korczak and children
Nie moja wina, dzieci, że izba szkolna ciasna, budynek bylejaki, ławka niewygodna, ściana nieozdobna: że w książce niema najładniejszych obrazków, najciekawszej bajki.

– Nie moja wina, dzieci, że jedno – drugie głodne przyszło do szkoły, a troska pochyliła czoło, a krzywda zapaliła w sercu przedwcześnie złą iskrę mściwego odwetu.
Nie moja wina, dzieci, że sam jestem taki, jaki jestem, nie – jakim być powinienem, nie taki, który da wiele, nie taki, którego pokochać można, – przyjaciel, powiernik, mistrz wasz i wzór.
Biednej polskiej szkoły i biednych jej dzieci biedny ja nauczyciel.
Stłoczone wy, aleć i ja z wami; gdy wam zimno, toć i mnie też; wam duszno – i mnie też. – Razem spędzamy godzinę po godzinie, a żadna już nie wróci, chyba we wspomnieniu.
Jeśli zmuszam, sam muszę, jeśli nakazuję, sam słucham rozkazu, jeśli zabraniam, nie – by dokuczyć. – Czemu miałbym smucić rozmyślnie, – czy tak już wiele radości da życie? . .
I ja miałem lat dziesięć. Dziwne wam to – prawda? – Niema wśród was takiego, do którego nie byłbym podobny, niema czynu, za który burczę, zrzędzę, gromię, pomstuję, którego sam nie popełniłbym bodaj raz.
Pokłóciłeś się – a ja ile razy, pobiłeś się, a któż się nie bije, nie odrobiłeś lekcy, i to bywało, uparłeś się – nie posłuchałeś – któż może zawsze posłuchać; podpowiadasz – jakże nie pomóc koledze, wiercisz się, hałasujesz, przeszkadzasz – mówię: „cicho – uspokój się – przestań” – i mnie tak mówiono.
Nie można inaczej, same wiecie, Nie na swawolę zbieramy się, – na pracę.
Mogłoby być i łatwiej, i gwarniej, i weselej, ale czy nie mogę, czy nie wiem, a jeśli nawet nie chcę, musi być tego niechcenia przyczyna, jeno jej nie znam.
Chcę chcieć, chcę móc, chcę być wesołym kierownikiem pogodnej dziatwy w bujną radością bogatej pięknej polskiej szkole. . .
Urwisie zatracony, pierwszy byłbyś z ciskania kamieni, drapania się na drzewa, nurków w wodzie, zwycięzco wyścigów i zmagań. – Co ci przyszłość gotuje, tryumfy czy poniewierkę? Czy dzielność twa znajdzie warsztat, gdzie wykuje trwały czyn życia, – jakie zaorzesz zagony, w jakie przedsięwzięcia wcielisz myśl niekarną? Co dasz rodzinie, ziomkom, Ojczyźnie, w jaką przędzę zbiorowego wysiłku nić własnej energii wpleciesz?
A ty, mazgaju, co sennym głosem potulnie i lękliwie cedzisz słowa odpowiedzi? Choć umiesz, budzisz nieufność; jakże ci ufać, gdy sam sobie nie wierzysz? Mało cię znam, jak te wszystkie z pośród was, które niewczesnym wybrykiem spokoju nie zakłócą.
Czyja z was największa wartość – na jaką dolę – niedolę rośniecie, szare pisklęta ludzkie?
A wzrastacie niepostrzeżenie, z dnia na dzień pracowicie – o milimetr, o gram, lecz stale, – i nic nie zdoła wzrostu waszego powstrzymać. Rośniecie, spadkobiercy dojrzałego pokolenia, dziedzice jego bogactw i nędzy uśmiechów i łez. . .
Z trzech źródeł czerpię pobłażanie, z trzech krynic – wyrozumiałość dla dziecka:
Znam niedomogi warunków, własne braki.
Przywołuję wspomnienia niezawsze anielskiego dziecięctwa.
Przez mgłę gęstą sięgając w przyszłość, pytam się:
– Ile goryczy wypijesz ty, jak ja piję, mój nieświadomy, nieopatrzny, niedoświadczony młodszy bracie – dziecko?

Janusz Korczak

Str-1.thumbnailArtykuł Janusza Korczaka „Źródła wyrozumiałości” pochodzi z Głosu Nauczycielskiego nr 8 z kwietnia 1919 r. Pisownia zgodna z pierwodrukiem.

Poprzedni artykułNo Pants Subway Ride
Następny artykuł„Kamery cofania dla każdego”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj