychować was bez słodyczy. Ale nie, zawsze znajdzie się jakaś uczynna mysz czy inny chomik, który nakarmi ci dziecko czekoladą. 

– Czekoladą! Czekoladą! My też chcemy czekoladę! – zaczęły natychmiast wołać pozostałe kurczęta skacząc wokół brata. Zrobiło się straszne zamieszanie i mama kura nie miała wyjścia, musiała przywołać dzieci do porządku rozpościerając skrzydła i bijąc nimi groźnie.  

Z domu tymczasem wyszła dwójka ludzi. Zatrzymali się na ganku. 

– Ojej. Może jednak powinniśmy zabrać te maluchy do domu? – powiedział mniejszy wskazując na kurzą gromadkę. – Wiesz, że na noc znów zapowiadają przymrozki? Chyba idzie koniec świata! Co się z tą wiosną w tym roku dzieje? 

– Może to samo co z naszym synem? Zasiedziała się przy komputerze. Łukasz!  – Wyższy z powrotem uchylił drzwi i zawołał w głąb domu. – Kubły na śmieci wciąż stoją przy bramie! I kurczaczki trzeba zabrać do sieni, bo nam zamarzną. Mógłbyś się tym zająć? My już musimy wyjeżdżać!

– Moment! – odpowiedział im głos z wewnątrz. – Tylko skończę resetować!

– No, proszę. Moment, zawsze moment! – zniecierpliwił się wyższy człowiek. – Masz rację, ten świat się kończy! 

– Jesteś dla niego niesprawiedliwy. To dobre dziecko – niższy człowiek mocniej wcisnął na głową czapkę i poprawił szalik. – Łukaszku, ale nie zapomnij, to ważne. Bo my będziemy dopiero wieczorem! – Po raz ostatni przemówił do wnętrza domu, po czym zamknął drzwi, oboje przeszli do zaparkowanego na podwórzu auta i odjechali.

W tym momencie na głowę Kokonaty spadła pierwsza zimna kropla deszczu. Druga i trzecia były jeszcze chłodniejsze, a po chwili na wszystkich zaczęły sypać się wielkie jak monety płatki mokrego śniegu zdobiąc łebki kurczaków jak osobliwe bereciki. 

– Do domu! Do domu! Biegiem! – zarządziła Kokonata. 

W kurniku pod ciepłymi skrzydłami mamy kurze maluchy szybko zapadły w sen. 

Wszystkie oprócz jednego. 

Upewniwszy się, że Kokonata też oddała się drzemce, Kukurysek wymknął się z rodzinnego gniazda i pospieszył do domku pana Myszkowskiego. 

– To prawda! – zawołał sąsiad. – Jeśli wiosna nie przyjdzie czeka nas koniec świata, mój mały!  

Kukurysek rzucał tęskne spojrzenia na pudełko z czekoladą, ale sąsiad nie był już taki gościnny jak za pierwszym razem. Poruszył niespokojnie wąsikami i wskoczył na pudełko zaborczo wbijając w nie pazurki.  

– Jeśli wiosna nie przyjdzie z zamarzniętej ziemi nic nie wyrośnie. Jeśli nie wyrośnie, gospodarze nie zbiorą plonów. Bez plonów nie będzie chleba, ani żadnych spożywczych nadwyżek, którymi karmi się domowe zwierzęta. Przeżyją jedynie ci, którzy nigdy nie oglądają się na innych i zrobili wystarczająco zapasów, by przetrwać nie jedną, a kilka zim z rzędu! – Obwieścił złowrogo.

– Tacy jak pan! – zgadł Kukurysek. 

– Tacy jak ja – zgodził się Myszkowski. I szybko dodał – Przykro mi, mały, ale sam rozumiesz. Nie mam tyle, żeby się z kimkolwiek dzielić.  W tych okolicznościach raczej powinienem pomyśleć o uzupełnieniu własnej spiżarki. 

– Rozumiem – pisnął Kukurysek i już nie czekał. 

Rzucił się do ucieczki. Od jakiegoś czasu pan Myszkowski poruszał nie tylko wąsikami, ale i swoimi imponującymi siekaczami, które zwisały mu aż na brodę. Zupełnie, jakby szykowały się do jakiejś akcji.

Spocony ze strachu Kukurysek wypadł z mysiej dziury prosto pod drzwi kurnika. Myśli kłębiły się w jego żółtym łebku zupełnie jak te bure chmury na niebie. Wyjrzał ostrożnie. Śnieg już nie padał, ale wciąż duł porywisty wiatr, a temperatura spadła o kolejnych kilka stopni. Podwórko opustoszało, tylko w miejscu gdzie jeszcze niedawno siedział kot, teraz przycupnął malutki ptaszek. Nie zważając na chłód i błoto, Kukurysek potruchtał pod płot.  

– Gdzie mieszka wiosna? Jak można tego nie wiedzieć? W leśnej dziupli! – Nieco zarozumiale odpowiedział Kukuryskowi wróbel i odfrunął. 

W lesie? Kukurysek wiedział gdzie jest las. Snując opowieści o swoich brawurowych eskapadach pan Myszkowski dokładnie nakreślił jego lokalizację. A to znaczy…Kukurysek z emocji aż wstrzymał oddech. To znaczy, że oto otworzyła się przed nim nieoczekiwana szansa. Jeśli uda mu się znaleźć wiosnę i przekonać ją, że najwyższa pora, by przyszła, ocali świat i wtedy już nikt nie będzie miał wątpliwości, że jest prawdziwym Super Kurczakiem! 

Przecisnął się przez dziurę w płocie i wylądował na drodze. Rozejrzał się. Zdaniem pana Myszkowskiego las znajdował się zaraz po drugiej stronie tej drogi. Po drugiej stronie było jednak żadnego lasu. Były inne domy i bramy. Za jedną z nich stał pies. 

 – Las rozciąga się po drugiej stronie, ale ulicy! – zaszczekał. – Ta droga cię do niej zaprowadzi, jednak to strasznie długi spacer, a ty masz takie krótkie, chude nogi – stropił się.  Nie mówiąc o tym że w ogóle nie jesteś do tej ekspedycji przygotowany – omiótł wzrokiem zmarzniętego Kukuryska. – A jak sobie poradzisz z przejściem na drugą stronę? To bardzo duża i ruchliwa ulica! – Myślał chwilę. – Poczekaj, pomogę ci! – Zdecydował i odbiegł w kierunku domu.

Gdy wrócił odziany był w kraciastą psią kurteczkę,a  w zębach zaś niósł identyczną tylko w stokroć mniejszym rozmiarze a takż coś, co wyglądało jak jajko wymalowane w kolorowe wzroki.

– Moja pani ma całą szafę ubranek dla lalek. Powinno pasować! I jeszcze czapeczka. Woodoporna, bo z plastiku! – Upuścił jajko na ziemię i pacnął łapą. 

Kukurysek krzyknął ze zgrozą tymczasem, tymczasem okazało się, że była to tylko plastikowa skorupka, pusta w środku. 

– To ozdoba wielkanocna. Tych też mamy w domu mnóstwo, nikt nie zauważy – wyjaśnił pies i sprawnie otworzył sobie łapą furtkę.  

Gdy Kukurysek zapiął ostatni guzik kurteczki i wcisnął na łebek pisankowy czapkę pies delikatnie ujął kurczaka w pysk, posadził sobie na grzbiecie i żwawo ruszył przed siebie.

 – Teraz rozumiesz? – Szczeknął, gdy znaleźli się przy ulicy. 

Hałas i szybkość z jaką poruszały się po niej pojazdy tak przestraszyły Kukuryska, że aż mocniej wpiął się pazurkami w psią sierść. 

– Na szczęście jest na to sposób! – Zaanonsował pies i wcisnął wielki, srebrny guzik zamontowany na pobliskim słupie. Po drugiej stronie ulicy zapaliła się zielona figurka ludzika i wszystkie samochody jak na komendę stanęły. Pies w podskokach przebiegł po pasach na drugą stronę. 

– Teraz powinieneś już sobie poradzić. Trzymam za ciebie kciuki, mały! 

Las wciąż jednak nie znajdował się tak blisko, jak wynikało to z opowieści pana Myszkowskiego. Kukurysek stał na skraju pokaźnej wielkości łąki.  Ciemnozielony wałek  lasu rysował się dopiero het, na horyzoncie. 

Dzielny kurczak przegramolił się przez rów, krzaki i część pola pokrytego wiechciami zeszłorocznej trawy i śmieci.  Naraz… co to? Ojoj! Coś tu mokro. Mokro i coraz głębiej. Kukurysek cofnął się zaskoczony. Trudno było ocenić, czy błoto, w które wdepnął to błoto, czy może jakiś większy zbiornik z lodowatą wodą. Za głęboki, by udało się go pokonać niepływającemu kurczaczkowi o wzroście kilku centymetrów.

– Kwa, kwa! – odezwało się nieoczekiwanie w pobliżu. 

Od szarej kępy wyglądającej jak kupa liści i patyków oderwał się kształt z żółtym dziobem i sunął ku nim charakterystycznie kolebiąc się na boki. Pani kaczka!

– Skąd się tu wziąłeś, mały? 

Kukurysek opowiedział jej o swojej misji i od razu wzbudził w niej zainteresowanie i podziw. 

– Wysiaduję w gnieździe własne dzieci, nie mogę się więc zbytnio od nich oddalać. Ale wskakuj na mój grzbiet. Przetransportuję cię na suchy ląd. 

Gdy ponownie stanęli na ziemi kaczka wcisnęła Kukuryskowi w skrzydełko przekąskę na drogę i doradziła, jak poruszać się po lesie, by robić jak najmniej hałasu i nie wpaść w łapy jakiegoś dzikiego zwierzęcia.

Las był wielki, ciemny i szczerze mówiąc bardzo Kukuryska przerażał. Gdyby nie myśl, że chodzi o ratowanie świata, które los powierzył właśnie jemu, Super Kurczakowi, pewnie by zawrócił i szczęśliwie spędził resztę życia nie wyściubiając dzioba poza swoje wiejskie podwórko. Towarzystwo mamy, rodzeństwa oraz podwórkowych sąsiadów też w zupełności by mu wystarczyło. 

Ale, słowo się rzekło. Na świecie były już co najmniej dwa stworzenia, które poznały jego plany i z niecierpliwością czekały na wynik jego misji. A cały świat, nawet jeśli o tym nie wiedział, czekał na ocalenie, które mógł mu przynieść tylko on, Super Kurczak.

Szedł więc z bijącym serduszkiem, wysoko podnosił łapy, by nie szeleściły w suchych liściach i zadzierał łebek wypatrując dziupli. 

Wreszcie ją dostrzegł. Serduszko zabiło jeszcze mocniej. Ze szczęścia aż klapnął na kuperek i nakrył się łapami. Potrząsnął łebkiem siadając z powrotem. Ale co to? W drzewie obok też była dziupla. I w następnym. I w wielu kolejnych, którym przyjrzał się bliżej. Ratunku!  Zarys dziupli rysował się na prawie każdym pniu w zasięgu jego wzroku, niektóre miały ich nawet kilka.  Jak odgadnąć, w której mieszka wiosna? 

Choć wcale tego nie chciał, bo superbohater powinien być dzielny i nigdy się nie poddawać poczuł, że po puchowych policzkach zaczynają mu płynąć łzy rozczarowania.  I może po trosze także zmęczenia oraz tęsknoty za mamą i jej miękkim brzuchem, który grzał jak najlepszy piecyk. Dzień zaczyna chylić się ku końcowi i nocny mróz, przed którym przestrzegał niższy człowiek, zdawał się być już tuż, tuż.  

Coś spadło za jego plecami. Szyszka. Potem druga i trzecia.  Na gałęzi nad jego głową siedziało rude stworzenie z puszystym ogonem i przyglądało mu się za zainteresowaniem. 

– Szukam wiosny – otarł skrzydełkiem dziób i przywołał się do porządku Kukurysek. – Musi w końcu nadejść, bo inaczej grozi nam koniec świata – wyjaśnił, choć bez nadziei, bo stworzenie patrzyło, jakby w ogóle nie rozumiało jego słów, a gdy skończył zaczęło rzucać szyszkami we wszystkich kierunkach robiąc przy tym mnóstwo hałasu.  

– Miło było … cię poznać! – Burknął Kukurysek i rzucił się na poszukiwanie kryjówki. Szalone stworzenie jak nic ściągnie tu zaraz te wszystkie dzikie zwierzęta,  przed którymi przestrzegała kaczka! 

Ale stało się coś nieoczekiwanego. Drzewa nad jego głową zaszumiały, rozległ się tupot setek, a może tysięcy stóp należących do innych rudych stworzeń, a nieznajomy z gałęzi wyrósł tuż przed dziobem Kukuryska.  

– Batalion „Rude berety” pod dowództwem Wiewiór-Arka melduje się do akcji! – Zasalutował prężąc pierś. – Też uważamy, że wiosna wyjątkowo się w tym roku nie spieszy, ale nikomu w lesie nie przyszło do głowy, żeby przeprowadzić interwencję.  Genialny pomysł! Jesteśmy do twojej dyspozycji!

Wiewiórki ponownie rozbiegły się po drzewach, a wykonanie zadania zajęło im tylko kilka minut. Wiewiór-Arek osobiście niósł Kukuryska na plecach wspinając się sprawnie po pniu najstarszego drzewa w lesie. Nie było wątpliwości, że wiewiórki znalazły właściwe miejsce. Od dziupli biła delikatna, zielona łuna i rozchodził się cudowny zapach kwiatów oraz rześkiego, wiosennego poranka.  

Wiewiór-Arek wysadził Kukuryska na progu dziupli i pokazał mu uniesiony w górę kciuk.   

Teraz wszystko zależało od malutkiego, żółtego kurczaczka.  Serce biło Kukuryskowi jak oszalałe, nie miał przecież pojęcia co zastanie w głębi zielonej czeluści, która się przed nim otwierała, ale zebrał w sobie ostatki sił i odwagi, i zastukał dziobem w korę drzewa 

– Kto tam? – odezwał się piękny jak dzwoneczek głos.

– Kukurysek! Przyszedłem prosić panią o wyjście, bo jest już strasznie późno! Wielkanoc za pasem, a na świecie wciąż śnieg i przymrozki. Na wierzbach nie ma nawet jeszcze pączków, a powinny już być pierwsze bazie! 

– Kukurysku, chciałabym, ale … nie mogę! – odezwał się znów głosik, tym razem żałośnie. – Nie mam się w co ubrać! 

– Jak to?  

– Długa historia! – pisnął głosik i tym razem przeszedł w szloch. – Nie mogę cię nawet wpuścić do środka, bo wierz mi, siedzę tu w samej koszuli nocnej i chowam się pod kołdrą. Wszystko inne mi ukradziono!

– Ukradziono? Jak to możliwe? I kto śmiał? – Oburzył się Kukurysek tak głośno, że na dźwięk jego słów zleciała się połowa leśnego ptactwa opadając na gałązki obok i zbiegła się połowa leśnych zwierząt gromadząc się pod drzewem.  

– To po trosze moja własna wina … – przyznała się Wiosna. – Złamałam zasady i zamiast z początkiem lata od razu zapaść w sen postanowiłam pograć trochę na telefonie. Szło mi wyśmienicie i niestety straciłam rachubę czasu. Gdy w końcu skończyłam, odkryłam, że choć czułam ogromne zmęczenie, nie potrafiłam zasnąć. Wpadło mi do głowy, że pójdę się przejść. Może spacer z powrotem sprowadzi na mnie sen. Letnia noc była taka przyjemna. Popełniłam kolejny błąd. Byłam taka rozproszona, że zostawiłam otwarte drzwi. Tymczasem latem las roi się złośliwych duszków, chochlików i licha, którzy przenoszą się tutaj z ludzkich obejść. Zabrały mi niemal wszystko, cały komplet moich sukien, płaszczy, wianków…Zostawiły tylko łóżko z kołdrą, bo było za duże, żeby je przecisnąć przez otwór dziupli. A przecież nie mogę pokazać się światu w nocnej koszuli! Jestem wiosną! O… ja nieszczęsna! – zawodził głosik. Łzy wewnątrz dziupli lały się już chyba strumieniami. 

Ale wtedy stała się kolejna zupełnie nieoczekiwana rzecz. Ledwie wiosna skończyła mówić od zachodu nadleciał zastęp ptaków niosąc w dziobkach rozpostartą, pyszną suknię wytkaną z kolorowych piórek, piękną jakiej świat nie widział. Od wschodu nadleciała armia owadów z półprzezroczystym, a jednak mieniącym się wszystkimi kolorami tęczy płaszczem uszytym z owadzich skrzydełek. Od północy maszerowały jelenie prowadzone przez niedźwiedzia, który w wyciągniętych przed sobą łapach dzierżył wystrugany z łosiego poroża wianek ozdobiony paciorkami z zastygłej żywicy. Od południa zaś skacząc z gałęzi na gałąź zmierzał ku dziupli Wiewiór-Arek z parą zielonych sandałków w pyszczku. Zręczne pazurki Rudych Beretów wyplotły obuwie z wiecznie zielonych, sosnowych igieł, uważając jednak, by splot był ciasny i gładki, i żadna igła nie wbijała się wiośnie w pięty.  

Gdy Wiosna odziana w swoje nowe szatki wynurzyła się dziupli radości nie było końca. Przez pociągnięte już wieczornym fioletem niebo natychmiast przebiły się promienie zachodzącego słońca, a spomiędzy liści i igliwia między łapami i kopytami zgromadzonej zwierzyny zaczęły przebijać się świat białe główki przebiśniegów i zawilców oraz fioletowe – miodunek. Gdyby nie fakt, że było już naprawdę późno i Kukurysek zaczynał się poważnie martwić, co powie Kokonata odkrywając jego nieobecność na pewno dłużej bawiłby się na przyjęciu, które leśni mieszkańcy wydali na cześć jego i wiosny. Musiał jednak się spieszyć do domu.   

Dzik zawiózł go na swym karku na kraj mokradła, gdzie już czekała na niego kaczka. Ta dotarła z nim niemal do samej ulicy, gdzie z niepokojem wyglądał go pies. Pies zaś, który sobie tylko znanymi sposobami był specjalistą od otwierania bram i furtek, podrzucił go aż pod same drzwi kurnika. Kokonata wciąż drzemała, więc Kukurysek oddał psu ubranie i czapeczkę, i wślizgnął się pod jej skrzydła. Zasnął natychmiast.

Gdy ponownie otworzył ślepka, znajdował się nie w kurniku, a w jakimś wielkim pudle, do tego całkiem sam.  

– No, nareszcie! Dobudzić się ciebie nie mogłam! – przywitała go z wyrzutem Kokonata zaglądając w pudło od góry. – Spać tak mocno, by nie zbudzić się nawet podczas przeprowadzki, to już naprawdę, koniec świata! Jesteś ptakiem, a nie susłem, Kukurysku! Co z ciebie wyrośnie? 

– Już ci mówiłem. Super Kurczak! – Zawołał Kukurysek pozwalając, by para ludzkich rąk ostrośnie wyjęła go z pudła i postawił obok rodzeństwa przy misce z ziarnem. Trzy pary ludzkich nóg stały w niewielkiej odległości pod ścianą. 

– To niebywałe, jak się znienacka ociepliło – przemówił głos należący do najwyższego człowieka.

–  Jutro zaniesiemy je z powrotem do kurnika. Meteorolodzy nagle zmienili zdanie i przepowiadają wielki wybuch wiosny – odpowiedział drugi głos należący do niższego człowieka. 

– Zupełnie jakby do akcji wkroczył jakiś superbohater – dodał trzeci głos, na co odpowiedziało mu znajome, zniecierpliwione westchnienie pierwszego.

– No, pewnie. Może jeszcze żywcem wyjęty z tych twoich gier w komputerze? 

– Niekoniecznie. Skoro za chwilę Wielkanoc to na przykład mógł to być jakiś super kurczak. Wystarczyło, by miał jakąś odlotową, kraciastą kurteczkę, czapeczkę we wzór jak pisanka, okularki … 

Kukurysek nadstawił ucha. Przy stanowisku z kolacją wywiązała się mała bójka między rodzeństwem i nie dosłyszał. Ale nie musiał. Przecież człowiek bardzo się mylił. Kukurysek nie ocalił świata sam. W pojedynkę nie miałby na to najmniejszych szans. Ocalili go wspólnie. Super Kurczak i Super Zwierzaki! 

Koniec

Tekst i ilustracje: Eliza Sarnacka – Mahoney

Poprzedni artykułWielkanoc na świecie
Następny artykułWielkanoc u Brzechwy
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj