„Dziś przybyli na spotkanie
Supermeni, superpanie!
Kiedy patrzą sobie w oczy,
Widzą młodych i uroczych
Uczniów szkoły, której nie ma?!
Trwa w ich myślach, we wspomnieniach
właśnie takich…
Cyryla Domurad
.
Dwie nieprzespane noce. W pierwszą nakręcała nas ciekawość, jaki będzie to jubileusz? Właśnie mija 55 lat od naszej matury. Kto przyjedzie? Jak będzie wyglądał? Czym nas zaskoczy? W ciągu drugiej nocy ciągle jeszcze przeżywaliśmy to, co się wydarzyło. Spotkanie przed szkołą, naszym ostrołęckim Liceum Pedagogicznym. Udział we Mszy, podczas której wspominaliśmy tych, którzy nie doczekali jubileuszu. Następnie promocja książki, poświęconej wychowawczyni Zofii Rogalewicz, a wreszcie wieczorem wspaniały czas rozmów, zwierzeń, wspomnień, uścisków i tańców. Kto by spał po czymś takim! Na świętowanie 55 rocznicy zdania matury przybyli absolwenci rocznika 1967. Zjechali do Ostrołęki z różnych stron kraju. Przygnała nas chęć powrotu do lat młodości. Mieliśmy wtedy 19 la , a niektórzy z nas zdawali maturę jako osiemnastolatkowie.
.
Szkoło, szkoło gdy cię wspominam
Było piątkowe, majowe południe. Powitaniom sprzyjała piękna słoneczna pogoda. Spotkaliśmy się przed budynkiem naszej starej szkoły, którą z takim sentymentem wspominamy. Wygląda inaczej niż za naszych czasów. Co ciekawsi weszli do środka. Znaleźliśmy swoją klasę. Inne ławki, inne ustawienie. Wróciły obrazy z przeszłości. Dość obszerny hol, po którym w korowodzie, para za parą, niemal jak w polonezie, chodziliśmy podczas przerw lekcyjnych. W holu odbywały się niektóre szkolne imprezy, typu imieniny któregoś nauczyciela. Tu również gromadziliśmy się każdego poranka. Śpiewaliśmy pieśni patriotyczne oraz niezapomnianą „Do roboty ująć młoty, kuć Ojczyzny gmach”. To był szkolny, codzienny rytuał. Przywykliśmy do niego, tak jak do noszenia fartuszka szkolnego z tarczą, do włosów związanych w ”mandolinkę”, to znaczy ściągniętych gumką. Chłopcy do uchylania czapki na powitanie mijanego dyrektora szkoły.
.
.
Była naszą dumą
Miejska Biblioteka Publiczna w Ostrołęce przy ulicy Głowackiego 42. Wita zebranych dyrektor Sabina Malinowska. Po niej pałeczkę przejmuje Anna Nosek, główna sprawczyni tego literackiego wydarzenia. Książką powstała pod jej redakcją. Trudno znaleźć właściwe określenie na wysiłek włożony przez Anię. Była pomysłodawczynią i realizatorką tego planu. Motywowała nas do napisania wspomnień, wprowadzała poprawki, różne zmiany, korzystając z pomocy Cyryli Domurad i Alicji Filochowskiej – Pietrzyk. Informowała na bieżąco o kolejnych etapach powstawania książki, zbierała środki pieniężne, szukała promotorów. Pomagała jej rodzina. Mąż Janusz zajmował się domem, córka Małgosia, trzymając na kolanach małego Marcelka, robiła skład komputerowy, Marek, mąż Małgosi przygotował okładkę książki.
I następuje ten najważniejszy dzień. Rozpoczyna się prezentacja książki. Zofia Rogalewicz, z pochodzenia ziemianka, z powołania nauczycielka. Wyjątkowa, niezapomniana, kontrowersyjna. Doskonała frekwencja. Na sali obecni maturzyści sprzed 55 lat, a także inni absolwenci dawnego Liceum Pedagogicznego oraz dwóch profesorów: Jerzy Dziewirski – nauczyciel historii oraz młodszy Henryk Ćwintal – nauczyciel muzyki. Pozostałych, już po drugiej stronie, wspominaliśmy na Mszy, modląc się za ich dusze.
Witamy syna naszej wychowawczyni Witolda Rogalewicza i dwóch wnuków. Starszy Konrad, przystojniak, rysy twarzy przypominają babcię, elokwencją i wiedzą też nie ustępuje naszej profesorce. Cieszy się, że był ulubieńcem babci Zosi. Syn Witold barwnie i zajmująco opowiada o skomplikowanych relacjach z Mamą w swoich młodych latach. Teraz wspomina to z uśmiechem, a ze swojej wspanialej Mamy jest niezmiernie dumny. Dziękuje nam wylewnie za przypomnienie książką Jej postaci.
A jakie my mieliśmy relacje z naszą Panią Profesor? „Dla nas nie była to wychowawczyni typu druga mama, której można było się wyżalić, wypłakać. Czuliśmy, że dzieli nas dystans, coś w rodzaju szyby. Mimo czterech lat spędzonych pod skrzydłami pani profesor, nigdy nie przyszło nam do głowy, żeby poprosić Ją do wspólnego zdjęcia, a tych robiliśmy bardzo dużo” – mówiła wcześniej wspomniana koleżanka Alicja, przybliżając zebranym w bibliotece fenomen profesor Zofii Rogalewicz.
Lady Rogalewicz
“Damą być, ach, damą być…”. To moje nastoletnie marzenie. Taki tytuł dała swoim wspomnieniom o profesorce Ania Dumała Dudziak. “Profesor Rogalewicz to moja dama, ideał, wzór do naśladowania. Poznałam panią profesor, gdy miałam czternaście lat. Bardziej niż na intelekt, zwracałam wtedy uwagę na sposób bycia mojego ideału. Tak będę chodzić, tak przyciskać torebkę, a jak stać, to z nóżką na skos z przodu, bursztyny/perełki nosić będę eleganckie (tak wtedy myślałam)” – przedstawiając sylwetkę naszej wychowawczyni, Alicja podkreślała kolejne walory. – „Wyróżniała się nie tylko poziomem intelektualnym, ale także wizerunkiem: była starszą elegancką panią, zawsze nienagannie ubraną. Paliła papierosy (zdrowotne, od astmy, jak tłumaczyła), grała w brydża, była prawdziwą inteligentką. Naszą dumą”.
Alicja we wspomnieniach zamieszczonych w książce uzupełnia ten opis wyznaniem: ”Widzę naszą panią profesor jak żywą, gdy stoi w półotwartym oknie naszej klasy i puszcza dymek z umieszczonego w szklanej lufce papierosa. Albo, gdy siedzi przy swoim stoliku, który stykał się z moją ławką. Pamiętam jej porcelanową cerę, bez odrobiny makijażu, jej krótką fryzurę z już siwawych włosów, z dwoma puklami filuternie wywiniętymi z przodu na dwie strony”.
„Podczas pracy nad książką wspomnieniową przypomniano mi, że w klasie drugiej było nas około czterdzieściorga, a w pierwszej aż 47 osób. Gdy pomyślę, że prof. Rogalewiczowa musiała sprawdzić 47 wypracowań czy dyktand to wyobrażam sobie, że brakowało jej czasu na odpoczynek, a nerwy miała w rozsypce” – uświadamia Cyryla Domurad. Wie co mówi, bo sama była polonistką przez wiele lat.
.
.
„W drugiej klasie zachorowałam na silne zapalenie reumatyczne i przebywałam w szpitalu w Ostrołęce przez pięć tygodni. Pewnego dnia odwiedziła mnie w szpitalu nasza wychowawczyni. Przyniosła mi mój zeszyt z wypracowaniem o rejsie statkiem ”Olimpia”. Wspomnienia z Gdańska oceniła profesorka na piątkę, dodając, że była to najlepsza praca z całej klasy’’- pisze we wspomnieniach Jadwiga Łada – Rozenek.
„Kiedy myślę o naszej wychowawczyni, zastanawiam się, jaką nauczycielką byłaby dzisiaj, jak radziłaby sobie z dzisiejszą młodzieżą” – rzuca pytanie Krystyna Wysocka – Obrębska. I odpowiada – „taka silna, wyjątkowa osobowość na pewno doskonale odnalazłaby się w szkole XXI wieku. Zmieniłaby zapewne niektóre sposoby poskramiana uczniów.
Redaktor Tygodnika Ostrołęckiego, w recenzji o książce napisał: „To przede wszystkim zbiór wspomnień uczniów i wychowanków. Wspomnień, które można nazwać świadectwami autentycznego powołania pedagogicznego Zofii Rogalewicz, jej charyzmy, ogromnego wpływu jaki wywierała na swoich uczniów przez kolejne, następujące po sobie pokolenia. Ze wspomnień uczniów wyłania się żywy obraz niezwykłej osoby, która nie tylko może czy wręcz powinna stać się inspiracją dla młodych nauczycieli. Z książki wyłania się także obraz kobiety , którą warto poznać, z którą warto spędzić czas poświęcony lekturze.’’
Jak pierwsze kochanie
Emil Zadrożny, szukał fenomenu potrzeby częstych spotkań koleżeństwa VB a także całego naszego rocznika. Pisał o tym w swoim wspomnieniu. Usłyszał odpowiednie słowa, których szukał. „Wypowiedziała je z głębi serca nasza romantyczka Cyryla Domurad” – zdradza Emil. – „Jak Słowacki zachwycił się powrotem Mickiewicza do lat dziecinnych opisanych w „Panu Tadeuszu, który na zawsze zostanie święty i czysty jak pierwsze kochanie, tak i mnie się wydał piękny ten powrót do lat niczym nieskażonych.”
W takiej chwili przypomina mi się fragment z „Beniowskiego”.
To czas się cofnął i odwrócił lica
By spojrzeć jeszcze raz na piękność w dali
Która takimi tęczami zachwyca
Takim różanym zachodzi obłokiem.
„Zazdroszczę i podziwiam was. Jesteście niezwykli. Tyle lat trzymacie się razem, nie rozproszyliście się. Ktoś z was pomógł w tej konsolidacji. Podjął się organizacji pierwszego zjazdu, a po nim przyszły następne. Z natury nie jestem zazdrosna, ale tych więzi wam zazdroszczę” – mówiła Maria, moja przyjaciółka, która rodzinnie związana jest z koleżanką z naszej Vb.
Faktycznie, możemy się zaliczyć do grona szczęściarzy. Przez ponad pół wieku na spotkaniach oficjalnych i kameralnych spotykamy się z naszymi kolegami z równoległych klas Va, Vb i Vc. Mamy za sobą 30 zjazdów, były to spotkania rocznicowe oraz koleżeńskie typu „Ja u ciebie, ty u mnie”. Obecnym spotkaniem zamykamy pewien etap naszych koleżeńskich kontaktów. W maju właśnie mija 55 lat od ukończenia szkoły, zdania matury, opuszczenia szkolnych murów i rozpoczęcie nowego etapu w życiu.
Dlaczego czujemy potrzebę spotkań? Może to być zwykła ciekawość, co słychać u innych, jak sobie radzą. Może też być potrzeba pochwalenia się sukcesami własnymi, albo dzieci czy wnuków. Większość z nas jednak woli wspominać i powracać do studniówki, potańcówek, prywatek. Przywołujemy z pamięci różne psoty, które czyniliśmy, przygody podczas wyjazdów na wycieczki. Wspomnieniom towarzyszą salwy śmiechu, bawimy się niemal jak nastolatkowie, wracamy do czasów, gdy mieliśmy 18, 19 lat.
„Każdy zjazd koleżeński to wielkie przeżycie. Nie da powstrzymać radości i emocji. Od wszystkich bije niesamowite ciepło i dobroć” – dodaje Emil.
.
.
Co nas tak gna do Ostrołęki?
Jest jeden najważniejszy powód, którym jest pragnienie powrotu do młodości, do lat najpiękniejszych i najszczęśliwszych w naszym życiu.
I zakończmy to wspaniałe koleżeńskie spotkanie fragmentem wiersza autorstwa Bogdana Włodarczyka, 53 lata związanego z Zakładem dla Niewidomych w Laskach.
Los dzisiaj tak zarządził, co jasne jak słońce,
że klasy A, Be i Ce związał już do końca
pogaduchy, uściski, śpiewy i balety
Na nich nasze dziewczyny – dziś strojne kobiety.
.
Bożena Chojnacka
Zdjęcia: portal www.moja-ostroleka.pl