Morze, Morze Arabskie!
Morze, Morze Arabskie!

Dni w Aritapuri odmierzała medytacja, modlitwa, jedzenie i pomaganie innym. Przyglądałyśmy się innym, bardzo szanowałyśmy ich oddanie i zaangażowanie w codziennych praktykach, ale same nie spoiliśmy się z grupą.

Pewnego dnia przypadkowo, choć w przypadki nie wierzę, dotarłyśmy nad morze.

– Morze, Morze Arabskie!- krzyczałam, jak na prawdziwie wyciszoną istotę przystało.

Weszłyśmy na kamienie, które stanowiły zaporę przed falami i patrzą w dal cieszyłyśmy się niewiarygodną głębią.

Przychodziłyśmy tu już codziennie, szczególnie często w porze sjesty.

W końcu zdecydowałyśmy się też skorzystać z porady astrologa. W biurze umówiłyśmy spotkanie i z niecierpliwością oczekiwałyśmy godziny zero.

Obudziły nas śpiewy, taniec i radosne trąbienie słonia. Wstałam i podchodząc do okna przypomniałam sobie, że tego dnia są urodziny Kriszny. Ulubiony Bóg Hindusów, najwyższa istota o niebieskim kolorze skóry, świętowała swój wielki dzień. Z tej okazji dzieci zostały wymalowane na niebiesko i poubierane uroczyście w złote ubrania. Z wymalowanymi oczami, dużą ilością kolorowych bransoletek na rączkach i nóżkach wyglądały niczym mali potężni bogowie. Rodzice z dumą nieśli na rękach żywe laleczki i cieszyli się widząc, że inni zwracają na nie uwagę. Na przedzie szedł słoń pięknie przystrojony w wieńce z kwiatów i różne malowidła na skórze w kolorze czerwonym, żółtym i niebieskim. Młodzież natomiast w takt dźwięcznej, rytmicznej muzyki tańczyła energicznie i z przytupem. Tłum chodził dookoła – jak przypuszczałam – ashramu, pomiędzy blokami mieszkalnymi i przy każdym z nich na chwilę się zatrzymywał.

świątecznie przystrojony słoń - widok z okna
świątecznie przystrojony słoń – widok z okna
Swięto Boga Kriszny
Swięto Boga Kriszny

Udałyśmy się do kaplicy, w której grupa wiernych wychwalała Boga Krisznę. Gdybym była Juwenalisem rzekłabym, że zebrani w ashramie ludzie domagali się chleba i igrzysk, ale jestem sobą, zatem pozostawię wspomnienia bez komentarza. W kramach, które na tą okoliczność zostały zbudowane można było nabyć piękną, kolorową, jednorazową biżuterię. Dodatkową atrakcją było tłuczenie glinianego naczynia przez grupę młodych chłopców. Dzbanek powieszony został na sporej wysokości i celem rywalizacji było jak najszybsze strącenie go z drzewa. Nagrodę stanowiły cukierki i doping dziewczyn, które wiwatując i uśmiechając się uroczo dodawały odwagi i hartu ducha młodzieńcom.

Sposób na kokosa
Sposób na kokosa

Postanowiłyśmy napić się mleczka kokosowego. Wąska uliczka, prowadziła prosto do małego murowanego domku, w którym mieszkała matka z synem. Chłopak codziennie o świcie przynosił bardzo dużą ilość owoców kokosowych, które ona-matka przez cały dzień sprzedawała. Dwadzieścia rupii to koszt jednego kokosa. Biała woda lekko słodka i miąższ o smaku kokosowych wiórek w gorące dni smakował idealnie.

Puk, puk…
Cisza.
Puk, puk…
Cisza.

– Jest tam kto? – zawołałam patrząc na drzwi, na których wisiała mała tabliczka informacyjna Astrology Shanmugham. Jego pracowania mieściła się w maleńkim murowanym domku mocno już zniszczonym przez wilgoć. Po zewnętrznych ścianach szedł grzyb, który zlewał się praktycznie z okrutnie sfatygowanymi drzwiami. Niewielka pomalowana kiedyś na biało okiennica bez szyby, obłaziła z każdej strony, idealnie wpasowując się tym w klimat miejsca. Przed obejściem na niewielkim murku, suszył się chyba z pleśni czarny, mocno zużyty chodnik.

– Państwo do kogo?
Spojrzałam za siebie, prosto na młodą dziewczynę, która prowadząc swoje trzy owce mierzyła nas teraz uważnie wzrokiem. Ubrana w ostro żółte sari powleczone złotą nicią wyglądała jak księżniczka, postać z klasyki kanonu bajek dla dzieci.
– Jesteśmy umówieni do astrologa.
– Męża nie ma, poprosił żebym wam przekazała, że spóźni się czterdzieści minut. Poczekajcie na niego.
– Dobrze, poczekamy – dziękuję.

Korzystając z wolnego czasu poszłyśmy na sok z ananasa. Ananas w Indiach smakował zupełnie inaczej niż ten dostępny w Polsce. Był soczysty, słodki, orzeźwiający i bardzo pożywny. Po jego wypiciu przez kolejne parę godzin w ogóle nie myślało się o jedzeniu.

Po powrocie do astrologa zastałyśmy uchylone do chatki drzwi.
-Dzień dobry! – powiedziałam jednocześnie pukając w nie delikatnie.
-Dzień dobry! Proszę, proszę wejść.

Przed wejściem do astrologa
Przed wejściem do astrologa

Weszłyśmy.

Naszym oczom ukazał się mężczyzna o bardzo miłym uśmiechu. Siedział za biurkiem, którego centralnym punktem był wielki, prehistoryczny komputer. Na głowie miał czapeczkę, w której wyglądał jakby za chwilę miał wyjść na ryby w białej koszuli i niebieskich spodniach w kant – jak na typowego hindusa przystało. Twarz miał ozdobioną okrągłymi okularkami i już mocno szpakowata brodą. Szczupła postać o regularnych rysach twarzy wzbudzała szacunek, a na pewno zaufanie. Pomieszczenie natomiast pozostawało sobie dużo do życzenia. Wszędzie pachniało wilgocią, pokój chyba nawet nie nadawał się do remontu. Człowiek w nim przebywający narażał się według mnie na ostre zatrucie. Nasz astrolog natomiast posiłkując się wiatrakiem, którym nawiewał raz po raz świeższe powietrze i wprowadzał dzięki temu iluzję orzeźwienia, robił wrażenie zdrowego, zadowolonego z życia osobnika.

Na pustej betonowej ścianie na wprost biurka z obrazu spoglądała na obecnych roześmiana postać Ammy.

– Co was do mnie sprowadza?- zaczął przyjaźnie astrolog.
– Chciałybyśmy dowiedzieć się czegoś więcej o swoim życiu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– Jesteście rodziną?
– Tak.
– Rozumiem – odrzekł, bacznie się nam przyglądając – poproszę daty i godziny urodzenia.
Podałyśmy.
– Czy zostaniecie razem podczas seansu? Czy macie przed sobą tajemnice?
– Nie mamy – odpowiedziałam. Może pan śmiało wszystko powiedzieć.
– Rodzimy się w określonym punkcie czasu i przestrzeni. W momencie naszych urodzin planety układają się w indywidualny sposób, który znaczy plan naszego życia, stanowi program, który należy wykonać. W związku z tym, jako niepowtarzalne jednostki przychodzimy na świat z góry z ukształtowanymi predyspozycjami. Te zdolności ukryte są w gwiazdach, po które wystarczy jedynie sięgnąć, aby zrozumieć własną unikatowość – powiedział- odchrząknął- i uderzając długopisem o klawiaturę patrzył jak w programie tworzy mu się kosmogram – koło ze znakami zodiaku.

Jeden z biznesów na terenie ashramu
Jeden z biznesów na terenie ashramu

Pan Shanmughan przyglądał się chwile w skupieniu namalowanemu tam „życiu mamy” (od której zaczął) dostrzegając w nim głębię, której my, zwykłe umysły, nie umiałyśmy zobaczyć, po czym ponownie chrząkając zaczął opowieść. Słowa płynęły z jego ust w sposób czysty, zrozumiały i pewny. Zgadzałam się ze wszystkim co mówił, choć niepojęte dla mnie było, skąd on to wie. Doszłam do wniosku, że ten niezwykły człowiek umiał zaiste podłączyć swój umysł do Kroniki Akaszy – przedziwnej przestrzeni, w której zapisane jest wszystko, co było, jest i co będzie…

W czasie naszej wizyty przychodzili kolejni ludzie, aby zapisać się na spotkania. Raz zaglądnęła do nas też młoda Hinduska – ta od owieczek. Spojrzała na Shanmughama czule i nic nie powiedziała – słowa nie zawsze są konieczne.

Odległość, która obecnie nas dzieli wcale nie zwiększyła dystansu pomiędzy nami a oryginalnym człowiekiem z Indii, który w ten sam ciepły sposób odpowiada na nasze maile.

P.S. Jeśli naprawdę pragniesz poznać swoje przeszłe wcielenia oraz swoje przeznaczenie a nawet datę śmierci udaj się do Indii.

… cdn.



Tekst i zdjęcia: Jagoda Sobczyńska-Pruszko

Jagoda Sobczyńska-Pruszko
Jagoda Sobczyńska-Pruszko
Jagoda Sobczyńska-Pruszko (pseudonim artystyczny Mar Zella) – podróżniczka i dziennikarka prasowa, autorka „Hiszpańskiego pogrzebu” w którym pokazuje podróż do słonecznej Hiszpanii, miłość i konflikt wewnętrzny powstały poprzez zestawienie przeszłości z teraźniejszością. Jej życiowe motto: „Nigdy nie pozwalaj sobie na smutek lub przygnębienie. Depresja jest zła, ponieważ zaraża innych i sprawia, że ich życie staje się jeszcze trudniejsze, a nie masz żadnego prawa tego czynić. Dlatego jeżeli kiedykolwiek poczujesz się przygnębiony, postaraj się to zwalczyć”. Swoje podróże i obserwacje opisuje na autorskim blogu www.marzella.pl

Poprzedni artykuł„Poślizgi i co z nimi robić”
Następny artykuł„SUNY New Paltz – szkoła na każdą kieszeń”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj