"Życie" Irit Amiel
„Życie. Do trzech razy sztuka.” Irit Amiel
Najplastyczniejszym opisem chleba jest opis głodu  – pisał Tadeusz Różewicz.
Po przeczytaniu książki Irit Amiel „Życie. Tytuł tymczasowy” śmiało mogę powiedzieć, że najplastyczniejszym opisem życia jest śmierć.

Irit Amiel opowiadała nam już historię Zagłady, ocalenia i osmalenia w swojej poezji i swoich opowiadaniach, tym razem jednak idzie o krok dalej; wpuszcza nas do najbardziej intymnych zakamarków swojej pamięci, która niczym kalka odbija przeszłość i utrwala ją na kartach książki. Żeby „jeszcze w ostatniej chwili, fotografując teraźniejszość, wyświetlić stare negatywy”.

Historia opowiadana przez Irit Amiel przywodzi na myśl biblijną opowieść
o podróży do Ziemi Obiecanej. Ale podróż Irenki Librowicz, Krysi Hankiewicz/Iwańczak i Irit Amiel to ucieczka z ukochanej polskiej ziemi, która przez wojnę stała się domem niewoli.
A właściwie to ucieczka z życia do życia.
I do jeszcze innego życia. Bo życie Irit Amiel wyznaczają trzy daty. Daty potrójnych narodzin: tych wyznaczonych metryką, tych pokrywających się z datą ucieczki z getta na aryjską stronę, wreszcie tych, które nastąpiły wraz z postawieniem stopy na nowej ziemi. Ziemi Obiecanej dla każdego Żyda. Ta podróż, linearna dla czytelnika, jest dla autorki podróżą wstecz: od teraźniejszości do Genesis. Przez wszystkie przeżyte życia.
A każde z tych żyć to życie tymczasowe. Dopóki Irena nie stanie się Irit i nie znajdzie swojego miejsca na ziemi.
Tyle tylko, że każde z poprzednich żyć i tak będzie się w niej toczyć; płynąć równoległymi nurtami razem
z obecnym.

Narracja prowadzona jest od początku do końca w drugiej osobie. Jak gdyby autorka autobiografii patrzyła na siebie z boku. „Skąd to wszystko wiem? Przecież ty zawsze jesteś we mnie. Przecież jesteśmy we mnie wszystkie. W każdym wieku i w każdej sytuacji. Jak taka rosyjska babuszka” – pisze autorka. Ciekawy to zabieg. Z jednej strony patrzymy na małą Irenkę, dorastającą Irenę (a właściwie Krysię – jak ma wpisane
w aryjskich papierach), wreszcie młodą Irit budującą nową ojczyznę oczymy Irit Amiel. Z drugiej jednak strony taka perspektywa narracyjna pozwala spojrzeć na jej historię oczyma każdego z nas. Przez zwracanie się per „ty”, autorka ustawia czytelnika w miejscu bohaterki. I to ja jestem Irenką przeciskającą się przez dziurę getta, gdzie obok mąki i kartofli szmuglowano ludzkie życie. I Krysią Iwańczak z woreczkiem na piersi,
w którym kryje się fałszywa metryka i góral na przekupienie szmalcownika. I Irit z kibucu, budującą baraki mieszkalne nad Morzem Śródziemnym.

Jak opisać Zagładę? Jak opisać życie po Zagładzie? Jak opisać życie ocalone? Osmalone?


Irit Amiel opisuje najprościej. Odtwarza na bieżąco to, co pamięta, niekiedy jednym – wydawać by się mogło błahym – szczegółem, mówiąc więcej niż powiedziałaby za pomocą tysiąca słów: a to przywołując teksty piosenek z dzieciństwa, to znowu sugestywnie opisując smak pomarańczy znalezionej na siedzeniu autobusu w nowej ojczyźnie, gdzie nikt nie czekał na nią z otwartymi ramionami.

Równocześnie proza Irit Amiel to proza silnie naznaczona kobiecą perspektywą. Wojna nie wojna, kobieta zawsze pozostaje kobietą. Która dostanie w prezencie na trzynaste urodziny tomik wierszy i menstruację, która nie da o sobie znać przez dwa lata. Z głodu, strachu i tęsknoty. Która, ukrywając się pod łóżkiem przed Niemcami, będzie czytać „Małżeństwo doskonałe” i poczuje się wreszcie – mniej więcej – uświadomiona. Która będzie oglądać w lustrze swoje łydki, kiedy usłyszy w szkole, że „żydówy mają zawsze takie grube nogi”. Która będzie się upajać wonią pachnącego solą morską młodzieńca w obozie dipisów na Cyprze. I kochać się z Chuzym, mężczyzną, który zostanie jej mężem, na plaży swojej nowej ojczyzny. Subtelna kobiecość przeziera przez wszystkie, nawet te najbardziej mroczne wspomnienia: śmierci, rozpaczy i tęsknoty.

Choć historii Irit Amiel wysłuchujemy po polsku, z ostatnich rozdziałów dowiemy się, że podwójna perspektywa czasowa znajdzie u autorki swój wyraz także w dwugłosie językowym. Polski i hebrajski – język dawnej i nowej ojczyzny. Irit Amiel jest „zakochana w szeleszczącej, bogatej polszczyźnie, a jednocześnie zafascynowana precyzyjnym i skondensowanym hebrajskim”. Ale to polski łączy ją z dawnym życiem.
I nie może z niego zrezygnować, bo – jak pisze – „człowiek emigruje z kraju, ale trudno mu wyemigrować
z języka”. I dlatego właśnie po polsku Irit Amiel z ciepłą ironią opowiada zarówno o tym, że mimo troski rodziców związanych z unikaniem brzydkich słów, sama „całe życie będzie lubiła kląć we wszystkich językach”, jak i o tym, że „dopiero po wielu dziesięcioleciach Szoa staje się w Nowym Kraju sexy”.

Życie to tytuł tymczasowy. Przejściowy. Można przeżyć trzy życia. Można – tak jak Irit Amiel – żyć równolegle w dwóch: tym z czasów Zagłady i tym już po ocaleniu. Pamiętając, że to wszystko jest tylko na chwilę. Dlatego powstaje ta książka. Żeby „fotografując teraźniejszość, wyświetlić stare negatywy”. Chociaż jak sama autorka przyznaje: „Z początku nie możesz pisać, bo namiętnie pragniesz żyć. Po prostu żyć. Jeść
i pić do syta, kochać.” Ale udaje jej się. „I tylko trzeba być bardzo ostrożnym, skromnym i cichym, i nie zapomnieć ani przez chwilę, że się jest człowiekiem ocalonym dziwnym zbiegiem okoliczności z milionowej masy, że się jest tylko narzędziem, bo znów zupełnie przypadkowo ma się tę umiejętność opowiedzenia tego, o czym inni myślą”. Przeciwwagą dla Zagłady, która ani na chwilę nie daje o sobie zapomnieć, jest życie, i to we wszystkich jego przejawach. Życie smakuje jak gorąca zalewajka z pajdą suchego chleba po ocaleniu, jak suchary i zimne kartofle na statku płynącym do nowej ojczyzny, jak słodkie pomarańcze i letnie pomidory przegryzane w przerwie śniadaniowej w kibucu. Ma zapach świeżego morskiego powietrza
i pachnącego solą męskiego ciała. Mimo że życie na kartach książki toczy się zawsze w cieniu Zagłady.
Bo jak idzie się suchym białym piaskiem nad brzegiem morza, to się myśli o stopach ojca ubrudzonych wapnem, którym wysypane były podłogi wagonów pędzących prosto do Treblinki.

Ta książka to tryumf życia. Mimo wszystko. I ponad wszystko. „Więc trzeba żyć, budować Nowy Kraj, stworzyć nową rodzinę, trzeba te swoją niemoc zamienić w moc. (…) Okazuje się, że można bardzo dużo. Tylko pytanie, za jaką cenę”. Ale jak powiedział Marek Edelman „każde życie stanowi dla każdego całe sto procent, więc może ma to jakiś sens”. I ja ten sens odnajduję u Irit Amiel.

Karina Bonowicz
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czuły Barbarzyńca
http://sklep.czulybarbarzynca.pl/zycie-tytul-tymczasowy-p-2417.html

Irit Amiel (zdjęcie z portalu http://remigiusz-grzela.pl)
Irit Amiel (zdjęcie z portalu http://remigiusz-grzela.pl)
Irit Amiel (ur. Irena Librowicz) – poetka, prozaiczka, tłumaczka. Urodziła się w Częstochowie w 1931 r. Wojnę przeżyła w Polsce w częstochowskim getcie
i na aryjskich papierach w Warszawie i w okolicznych wsiach. Opuściła Polskę w 1945 roku i nielegalną drogą (przez obozy dipisów w Niemczech, we Włoszech i na Cyprze) w 1947 roku dotarła do Palestyny. Od tego czasu żyje w Izraelu. Studiowała języki, historię i literaturę. Wydała m.in. zbiory opowiadań „Osmaleni” i „Podwójny krajobraz” oraz tomy poetyckie „Egzamin z Zagłady”, „Nie zdążyłam”, „Wdychać głęboko”.

Poprzedni artykułXIII Zjazd Nauczycieli Polonijnych i Komitetów Rodzicielskich w Nowym Jorku
Następny artykułPolski Festiwal w Houston 2014 w obiektywie Jamesa Smocka

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj