Nasz konkurs literacki z okazji 7 Polonijnego Dnia Dwujęzyczności przyniósł wiele interesujących prac z USA, Irlandii, Włoch, Belgii, Ukrainy i Litwy. Każda praca stanowi oryginalne źródło spojrzenia na obecny świat.  Indywidualne. Czasami wywołujące dreszcze u czytelnika. Siejące strach przed przyszłością, jeśli nie zadbamy o Ziemię. Wszystkich nas jednoczy troska o naszą planetę. Czy zdołamy ocalić wspólny świat? Na to pytanie i inne, uczestnicy konkursu szukali odpowiedzi w wierszach, w prozie. Dodatkowym walorem jest ich imponująca znajomość języka polskiego!

 Gratulujemy wszystkim uczestnikom konkursu. Komisja w składzie: Danuta Świątek,  Marta Kustek, Irena Biały przyznała następujące miejsca:

I kategoria wiekowa 11-14 lat. 

PROZA:  1 miejsce Sara Adamczyk, “Dwoje drzwi”, 12 lat, USA “. WyróżnieniaJakub Kula “ Niedzielne wędkowanie”, 14 lat, USA. Jarosław Wojnow “Bałagan w domu”, 14 lat, Ukraina.

POEZJAWyróżnieniaZuzanna Trzasko “Wspomnienie”, 14 lat, USA, Dmytro Ratuszniak “Aureola szczęścia”, 14 lat, Ukraina.

II kategoria wiekowa 15-18 lat.

POEZJA. Wyróżnienia: Victoria Mahoney “2020”, 17 lat, USA. Karol Koszorz “Ekosystem”, Irlandia.

III kategoria wiekowa 19 lat i wzwyż:

POEZJA. 1 miejsce Andżelika Tokarski “Droga Córko, świata nie ocalimy”, 19 lat, Włochy. 

PROZA1 miejsce Marek Adamczyk “Tej nocy Konsul Pilatus…”, USA. 

Specjalne wyróżnienie dla seniorki naszego konkursu83-letniej pani Jadwigi KurcewiczUSA, za przysłanie swoich wierszy.

Komisja pozwoliła sobie przed publikacją niektórych tekstów na wprowadzenie drobnych zmian. Jednak prace były oceniane w formie oryginalnej.

Nagrody i dyplomy zostaną wysłane pocztą.

Kategoria I

1 miejsce: Sara Adamczyk, 12 lat, Polska Szkoła im. Jana Karskiego w Palos Heights

„Dwoje drzwi”

– Czy muszę jechać rowerem, mamo? Dlaczego nie możesz mnie po prostu zawieźć samochodem, tak jak mamy moich kolegów?  – zapytał Alfred.

– Alfred, albo jedziesz rowerem, albo nie idziesz na to przyjęcie! To będzie dobre dla ciebie i dla środowiska – powiedziała mama.

– Mamo! – wykrzyknął rozzłoszczony Alfred i pobiegł do lasu.

Szedł sobie ścieżką, którą znał od dzieciństwa. Nagle zauważył wiewiórkę zakopującą żołędzie na zimę.

– Głupia wiewiórka! Na co się gapisz? Wtedy zobaczył coś nie do uwierzenia – piękną dziewczynę o ładnych, złotych włosach i niebieskich oczach, która stała przed nim, ale w pewnym momencie zaczęła uciekać.

– Stój! – krzyknął do niej. Ale go nie słyszała. Zaczął za nią biec. Biegł i biegł, ale nie mógł jej złapać. Bez tchu, usiadł pod kamieniem i zasnął. We śnie, zobaczył tę samą dziewczynę jak pokazuje mu dwoje drzwi. 

„Chodź ze mną pokażę ci coś” – powiedziała anielskim głosem.

Otworzyła pierwsze drzwi, gdzie ukazał się jakiś czarny płyn z masą pływających i śmierdzących śmieci. Czuł też, gorące słońce, świecące prosto w oczy. Od razu zaczął się pocić. Wszystkie drzewa wyglądały na spalone, a szary dym był w powietrzu.

“Uh! Oh! Nie oddychać!”

– Ubierz to – powiedziała dziewczyna dając mu coś co wyglądało jak maska gazowa, o której uczyli się na lekcji o pierwszej i drugiej wojnie światowej.

– Dzięki, ale w ogóle, co się tu stało – zapytał Alfred.

– Ludzka głupota. Nikt nie pamiętał o łatwych rzeczach, takich jak sprzątanie po sobie albo jazda rowerem zamiast samochodem czy po prostu wyłączenie światła jak ktoś wychodzi z pokoju. 

Potem pokazała mu drugie drzwi, gdzie zauważył piękny, czysty, niebieski brzeg oceanu. Pogoda była przyjemna. Powietrze czyste. Zielono wszędzie i nie było ani jednego śmiecia.

– Które drzwi były najbardziej przyjemne dla ciebie? – zapytała.

– Te drugie, oczywiście! To było jak niebo na Ziemi! – odpowiedział.

– Masz racje, ale każde z tych drzwi może stać się naszą rzeczywistością. To wszystko zależy od nas, od tego jak będziemy się zajmować Ziemią, rozumiesz?

– Tak, rozumiem. Od dzisiaj zacznę! Daję słowo!

Alfred obudził się i rozejrzał, był zupełnie sam. Wstał i zaczął iść do domu. Zauważył znowu wiewiórkę i rzucił jej orzecha. Kiedy przyszedł do domu przeprosił mamę i obiecał, że będzie od dzisiaj jej pomagać i będzie dbał o środowisko i naszą planetę.

– I wiesz co, mamo? Nie musisz mnie zawozić, bo pojadę rowerem. Namówiłem też moich kolegów, żeby ze mną pojechali…


Zuzanna Trzasko, 14 lat, USA

Wspomnienie”

Ciągle nas widzę oczami mojej pamięci

Mama, Tata, Ola i ja

Budowaliśmy zamki z piasku… delikatnego i miękkiego

To ja zawsze byłam największym architektem świata

Z uśmiechem na twarzach zbieraliśmy przepiękne muszle

Muszelki  kamienie i kamyki

To Ola zawsze znajdowała najciekawsze kształty

Staliśmy wpatrzeni w błękitną wodę szukając rybek

Z daleka oglądaliśmy wynurzające się delfiny

To Tata zawsze zauważył je pierwszy

Leżeliśmy na ciepłym piasku głaskani przez słońce

A wieczorami patrzyliśmy jak księżyc srebrzy fale

To Mama zawsze pokazywała nam gwiazdę polarną

To były najpiękniejsze dni tamtego lata

W tamtym magicznym miejscu

Wróciliśmy…

Ale nic nie jest już takie samo

Nie ma ciepłego, miękkiego piasku na zamki

Zniknęły muszle i kamyki

Rybki nie przypływają

A delfiny…

Gęsta maź pokryła ich płetwy

Brudna piana i śmieci zajęły miejsce rybek

Zamiast zamków są grudy zbitego piachu

Woda się już nie uśmiecha do księżyca

Na naszych twarzach smutek i ból

Czarna ropa oplata wszystko jak śmiertelny wąż

Jest jak lawa, która powoli wydobywa się z wnętrza

Niszczy  i niesie śmierć


Jakub Kula, 14 lat, USA

„Niedzielne wędkowanie”

 Siedząc nad wodą obserwowałem piękny krajobraz

Po drugiej stronie rzeki.

Drzewa przyjemnie szeleściły, jakieś niewyraźne, zagłuszone

śpiewy ptaków były ledwo słyszalne.

Światło padające na liście dodawało im tylko uroku.

Majowa zieleń miała tysiące odcieni.

Nie chciałem się odwracać, ale w końcu to zrobiłem

Za moimi plecami, w oddali zamiast drzew

były ich kikuty fabryczne kominy.

Nad nimi kłęby szarego dymu, podobne do stada wilków.

Nasza wygodna cywilizacja…

Poczułem niepokój, więc szybko wróciłem do natury

Szum wody ukołysał mnie.

Przestałem myśleć o kikutach, wilkach

Trzymałem wędkę, wpatrzony w małe rybki,

które przypływały i nagle znikały.

Była natura, harmonia, cisza

Do czasu, gdy nadpłynęła brudna, plastikowa butelka.

Nasza wygodna cywilizacja…

Znów poczułem niepokój.


Dmytro Ratuszniak, 14 lat, Ukraina

„Aureola szczęścia”

Na gładkiej, zielonej murawie,

Na jeziorze blasku słońca,

W uściskach księżycowej poświaty

Potężnieje miłość młoda.

Wieczorne słońce wylało

Ostatnie różowe odcienie,

A przyroda podarowała,

Nowe cuda jesiennego odrodzenia.

Bawił się wiatr łagodny

Tycjanowymi włosami dziewczyny.

Patrzyła w oczy niechłodne,

Brązowe, jak leśne buczyny,

Z iskarami gwiaździstej magii,

A dalej mówiły oczy:

„Wyobrażam sobie, że jestem wiatrem czułości,

Który wieje i kołysze gałęzie drzew mokrych,

A potem wyobrażam sobie, że lekko

Głaszczę pachnącą paproć,

I wtedy polecę w nasz sad daleko,

Ożywię wiosenne kwiaty wielokroć,

Posłucham śpiewu driad dobrych,

A potem będę unosił się przejęty,

Nad Jeziorem Marzeń Moich,

Gdzie będziesz także Ty”.

Przyroda łączyła ich,

Przyroda odgadła ich tajemnicę,

Tylko natura przekształciła

Ich miłość nie w gołębią, żeby

„Polecieć i umrzeć”, tylko w mewę

Która leci przez burzę…


Jarosław Wojnow, 14 lat, Ukraina

„Bałagan w domu”

Długo się zastanawiałem, o czym właśnie pisać, przecież na ten temat ekologii już tak dużo napisano!

A potem wydarzyła się jedna rzecz – rodzice powiedzieli, że w tym tygodniu ja robię drobne zakupy, bo oni kompletnie nie mają czasu. 

W poniedziałek poszedłem do sklepu: kefir, jabłka, chleb, twaróg. Woreczek nie wytrzymał siedmiu jabłek i pękł, choć był duży, a jabłka rozleciały się po sklepie. Wyrzuciłem go do śmietnika i wziąłem nowy. Zamiast papierowych opakowań na chleb były zwykłe polietylenowe.  Trzy kefiry nie zmieściły się do jednego polietylenowego worka, wiec sprzedawczyni  wepchnęła każdy do osobnego.  Przecież za to nie płacisz!

Przyniosłem do domu  kefir, jabłka, chleb, twaróg oraz sześć  jednorazowych polietylenowych worków, które natychmiast wyrzuciłem. Cud, ale nic mi się nie wylało i nie wysypało się, więc po mi były te worki?  Sprawdziłem, jak długo rozkłada się plastik, i okazało się, że taki woreczek może rozkładać się nawet przez 20 lat! Jeśli codziennie zakupy wkłada się do wielu takich woreczków, a potem składałoby się je gdzieś za domem, szybko urosłaby plastikowa góra! Oczywiście my tego nie robimy. W mieście niby jest czysto, a poza miastem gromadzą się wysypiska trujące wodę i powietrze. Niestety Ukraina nie należy do Unii Europejskiej, więc tu nie obowiązuje unijne ustawodawstwo, dotyczące segregowania odpadów. Mamy taki bałagan w domu!


Kategoria II

Karol Koszorz, 16 lat, Irlandia

„Ekosystem”

Tyle na tym świecie ekosystemów,

tak dużo przeróżnych organizmów.

Oceany, jeziora, lasy i dżungle

Kryją różne tajemnice.

Tutaj żyją organizmy chciwe,

a też takie hojne i miłosierne.

Ci pierwsi pochłonięci pracą,

jednak ci drudzy tak samo.

Każdy tu potrzebuje każdego,

lecz rzadko jest tu wdzięczność.

Za mało tu sprawiedliwości,

za dużo myślenia o sobie.

Czy da się ten ekosystem uratować,

jest w nim tyle nienawiści.

Nadzieja zawsze będzie istnieć,

póki będziemy rozmawiać choć trochę.

To my żyjemy w tym ekosystemie,

TY i JA,

chciwością wszystkie niszczymy.

Nie tylko tamto ‘zielone’,

lecz też nasze relacje i duszę.


Victoria Mahoney, 17 lat, USA

„2020” 

Dym dusił niebo,

Popiół spadał.

W bladym blasku,

Szarego dnia,

Piekącego dymu,

Ostrego kaszlu.

Ogień burzył,

Zmieniał,

Ranił.

Dym chował słońce

Lecz słońce świeciło

W lasach,

Pomarańczowe światło,

Blady dym.


Kategoria III

Andżelika Tokarski, 19 lat, Włochy

Droga Córko, świata nie ocalimy”

Słońce płacze, a jego gorzkie łzy,

jak płynne złoto, leją się niczym krople miodu.

Wgryzają się w drewno ogniste kły,

bezlitośnie uderza siekiera,

gałęzie rwą się, a łuna grunt pożera.

Zamykam oczy i ściskam twe dłonie

nad nami czarne niebo, a wokół Ziemia płonie

krzyczy dumnie jak lwica, ognistą jej grzywę wiatr

rozpala, a w oczach lśni błyskawica.

Droga Córko, Ziemi nie ocalimy

ale siebie możemy uratować.

I nie trzeba wymagać

ocalenia całego świata:

Natura, niezależnie od nas

poradzi sobie.

Ona zawsze dąży do harmonii

chociaż my możemy tego  nie dożyć.


 Marek Adamczyk, USA

„Tej nocy konsul Pilatus…”

Tej nocy konsul Pilatus nie mógł spać, długo przewracał się z boku na bok, głowa pękała mu z bólu, a myśli koncentrowały wokół buntowników, którzy mimo starań konsula poczynali sobie coraz śmielej…

Pilatus był jednym z trzech konsulów, którzy rządzili w Nowym Jeruzalem, planecie 753 w gwiazdozbiorze Wolszczana. To tutaj wiele lat temu osiadła grupa uciekinierów po zagładzie Ziemi. Niestety zmiany klimatyczne spowodowane działalnością człowieka podniosły tak temperaturę, że życie na tej planecie stało się nie do zniesienia i powoli wymarło. Tylko nieliczni zdołali się uratować. Teraz ci, którzy przeżyli mieszkają w Nowym Jeruzalem, a właściwie w wielkiej kopule, która chroni przed szkodliwym działaniem kosmosu i zapewnia tyle szczęścia jej mieszkańcom ile jest im potrzebne do dalszego trwania gatunku ludzkiego. Ponoć ostatnia wyprawa na Ziemię przyniosła trochę nadziei, że powróciło tam życie i planeta znów nadaje się do zasiedlenia, ale dla Pilatusa to tylko kolejna bujda i problem. Po każdej takie eskapadzie na Ziemię buntownicy rosną w siłę i żądają powrotu ludzi na to miejsce. Pilatus właśnie wyjął z szuflady egzemplarz czegoś, co wieki temu nazywano książką, a co przemycił jeden z uczestników wyprawy na Ziemię, za co został przez konsulów skazany na śmierć. Pilatus popatrzył na okładkę i niezrozumiałe pismo z odrazą. Położył się i rozkazał, żeby Alexis, jego domowy komputer, przeczytała to za niego. Nagle z głośników dało się słyszeć szum wiatru, śpiew ptaków, a nawet czuć zapach świeżo skoszonej trawy, Alexis czytała: „Tymczasem przenoś moją duszę utęsknioną do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, szeroko nad błękitnym Niemnem rozciągnionych. Do tych pól malowanych zbożem rozmaitem, Wyzłacanych pszenicą , posrebrzanych żytem”.

Pilatus rozmarzył się, wyobrażał sobie, że jest na tej Ziemi, chodzi boso po trawie, cieszy się słońcem, wiatrem, świeżym powietrzem i czuje się wolny, szczęśliwy jak nigdy wcześniej…

Z sielanki wyrwał go dźwięk komunikatora, to konsul Neuronus próbował się z nim porozumieć.

– Wstawaj Piltus, porwano nasz największy statek, kilka rodzin buntowników jest właśnie w drodze na Ziemię. Ta planeta przecież jest skończona, tylko tutaj jest dla nas życie i przyszłość! Zrób coś z tym, wydaj rozkaz do zestrzelenia! 

– Tak jest, zaraz to załatwię, szybko odparł Pilatus i zakończył przekaz. Neuronus był zawsze jego największym oponentem i tylko czyhał na potknięcie Pilatusa, żeby przejąć jego stanowisko. Należało rzeczywiście szybko działać, bo za moment statek z uciekinierami będzie poza zasięgiem broni laserowej Nowego Jeruzalem. Władze nie mogły dopuścić do ponownego zasiedlenia ludźmi Ziemi, to byłoby wbrew prawu, to nie mogło się zdarzyć.

– Broń gotowa do ataku! Odezwał się głos kapitana Barbarossy, który dowodził laserową artylerią

– Panie konsulu, właśnie dostaliśmy wiadomość, że wśród buntowników jest pana syn z rodziną, co mamy robić?

Pilatusowi nagle całe życie przemknęło przed oczami i zrobiło się słabo. Oto jego jedyny syn, jedyne dziecko, nadzieja za przyszłość, przyłączył się do buntowników i leci na tę cholerną Ziemię. Oto cała historia miała szansę rozpocząć się na nowo – zasiedlenie Ziemi, budowa ludzkich osiedli i miast. Ale czy koniec znów nie będzie taki sam…? Może lepiej poświęcić dziecko i uratować odległą planetę przed ludźmi?

– Konsulu, co mamy robić? Czy mam skontaktować się z konsulem Neuronusem?

– To nie będzie konieczne – odparł spokojnym głosem.

– Proszę uruchomić procedurę numer 0013

Zaległa śmiertelna cisza…


Jadwiga Kurcewicz, USA

„Tęsknota”

Tak chciałabym ujrzeć polskie niebo

Srebrnymi gwiazdami usłane.

W Noc Majową pod błękitnym niebem

Pomarzyć przy blasku księżyca.

Piękne były noce i poranki

W mojej Ojczyźnie w Polsce

Ptaki świergotały, bociany przylatywały

Do gniazd czekających na stodole.

A stodoła żytem i sianem pachniała.

Zboża było tak wiele.

Dzwony kościelne dzwoniły

Zapraszając na mszę świętą w niedzielę.

Maciejka w ogrodzie mamy,

Wieczorem tak pachniała.

Rosnąca pod oknem

Rodzinnej chatce uroku dodawała.

Tęskno,

Do dzwonów kościelnych, ławek pod płotem.

Podwórka piaszczystego

Do Kraju mego rodzinnego.

Poprzedni artykuł“Przędza. W poszukiwaniu wewnętrznej wolności.” – Natalia de Barbaro
Następny artykuł„Dyskutować z dziećmi o Korczaku i jego mądrych zasadach wychowania!”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj