„I wanna see Christmas through your eyes” – śpiewała swego czasu niezapomniana Gloria Estefan. Lubię tę piosenkę, jest jedną z niewielu świątecznych szlagierów ogrywanych w grudniu w każdym sklepie i biurze, które mi się wciąż nie znudziły.

W tym roku słowa te przybrały dla mnie szczególne znaczenie. Po raz pierwszy od przeprowadzki do USA spędzę Boże Narodzenie w Polsce. Będzie to jednocześnie pierwsze polskie Boże Narodzenie dla moich córek. Po latach niewiążących obietnic typu „na pewno już niedługo”, „najprawdopodobniej w przyszłym roku” i oczywiście dyżurnych „jak tylko dzieci podrosną i przestaną chorować” w końcu słowa przekuły się w czyn. Poślizg mam – bagatela – tylko kilkunastoletni!

Cieszę się i jestem z siebe dumna, bo dzieci co prawda podrosły, ale wcale nie przestały chorować, zaś logistyka organizacji wyjazdu za ocean w realiach bardzo krótkiej przerwy szkolnej to bieg z nielichymi przeszkodami.

52a847baacddf_p
                                             Zdjęcia: wykop.pl

Święta Bożego Narodzenia w Polsce to moje dzieciństwo i młodość, i garść różnorakich wspomnień, tych pięknych i tych dużo mniej, wszystkich jednak przechowywanych, niczym przysłowiowa rodowa biżuteria (w rzeczywistości nic takiego nie posiadam) w specjalnym sejfie pod kluczem, bo to jedne z kluczowych wspomnień moich formatywnych lat. Otwieram ten sejf co roku i przecieram klejnoty szmatką, by nie straciły blasku. Czynię to ze szczególną intensywnością i częstotliwością oczywiście w miarę zbliżania się świąt. Gdy w domu już stanie choinka, ostrożnie wieszam na niej kilka starych bombek pamiętających jeszcze moje „polskie czasy”. Przeglądam się w ich błyszczących brzuchach tak jak wtedy, gdy wisiały na choince w mieszkaniu rodziców i do dziś widzę w nich bladą dziewczynkę z warkoczami. Co ciekawe – zawsze ubraną w ten sam, charakterystyczny, czerwony jak flaga radziecka sweterek. Sweterek został „wystany” przez kogoś z rodziny w kolejce i nie było szans, bym go nie założyła, nawet, jeśli wyjątkowo mi się nie podobał. Do kolejnych świąt na szczęście zdążyłam z niego wyrosnąć.

Garść innych wspomnień związanych z Bożym Narodzeniem to oczywiście sama choinka, bardzo skromna i stawiana na stołku przykrytym specjalną serwetką o srebrnych brzegach, by „sięgała sufitu”. Dalej – talerze ze złoconymi obwódkami, które wjeżdżały na stół tylko podczas Wigilii i Wielkiej Nocy. Stół – niewielki, by zmieścił się w typowym pokoju w PRL-owskim bloku z wielkiej płyty i w końcu miseczki z orzechami i pomarańczami. Włoskie orzechy i pomarańcze „rzucane” do sprzedaży na wschodzie Polski tylko w grudniu to dla mnie swoisty symbol świąt z czasów mojego dzieciństwa. Gdy przez lata próbowałam wyobrazić sobie święta w Polsce z moją obecną rodziną, automatycznie, jak w przypadku bombki, widziałam właśnie ten kadr: pociągnięte szarą farbą lata 80-te ub. wieku, tamten specyficzny klimat, tamten świat.

Zdjęcie: wykop.pl
                             Zdjęcie: wykop.pl

Poczynione w końcu konkretne plany wyjazdu katalizowały może nie epifaniczną, ale fundamentalną refleksję: przecież nic nie jest i nigdy już nie będzie takie, jak fotoalbum w mojej pamięci. I nie chodzi nawet o to, że starą choinkę u rodziców dawno zjadły szczury. Któregoś roku, jak mnie poinformowano, przypuściły na podblokowe piwnice wyjątkowo paskudną i skuteczną ofensywę. Ani o to, że z talerzy ze złoconymi obwódkami, z tych, które jeszcze się nie wybiły, od dawna jadam w czasie wakacyjnych odwiedzin w Polsce. Przeszły do użytku codziennego jeszcze zanim opuściłam rodzinny dom. Ani wreszcie, że w mieszkaniu rodziców pojawiły się z czasem całkiem nowe meble i sprzęty, w tym gościnny stół, nie wspominając nawet o przemianach świata na zewnątrz. Moje rodzinne miasteczko należy do rosnącej rzeszy miejscowości w Polsce, które pod rządami operatywnych lokalnych władz i przy wsparciu unijnych dotacji przeobraziły się z szarych Kopciuszków w urocze królewny. Chodzi o to – tylko o to i aż o to – że ja sama też się zmieniłam. Człowiek i rzeka mają wspólną podstawową cechę – nieustannie dokądś płyną.

Żeby jeszcze bardziej skomplikować moje tegoroczne refleksje przedświąteczne do akcji wkroczyła moja mama. Jej reakcja na wieść, że myślimy o podróży do Polski na święta była daleka od entuzjazmu.

– Przecież u siebie też macie święta i to jakie! Wiem, że obchodzisz je tradycyjnie, a gotujesz dziś lepiej ode mnie. Macie choinkę, która zajęłaby połowę mojego największego pokoju. O tym, co macie u siebie sklepach nawet nie wspomnę. A tutaj malutkie mieszkanie, z dala od centrów wielkich miast, jakie wy tutaj będziecie mieć rozrywki? I co ty w ogóle dzieciom naopowiadałaś? – przedstawiła mi swoje argumenty.

Zadrżałam. Było w tym ziarno prawdy. CO ja dzieciom naopowiadałam? Jak każdy emigrant naturalnie przekazałam im raczej wyidealizowany obraz tego, co może lub powinno je w związku ze świętami w kraju przodków spotkać. Mama ma rację – wigilia w moim amerykańskim domu jest dzisiaj o wiele bardziej „polska” i obwarowana tradycjami, niż u niej i innych krewnych mieszkających na co dzień w kraju nad Wisłą. Do tego okrasa w postaci moich prywatnych wspomnień dopełniających w naszym domu obrazek „polskich świąt”… Szaleństwem jest zakładać, że córki zobaczą to, co chciałabym, by zobaczyły i doświadczą dokładnie tego, co zakładam, że powinny.

Powtórzyłam im rozmowę z babcią. Zgłosiłam moje osobiste obawy. I całe szczęście!

– Jak to jakie atrakcje? – zdumiały się, nawet z lekka się obraziły, a potem jedna przez drugą zaczęły wyliczać, jakie mają w związku z tymi świętami plany. Co ciekawe – karp w wannie i rozmowa o północy ze zwierzątami nie znalazły się nawet blisko szczytu tej listy.

Zdjęcie: wykop.pl
                                            Zdjęcie: wykop.pl

Okazało się, że najważniejsze będzie dla nich po prostu w Polsce na święta BYĆ. Po latach ich obchodzenia w kontakcie z polską kulturą lecz z dala od Polski, znaleźć się w końcu w samym środku tej kultury i polskości. Skonfrontować wyobrażenia z rzeczywistością, teorie z faktami, a nade wszystko poszerzyć horyzonty wiedzy o to, jak obchodzi się święta w Polsce DZISIAJ. Znajomość Polski z dzisiaj, nie z wczoraj, daje emigrantowi poczucie, że nadal czuje się w „starym kraju” jak u siebie. Dzieciom emigrantów urodzonym poza granicami – umacnia fundament pod budowę dalszych relacji z krajem przodków, który z biegiem czasu będzie się przecież dalej zmieniał. Postawa to bliska i zrozumiała każdemu emigrantowi. Trudniejsza do pojęcia ludziom, którzy nigdy nie doświadczyli emigracji, jak moja mama. Przeprowadziłyśmy z nią od tamtej pory kilka rozmów na ten temat i przygotowaniom do wyjadzu towarzyszą obecnie już tylko radość i niecierpliwe oczekiwanie po obu stronach Atlantyku.

Przestałam myśleć o bilansie. Jakikolwiek będzie, będzie pozytywny. Wracam do piosenki Glorii Estafan i zgadzam się z nią bardziej niż kiedykolwiek – chciałabym zobaczyć Boże Narodzenie w Polsce oczami moich dzieci. Zakotwiczone w dwóch światach i kulturach widzą przecież inaczej. Może w jakiś pełniejszy, bardziej konstruktywny sposób? Może widzą to, czego ja w ogóle nie dostrzegam i nie doceniam? Może gdybym poznała pytania, na które szukają po cichu, lub w ogóle podświadomie, odpowiedzi i przyjrzała się bliżej sprawom, które pozostają dla nich kuriozalne i nieczytelne, dostrzegłabym nowe wymiary mojej ojczyzny, a nawet doświadczeń, które z niej wyniosłam? Jakie to byłoby wspaniałe zobaczyć nie tylko święta w Polsce, ale i całą Polskę ich oczami. Kochać ją, cenić i czuć do niej przywiązanie za to czym jest TU I TERAZ.

Powoli zaczynam myśleć o pakowaniu i segreguję rzeczy. Kot wypędzony z walizki, w której usiłował ułożyć się do spania, obrażony dekuje się pod choinką. Jak go stamtąd do wieczora nie wciągnę znów stracę kilka ozdób, bo gdy tylko rozbłyskują lampki przydając im mocniejszego blasku, kot zaczyna je traktować jak zwierzynę łowną. Tym razem na szczęście sam wyszedł. Przeglądam się w starej bombce. Widzę w niej siebie, tu i teraz. I tak będę trzymać – składam sobie uroczystą obietnicę. Jeśli mi się uda, to może uda mi się zobaczyć i Boże Narodzenie, i Polskę oczami moich dzieci. Byłby to najpiękniejszy prezent.

 

Eliza Sarnacka-Mahoney

Poprzedni artykułBabcia Bożenka: „Była taka V B”
Następny artykułN jak NIEWIASTY, czyli która torunianka pozowała Witkacemu, a która została jedyną kobietą desantowaną do okupowanej Polski, bo… nie było więcej miejsca w samolocie
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj