Fot. Billingual Monkeys
Fot. Billingual Monkeys

Adam Beck jest ojcem, dziennikarzem i bloggerem, od lat mieszka z rodziną w Japonii. Prowadzi popularnego na świecie bloga Bilingual Monkeys, który stał się, zgodnie z zamierzeniem autora, miejscem propagacji dwujęzyczności i dwujęzycznego wychowywaniem dzieci, wymiany doświadczeń, wiedzy i inspiracji, a skupieni wokół bloga rodzice i edukatorzy bywają dla siebie mocną grupą wsparcia. Pytany o nazwę bloga Adam Beck odpowiada, że stworzył go po to właśnie, by … „to survive and succeed without going bananas!” (pol.: “Byśmy przetrwali, a przy tym nie zwariowali!” – tłum. ESM). DPS Adam Beck opowiada co w dwujęzycznym wychowaniu działa, a co nie, i dlaczego tak bardzo warto.

Eliza Sarnacka-Mahoney: Dwujęzyczne dziecko to efekt pracy i poświęcenia jego rodzica, ale nawet tych najbardziej zaangażowanych dręczą pytania: A jak robią to inni? Może jest coś o czym ja nie wiem, a co daje lepsze efekty? Zacznijmy więc naszą rozmowę od „wyzwań”. Co najczęściej słyszy Pan od swoich czytelników, gdy zwierzają się z własnych wychowawczo – lingwistycznych doświadczeń? O jakich wyzwaniach mówią najczęściej?

Adam Beck: Potwierdzam ze wszystkich sił: dwujęzyczne wychowywanie potrafi być ciężką pracą i ogromnym, ogromnym wyzwaniem. Na szczęście odpowiedź na pytanie co robić, żeby osiągnąć upragniony efekt jest dość prosta. Jeżeli stworzymy dziecku warunki, które rozbudzą w nim szczere zainteresowanie językiem mniejszościowym, a do tego odczuje ono potrzebę nauki tego języka, wówczas trzeba mu tylko zapewnić kontakt z tym językiem w odpowiedniej ilości. Zapewnijmy mu ten kontakt, a szanse na to, że wyrośnie na poliglotę biegłego w dwóch lub nawet i więcej językach są bardzo duże.

Różnie może być tylko ze stopniem uzyskanej biegłości w tych językach, bo to już zależy indywidualnie od rodzin, od standardów, jakie różni rodzice wyznaczają swoim dzieciom. Jednym może np. zależeć na tym, żeby dziecko prócz umiejętności wysławiania się w języku mniejszościowym, umiało w nim również biegle i bezbłędnie pisać oraz czytać, podczas gdy innym może wystarczyć, że biegle mówi.

Bez względu jednak na to, jak różne może być pojęcie „biegłości” w poszczególnych rodzinach można śmiało powiedzieć, że jeśli dziecko biegłości nie rozwinęło, to jej przyczyny pewnie leżą w dwóch źródłach. Albo dziecko nie czuło realnej potrzeby używania języka (lub języków) mniejszościowego, albo nie miało wystarczającego dostępu do tego języka, za mało okazji, by go rozwijać. Bardzo często jest to kombinacja obu tych czynników.

Jak najlepiej zabrać się za pokonywanie tych „wyzwań” w dwujęzycznym wychowywaniu?

Myślę, że to jest dość jasne i każdy, komu na tym zależy instynktownie wie, co należy robić. Przede wszystkim, jako rodzice dziecka dwujęzycznego, powinniśmy wyznaczyć sobie cel, który będzie nam w tym procesie przyświecał, następnie zaś tak przystosować styl życia i postępowanie, by ku temu celowi zmierzać. Jak w przypadku każdego wyzwania, realizacja celu będzie zależała od naszej pracy i proaktywnej, zaangażowanej postawy.

W procesie wychowywania dwujęzycznego dziecka wygląda to tak, że zmieniamy się w nieustannych poszukiwaczy, a często wręcz twórców sytuacji, dzięki którym dziecko będzie widziało sens nauki drugiego języka oraz będzie miało możliwości używać go jak najczęściej. Naturalnie, nie ma lekko, i w realizacji tego zadania będą nam przeszkadzać same dzieci, zwłaszcza, gdy już trochę podrosły i doskonale pojęły, że nawet
z „rodzicem mniejszościowym” mogą komunikować się w języku „większościowym”.

Jak to dzieci, zadadzą sobie logiczne pytanie: jaki jest w tym sens? Co wtedy robimy? Wtedy właśnie przychodzi ten moment, że nasza postawa musi się zrobić jeszcze bardziej proaktywna i musimy zacząć sami stwarzać sytuacje, w których dziecko będzie miało wybór tylko jednego języka, a będzie to język mniejszościowy. Świetnie nadają się do tego imprezy organizowane przez środowiska mniejszościowe i to najlepiej takie, gdzie językiem komunikacji jest wyłącznie język mniejszościowy, kontakty z krewnymi posługującymi się wyłącznie językiem mniejszościowym, także spotkania z rówieśnikami posługującymi się tym językiem.

Jeśli uważniej się wokół siebie rozejrzymy, odkryjemy możliwości, których wcześniej nie dostrzegaliśmy.
Może się okazać, że rówieśnicy i nowi znajomi dla naszych dzieci mieszkają całkiem blisko. Może się okazać, że możliwe jest znalezienie babysittera lub babysitterki posługującym się językiem mniejszościowym, a wystarczyło tylko rozpuścić wici wśród większej liczby znajomych. Dobrą okazją do praktyki przez dziecko języka mniejszościowego jest zapraszanie gości, którzy będą z dzieckiem rozmawiać wyłącznie w drugim języku. Świetnym pomysłem jest też hosting studentów zagranicznych.

Im więcej tego typu kontaktu ze światem zewnętrznym, tym silniejsza będzie u dziecka więź z językiem mniejszościowym i przeświadczenie, że jest to narzędzie komunikacji, które mu się autentycznie w życiu przydaje. Żeby jednak nie było, że to takie proste to oczywiście muszę powiedzieć, że wszystkie wymienione metody są tylko dodatkiem do naszej codziennej, świadomej i zaangażowanej komunikacji z dzieckiem w języku mniejszościowym.

Absolutną podstawą jest rozmowa z dzieckiem, ale bardzo namawiam też do wykorzystywania wszelkich dostępnych materiałów: książek, prasy, muzyki, mediów, gier. Im więcej, tym lepiej. Zainteresowanych odsyłam do konstruktywnej debaty o tym wszystkim, o czym tutaj mówię, która rozwinęła się na prowadzonych przez mnie stronach internetowych po publikacji tekstu pt. „Co robić gdy dziecko odmawia posługiwania się językiem mniejszościowym? (http://bilingualmonkeys.com/when-your-bilingual-child-wont-speak-your-language/)

Jakie błędy najczęściej popełniają rodzice dwujęzycznych dzieci?

Wydaje mi się, że rodzice, którzy chcą, by ich dziecko uczyło się obu języków naraz, bardzo często nie zdają sobie sprawy z rozmiaru tego wyzwania. Pisałem o tym w tekście „Ostrzeżenie dla rodziców, którym marzy się dwujęzyczne dziecko” (http://bilingualmonkeys.com/warning-to-new-parents-who-dream-of-raising-a-bilingual-child/).

Niekiedy niestety zdarza się, że to piękne, szczytne marzenie nigdy nie wychodzi poza sferę marzenia, bo okazuje się, no właśnie – że to „przedsięwzięcie”, czyli wychowanie autentycznie dwujęzycznego człowieka, wymaga o wiele więcej czasu, energii i konkretnych nakładów finansów, niż to, na co byli wstępnie przygotowani, co sobie wyobrażali. Proza życia potrafi przerosnąć to marzenie zwłaszcza wtedy, gdy od języka mniejszościowego jest w domu tylko jeden rodzic, a na dodatek w pojedynkę dźwiga na swoich barkach cały ciężar, bo pomoc, w postaci np. szkoły z językiem mniejszościowym nie wchodzi w grę. Mamy wtedy do czynienia z mocnymi ciosami od samego początku.

Powiem to tak: wychowywanie dwujęzycznego dziecka to maraton, w którym, jeśli dobrze nie rozłożymy sił lub się do niego nie przygotujemy, możemy się przedwcześnie wypalić. Choć jest i druga strona tego medalu.
Jeśli z kolei zaczniemy bieg zbyt wolno, możemy za szybko zostać w tyle ze stratami nie do odrobienia.

Jaka jest na to rada? Dobrze jest wiedzieć jeszcze przed przystąpieniem do maratonu, że najważniejsze, najbardziej krytyczne i kluczowe dla edukacji językowej dziecka będą pierwsze lata jego życia. Język formuje się wtedy i rozwija niezwykle szybko. Nasz wpływ na to, co buzuje pod tą małą pokrywką przygotuje grunt pod wszystko, co wydarzy się w przyszłości. Na dobrym gruncie wyrośnie sukces. Jeśli mamy ambicje i marzenie, ale nie bardzo sprzyjające warunki, najważniejsza dla językowego rozwoju dziecka będzie nasza postawa. Oznacza to konsekwentne mówienie do dziecka wyłącznie w języku mniejszościowym od chwili narodzin.
W każdej sytuacji, w każdych okolicznościach, zarówno w domu jak i poza nim. Gwarancji sukcesu nikt nam nie da, ale jest to na pewno najlepszy sposób na maksymalne przybliżenie się do mety, o jaką nam chodzi.

Co było/jest dla Pana największym osobistym wyzwaniem w dwujęzycznym wychowywaniu córek?

Córki uczęszczają do lokalnej, czyli japońskiej szkoły, co oznacza, że przez większą część dnia posługują się językiem japońskim. Wyzwaniem jest więc po prostu czas. Ten czas oddany japońskiemu, w czasie którego nie używamy angielskiego.

Rozmyślnie, każdego dnia, pracuję nad sytuacjami, by angielskiego było w ich życiu w czasie pozaszkolnym możliwie jak najwięcej i by jego rozwój w miarę nadążał za rozwojem japońskiego. Przyznaję się – czasami bywa to wykańczające. Z tyłu głowy zawsze jednak pali mi się czerwona lampka. Jeżeli im tego nie zapewnię, to ich umiejętności w angielskim, szczególnie w pisaniu i w czytaniu przestaną się rozwijać. Nie chcę do tego dopuścić i każdego dnia to mnie motywuje do dalszej pracy.

Rozmawiała: Eliza Sarnacka – Mahoney

Poprzedni artykuł„Tutaj można się wybiegać czyli Muzeum Dzieci w Bostonie”
Następny artykuł„Zaburzenia językowe w kontekście dwujęzyczności”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj