GlobalMeal1Przychodzą czasami takie dni, w których największemu optymiście trudno jest zachować wiarę, że światem pryncypialnie rządzi dobro. W takie dni być rodzicem jest jeszcze trudniej niż na co dzień.  Bo choć relacjami na linii dziecko-rodzic powinna rządzić uczciwość, szczerość i otwartość, takie dni są wyjątkiem, kiedy to właśnie nie można powiedzieć wszystkiego, co szamoce się w rodzicielskiej duszy.

Nie można, bo instynktownie wiadomo, że rzucać w dziecko czarnymi wronami znad własnej głowy to pomysł najgorszy z możliwych. Specyfiką dzieciństwa, na którą nie mamy żadnego wpływu jest przecież brak płaszcza ochronnego na żywej, odsłoniętej w całości duszy dziecka. Dorosły za najgorszą prawdę i szczerość podziękuje. U dziecka zło, które może mu wyrządzić prawda zapodana w niewłaściwy sposób, lub szczerość, na którą nie jest gotowe może się zmienić, wbrew naszym najlepszym intencjom, w akt sabotażu na jego psychice – i to takiego, z którym będzie się borykać nawet jako dorosły człowiek.

Piszę oczywiście o wydarzeniach ostatniego piątku. Los sprawił, że o tragedii w Paryżu dowiedziałam się być może jako jedna z pierwszych osób po tej stronie oceanu.

Wczesnym popołudniem siedziałam przy herbacie z koleżanką, rodowitą Paryżanką. Po półrocznej przerwie wznowiłyśmy lekcje francuskiego dla mnie i Młodszej (Starsza uczy się francuskiego w szkole). Motywuje nas zbliżająca się podróż do Europy na święta. Na kilka dni zatrzymujemy się we Francji. Młodsza już zakończyła swoją lekcję i przyszła pora na mnie, gdy komórka znajomej zapikała. Była to wiadomość od jej brata z Paryża. Podziękowałam Opatrzności, że Młodsza już pobiegła do własnej zabawy i nie zobaczyła pobielałej jak płótno twarzy znajomej. Potem podziękowałam Opatrzności jeszcze raz, że zasięg komórkowy na terenie szkoły Starszej jest kiepski. Przed powrotem do domu nie miała możliwości dowiedzieć się zbyt wiele. Mnie taka sytuacja pozwoliła na przeprowadzenia z nią rozmowy, zanim zaczęła czytać i oglądać kolejne niusy o tragedii we Francji.

Do końca dnia i przez resztę weekednu śledziłam informacje. Nie piszę już dzisiaj codziennych korespondencji prasowych, ale odruch pozostał. Poza tym wolę wiedzieć nawet najgorsze, niż polegać na dywagajach i wyobraźni. Informacja kształtuje w nas obraz świata, ale jednocześnie uruchamia myślenie nastawione na poszukiwanie związków, znaczeń, a przede wszystkim rozwiązań w związku z zachodzącymi wokół nas wydarzeniami. Mając taką możliwość czytałam depesze agencyjne w trzech językach, i jak zwykle zdumiewały mnie rozbieżności w doniesieniach, niekiedy nawet na kluczowe aspekty paryskiej tragedii.

– No i co teraz będzie? – zapytała Starsza w sobotnie przedpołudnie.

Jechałyśmy samochodem, tylko my dwie. Samochód, który od zawsze traktuję jako „zło konieczne”, stał się w pewnym momencie mojego rodzicielstwa najbardziej sprzyjającym audytorium do przeprowadzania najważniejszych rozmów z moim nastoletnim dzieckiem. Szum włączonego nawilżacza kołysał onegdaj to dziecko do snu, dzisiaj szum silnika wyzwala w niej przemyślenia i chęć dialogu.

– Nie wiadomo, co będzie. Na razie wiadomo, że to straszna tragedia – odpowiedziałam.

– No właśnie! Już nigdy nigdzie nie będziemy bezpieczni. Nikt sobie z tą sytuacją nie poradzi! – wyrzuciła na jednym wydechu, wstrząśnięta, przepełniona goryczą.

Popatrzyłam na nią spod oka.

– Kto mówi, że nigdy sobie nie poradzimy?

– Kto? – prawie krzyknęła. – Wszyscy! Eksperci! A już policja w Europie to na pewno sobie nie poradzi.

– Skąd wiesz z czym może, a z czym nie może poradzić sobie policja w Europie? – byłam coraz bardziej zdumiona.

– No jak to kto? Przecież ci mówię. Wszyscy! Wystarczy poczytać.

Aaa…poczytać. No tak.  Nie musiałam nawet zadawać dalszych pytań, by wiedzieć, że Starsza najprawdopodobniej śledziła wydarzenia polegając wyłącznie na mediach amerykańskich. Byłam niemal pewna do czyich, z imienia i nazwiska, dotarła komentarzy i opinii, i jakich ekspertów zaczęłaby mi cytować, gdybym ją zapytała. Byliby to eksperci od stricto amerykańskiej wizji świata.

Tragedia w Paryżu przypomina nam, że jesteśmy obywatelami globalnej wioski. Walczymy o globalny rozwój, globalną edukację, globalny pokój, ale też doświadczamy zagrożenia ze strony globalnego terroryzmu i globalnej wojny. Sęk w tym, że nasze poglądy, uczucia, emocje pozostają za tym wyścigiem w tyle.  Wypowiadając się globalnie wciąż myślimy lokalnie, przykładamy do naszych ocen i osądów indywidualne miarki odzwierciedlające kanon naszych lokalnych wartości, tradycji, idiosynkrazji („narodowe” w ujęciu globalnym także podpada pod kategorię „lokalnego”). Nie ma w tym, oczywiście, nic złego, ani nagannego, bo chodzi o rzecz tak podstawową i ważną, jak nasza kultura. Dopóki będzie istniała różnorodność kultur na świecie – i oby istniała jak najdłużej! – dopóty istnieć będą jakieś formy granic i różnic między nami. Problem leży gdzie indziej. Problem nosi nazwę „lokalnego interesu”, tym silniejszego, choć wydaje się to z pozoru oksymoronem, im bardziej świat się „globalizuje”. Starsza właśnie go doświadczyła.

– Jaką masz pewność, że to, co podają amerykańskie serwisy jest zgodne … z prawdą? – postanowiłam włożyć kij w mrowisko. – Dlaczego masz wierzyć, że wersja wydarzeń z Paryża podawana ci przez komentatora siedzącego w jakimś boksie redakcyjnym w Dallas czy Phoenix, i jeszcze nadto okraszona jego osobistymi poglądami na temat terroryzmu, jest w istocie tą właściwą?

– A dlaczego miałaby nie być? – Starsza zbystrzała i nastroszyła wszystkie piórka. Notabene bardzo słusznie.

– Gdybyśmy nie wierzyli, że ludzie parający się dziennikarstwem szczerze biorą sobie do serca przesłanie o dziennikarskiej uczciwości i obiektywności, instytucja przekazu medialnego nie miałaby sensu – dodałam ugodowo.

– No właśnie! – ucieszyła się. – Komuś trzeba wierzyć!

– Komuś tak. Zawsze jednak pozostaje pytanie komu. – Uznałam, że moment na zapodanie pewnej prawdy był bardziej niż właściwy i rozwinęłam myśl. – Niestety, mimo globalizacji świat nie zrobił się bardziej idealny, można się nawet spierać, czy nie jest na odwrót. Jak zalecali jeszcze starożytni, do prawdy wciąż więc możemy zbliżyć się tylko na dwa sposoby. Albo samodzielnie dojdziemy do samego źródła i przyczyny jakiegoś wydarzenia, albo zbierzemy informacje na jego temat z wielu różnorakich źródeł reprezentujących różnorakie, idealnie by było, gdyby wręcz ścierające się ze sobą, światopoglądy. Przyszło nam żyć w czasach, że zdarzenie z jednego krańca świata może mieć namacalne, natychmiastowe przełożenie na codzienne życie zupełnie gdzie indziej. Możliwość docierania przez zwykłego człowieka do różnorakich źródeł prawdy czy choćby czynników pozwalających mu lepiej zrozumieć zaistniałą sytuację, robi się więc coraz bardziej istotna. Nie wpadło ci do głowy, żeby poczytać doniesienia także polskich i francuskich serwisów? Pamiętaj, że masz wielką przewagę nad większością Amerykanów. Masz dostęp do szerszej informacji poprzez znajomość innych języków. Możesz, w przeciwieństwie do ludzi skazanych jedynie na informacje od komentatotra zza biurka w Dallas czy Phoenix, dowiedzieć się, że akcja pościgu za terrorystami była imponująca, a Amerykanie mogliby się od tamtej policji niejednego nauczyć.

Starsza chwilę milczała.

– Poczytam – obiecała. I dodała: – A ty zawsze swoje.

Notabene słusznie, bo to prawda. Ja ZAWSZE swoje.

Mogłabym w tym miejscu napisać Państwu, że włożyłam tyle trudu w dwujęzyczność moich dzieci (z czasem też inwestycje w ich naukę trzeciego języka), bo jestem posiadaczką magicznej kuli i już kilkanaście lat temu powiedziała mi ona, jak bardzo zglobalizuje się świat i codzienne życie, i o ile cenniejsza stanie się wtedy znajomość języków i innych kultur, ale tego nie zrobię. Bo TO prawdą nie jest. Nie mam jednak wątpliwości, że lista korzyści, jakie przynosi i będzie przynosił moim dzieci poliglotyzm tylko się wydłuża. Kto wie, czy umiejętność docierania do różnych źródeł prawdy nie okaże się niedługo najważniejszą życiową umiejętnością, dzięki której człowiek będzie w stanie oprzeć się „lokalnym” propagandom i otaczającym nas „półprawdom”. Co jednak najważniejsze – umiejętnością nieodzowną do budowania mostów porozumienia, tak koniecznych, jeśli globalna wioska ma pozostać domem, w którym wszyscy jednakowo szukamy schronienia, sensu życia i przyszłości.

 

Eliza Sarnacka-Mahoney

Poprzedni artykuł„W Poszukiwaniu Ojczyzny” film Stefana Tompsona
Następny artykułDzień Dwujęzyczności w Mahwah, NJ – relacja filmowa
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj