Dr Jolanta Fiszbak
Dr Jolanta Fiszbak
Pani Jolanta mieszka w Łodzi i jest adiunktem w Zakładzie Dydaktyki Języka
i Literatury Polskiej na Uniwersytecie Łódzkim. Jej praca habilitacyjna dotyczy miasta Łodzi, na które patrzy z wielkim zainteresowaniem i pasją. Prywatnie mama dwóch córek Julki i Olki.

Uwielbia kopać w ogródku, plewić, sadzić
i przesadzać. Mówi, że praca w ogródku daje jej, jak w średniowieczu mnichom, poczucie przynależności do świata i harmonii
z przyrodą. Kocha Polskę i Polaków z ich wadami i zaletami. Nie mogłaby mieszkać gdzie indziej, co najwyżej na krótko.

O swoich podręcznikach dla polskich dzieci uczęszczających do sobotnich polskich szkół rozmawia z Danuta Świątek.

Jak narodził się pomysł napisania podręczników „Trylogia polonijna” dla klasy 5 i 6 w trzech częściach?

Musiałabym bardzo dużo mówić, żeby powiedzieć wszystko. Pomysł napisania nowej książki dla polonijnych dzieci wyszedł od pana Zbigniewa Piwoniego, prezesa Szkoły Polonijnej im. Mikołaja Kopernika w Chicago. Zwrócił się do mnie z prośbą
i pytaniem, czy można napisać taką książkę, która łączyłaby język polski, historię i geografię. Panu Piwoniemu szło o stworzenie taniej książki dla rodziców i zrozumiałej dla ucznia. Ponieważ była to szkoła podstawowa, uważałam, że takie połączenie jest możliwe i podjęłam się jej napisania.

Nie jest łatwo napisać podręcznik integracyjny, który łączy język polski, historię i geografię do nauki dla dzieci w klasie, gdzie jest zróżnicowany poziom znajomości języka. Jak wyglądały pani zmagania
z projektem?

Sam pomysł na sposób integracji (tylko mój) rodził się z pewnymi trudami, co wynikało z wielu czynników. Przede wszystkim – taki podręcznik łatwo napisać dla uczniów dobrze mówiących po polsku, i sądziłam,
że z takimi odbiorcami będę mieć do czynienia. Tymczasem – jak się zorientowałam – rzeczywistość jest nieco inna. Kilkoro uczniów w klasie zna język bardzo dobrze i tyle samo mniej więcej nie zna go w ogóle! Lub nie chce w nim mówić, niewiele rozumiejąc. Reszta, czyli 3/4 klasy rokuje natomiast jego poznanie, posiada ku temu podstawy.

Kiedy jechałam pierwszy raz do Stanów, wiozłam ze sobą nie tylko pomysły, ale i teksty. Niczego później nie wykorzystałam. Gdy tylko usłyszałam dzieci, wiedziałam, że nie są to opowiadania dla nich. Druga trudność wynikała z oczekiwań nauczycieli; było ich bardzo dużo i z przerażeniem myślałam o tym, że nie da się ich zrealizować. Po pierwsze, dlatego, że to podręcznik dla ucznia, a po drugie, że biorąc pod uwagę poziom językowy ucznia, jest to nierealne. Do tego uczniowie prosili o… krótkie i łatwe (zrozumiałe dla nich) opowiadania.

Najbardziej dumna jestem z tego, że udało mi się lub prawie udało te sprzeczne propozycje i sugestie pogodzić. Na czym więc polega pomysł? Stworzyłam bohaterów wiekowo zbliżonych do odbiorcy, żyjących w Polsce, by poprzez nich i ich życie szkolne, religijne, „państwowe” ukazywać świat wartości Polaków. Chciałam budować takie teksty, by wasze dzieci poznawały Polskę i jej przeszłość i równocześnie prowokować je do mówienia. „Rozważania” bohaterów książki miały sugerować ważne dla dziecka problemy, także te wynikające nie tylko
z samego życia, ale też z życia w określonej kulturze.

Chciałam też „wytłumaczyć”, jakie są korzenie naszej kultury, co na nią wpłynęło, słowiańskie pochodzenie, przyjęcie katolicyzmu, etos rycerski, kultura szlachecka, walki narodowo-wyzwoleńcze i oczywiście niełatwa historia. Wreszcie, pokazać wkład w cywilizację, bo ciągle nam się wmawia, że my nic godnego uwagi nie uczyniliśmy, a to nieprawda. Chciałam wzbudzić szacunek Waszych dzieci dla kultury przodków, budzić ich dumę z przynależności do niej i równocześnie budzić szacunek dla innych kultur i innych ludzi.

Trylogia polonijnaCo było największym wyzwaniem?

Z pewnością nie wiedza i nie samo pisanie (ujęcie językowe treści), także nie rozwiązania metodyczne. Wyzwaniem było… przeforsowanie wśród waszych, polonijnych nauczycieli mojej wizji podręcznika dla polskich dzieci w sobotnich szkołach. Podręcznika zrozumiałego dla dziecka i uczącego je języka polskiego. Nad tym trzeba by jeszcze popracować. Na czym polegały te problemy? Polonijni nauczyciele mają konkretną wizję pracy w szkole polonijnej, podporządkowanej pewnemu rytmowi rocznic i świąt. Nie krytykuję tego, bo widziałam efekty tej pracy. Pamiętają też pracę z innymi dziećmi – sprawnymi językowo.

Tych dzieci już nie ma. Teraz są dzieci „tych” dzieci, a nawet ich wnuki, dla których ojczyzną nie jest Polska.
Ta Polska jest bardzo odległa i… anachroniczna, bo czasami zupełnie niezrozumiała. Ile można, na przykład, świętować rocznicę wybuchu II wojny światowej? Jedna z pań skrytykowała podręcznik, bo zamiast o wybuchu II wojny światowej zaproponowałam naukę piosenek, jakby to były piosenki biesiadne. A 5 klasa, to małe dzieci! Poza tym te piosenki znają ich rówieśnicy w Polsce. Inna stwierdziła, że nie ma w nim wiedzy z historii Polski. „Strach powiedzieć, co będzie dalej! (w następnych podręcznikach)”. Spotkałam się również ze zdaniem,
że „My” nie chcemy o tym, co jest gdzie indziej, tylko o tym, co jest u nas.

Zwróciłam wówczas uwagę, że takie podejście prowadzi wprost do stworzenia drugiego języka polskiego,
o ile uczniowie znać go jeszcze będą. Na przykład trzeba będzie stworzyć mnóstwo neologizmów na byty, których w Polsce nie ma. Na przykład nie wiem, jak nazwać wasze osiedla (zjeżdża się w bok i trafia się na plac otoczony domami – nawet nie wiem, czy to dobrze opisałam). Albo pociągi jeżdżące w „górze”, które widziałam
w Chicago. Przy takim podejściu wypadnie też słownictwo typowe i charakterystyczne dla Polski albo podstawione zostaną pod nie inne obrazy. Polska wieś jest inna niż amerykańska. Przynajmniej na razie.
Ja doskonale rozumiem tę krytykę i nie mam o nią pretensji. To tylko moja propozycja. Mogą być przecież i inne podręczniki! Nie twierdzę, że ten jest najlepszy albo że lepszego nie będzie.

Jak długo pracowała pani nad Trylogią?

Nad książką pracowałam prawie rok. Był to rok bardzo wytężonej pracy. Wszystko jej podporządkowałam, łącznie z życiem osobistym (nie miałam nawet jednego dnia urlopu). Było to spowodowane moim zobowiązaniem – skoro obiecałam, musiałam dochować terminów. Nie ukrywam też, że ta praca zafascynowała mnie, sprawiała dużo radości.

Odwiedziła pani kilka polonijnych szkół. Jakie są pani wrażenia?

Widziałam tylko trzy szkoły w Chicago. W innych stanach nie byłam. Oglądałam te szkoły i lekcje nauczycieli głównie ze względu na podręcznik. Naprawdę jestem pod wrażeniem zaangażowania nauczycieli i dzieci. Gdyby tylko troszeczkę ten wysiłek skierować w inną stronę, efekty byłyby wspaniałe. Widziałam dzieci dobrze mówiące po polsku i złe, że nie rozumieją prostego (dla mnie) zdania: Kłaniam się mowie polskiej. Zapamiętałam akurat to, bo rozbawiła mnie złość dziecka.

Zaobserwowałam też dzieci, które w ogóle nie mówiły po polsku. Szczególną uwagę zwróciłam na dziewczynkę z nieszczęśliwym wyrazem twarzy. Próbowałam jej pomóc, uśmiechała się „dziwnie”. Kiedy dotarło do mnie, że nic nie rozumie, wpadłam w osłupienie. Jak ona to wytrzymuje? U nas takie dziecko rozniosłoby klasę. I wcale bym się nie dziwiła ani nie miała pretensji. Niech pani siądzie wśród Chińczyków, na przykład, i siedzi trzy godziny! Za co taka kara?

Zauważyłam też, że dzieci między sobą mówią tylko po angielsku. Ten więc jest im bliższy. Więcej mogą w nim wyrazić. Gdyby było inaczej, same z siebie wtrącałyby choćby polskie słowa. Widziałam też polonijne dzieci na wycieczce w Polsce. Nie chciały rozmawiać po polsku. No i jeszcze jedna uwaga; nauczyciele za dużo mówią.
Z tego, że powtórzymy to samo trzy razy, trzy razy nieco inaczej i jeszcze trzy razy na inny sposób (z tą ilością przesadziłam), nic nie wynika. To są słowa, słowa, słowa, których uczeń przecież nie rozumie.

Co robić, żeby przyciągnąć dzieci do sobotnich szkół polskich?

To jest pytanie o coś innego: Co zrobić, żeby dziecko w ogóle chciało chodzić do szkoły albo: żeby polubiło szkołę. To istotnie jest problem. Zacznijmy od tego, że dziecko wcale nie musi lubić szkoły. Szkoła to nie lody, żeby ją smakować. Ująć to trzeba inaczej. Przyjście do sobotniej szkoły zawsze będzie wiązać się z przymusem. Tego się nie uniknie! A nam, dorosłym, chciałoby się? Patrzę z podziwem na swoją córkę, która idzie po południu, po lekcjach, zmęczona do szkoły językowej. Dwa razy w tygodniu na trzy godziny lekcyjne. Ona cieszy się na te lekcje. Zła, bo w szkole coś nie wyszło, mówi, że wytrzymywała, bo wiedziała, że będzie jeszcze angielski i odpocznie… Dla mnie to niepojęte! Wydaje mi się, że towarzyszy jej efekt wzrostu wiedzy
i świadomość tego. I to jest chyba podstawa sukcesu szkolnej pracy i lubienia szkoły. Czy wszyscy jej koledzy reagują podobnie? Nie. Różnie bywa. Niektórzy rezygnują, inni chodzą, ale nauka języka nie jest ich pasją, jeszcze inni – bardzo lubią te zajęcia.

Uczeń musi widzieć sens i cel swojej pracy. Musi widzieć jej efekty. Jeśli ich nie widzi, albo praca przerasta jego możliwości, nie chce uczyć się. Niechęci do pracy w sobotniej szkole absolutnie nie można utożsamiać
z lenistwem albo z niechęcią do nauki. Polonijne dzieci muszą chodzić do sobotniej szkoły, bo tego chcą ich rodzice. Kiedy podrosną, rzadko kiedy idą do szkoły średniej. Rodzice już nie zmuszają. Nie chcą z dzieckiem walczyć. Nie walczą też, bo nie widzą efektów ośmiu lat pracy. Byłoby inaczej, gdyby te efekty były. A efektów nie będzie, jeśli uczeń słabo mówiący po polsku siedzi kilka godzin i słucha nauczyciela, który mówi o czymś
i mgliście tylko albo dziecko wcale nie wie, o czym. Z tego nie będzie żadnego „efektu”.

Dlaczego ważne jest, by dzieci w polskich rodzinach mówiły po polsku w Ameryce?

Trochę ten problem rozwinę, obejmując nim i szkołę, bo sama rozmowa w domu nie wystarcza. Wiem, że pani też uczy w szkole, bo chce pani „przekazać Polskę”. Dzieci do niej przychodzą, bo ich rodzice chcą, żeby „tę Polskę przyjęły”. Uczycie polskości. Mówiłam nauczycielom, że jeśli chcą uczniom przekazać trudne
i skomplikowane zagadnienia, to niech mówią po angielsku. W języku, który dzieci znają. Przekażą to samo, nie narażą dzieci na zniechęcenie i zajmą mniej czasu lekcyjnego. Ta nieszczęsna dziewczynka, o której wcześniej pisałam, w końcu by się rozumnie uśmiechnęła. Nawet w języku ojczystym nie wytłumaczymy skomplikowanych zagadnień, używając języka, którym porozumiewa się matka i dziecko. To oczywiste.

Odpowiem na to pytanie, przypominając prawdy, które pani zna. Pierwsza: język żyje tak długo, jak długo istnieją ludzie, którzy się nim posługują. Druga: język „stoi na straży narodowych pamiątek” (ta prawda jest bardzo głęboka, ale nie miejsce tu na jej rozwijanie). Trzecia: nie ma narodu, którego ludzie posługiwaliby się różnymi językami (w końcu wszyscy w Stanach uczycie się angielskiego). Język i naród, to jedno. Czy rodzina Zabriskie, wywodząca się od szlachcica Zaborowskiego, udziela się w pracach Polonii? A czy zna język polski? (nie wiem tego, ale wątpię). No i mamy już odpowiedź.

Jeśli polonijne dzieci przestaną mówić po polsku, przestaną być Polakami, będą miały tylko „korzenie”,
a przecież nie po to posyłacie je do polskich szkół! Szkoła jednak nie może męczyć „polskimi tyradami”, bo tylko zniechęca. Powinna przestawić się na rozwój lub naukę języka. Wtedy uczniowie chętniej będą „ćwiczyć”
w domu (widziałam w szkole sytuację, gdy matka-nauczycielka mówiła po polsku, a dziecko odpowiadało po angielsku; w końcu i matka przechodziła na angielski). Proszę też pamiętać, że język, którym posługujemy
się w domu jest inny, ograniczony do „tu i teraz”. Ma więc ograniczony zasób słownictwa i konstrukcji składniowych. Mówiąc w domu, dzieci na pewno nawiążą do tego, co było w szkole, przypomną więc rodzicom „pozadomowe” słownictwo. W ten sposób będziemy mieć rodziny dwujęzyczne. A te są bogatsze duchowo. To tylko jedna
z korzyści znajomości drugiego języka.

Czy będą nowe „Trylogie polonijne?” Nad czym pani pracuje?

Napisałam „Trylogię polonijną” dla klasy piątej, którą wydrukowała Szkoła Polska im. Mikołaja Kopernika
w Niles, IL, a dla klasy szóstej wydrukowała Polska Szkoła im. Emilii Plater, a także i dla klasy siódmej. Miała ją wydrukować Szkoła Św. Błażeja w Summit, IL. Klasa siódma jest, moim zdaniem, zdecydowanie za trudna, ale spełniałam sugestie nauczycielek. Korzystają z niej uczniowie szkoły pani Jolanty Harrison Academy of Polish Language and Culture for Polonia of Peter Damian (www.akademiajezykapolskiego.org).

Obecnie pracuję nad nową wersją tych podręczników, bardziej uwzględniając wiek i potrzeby dziecka.
Cykl będzie nosić tytuł „Żyć z ludźmi i ze światem. Wszystko, co najważniejsze…”. Podręcznik do kształcenia językowego, kulturowego i literackiego dla uczniów szkół polonijnych. Nie będą określać klasy, tylko części. Nauczyciel sam zobaczy, kiedy z tej książki należy korzystać i czym ją uzpełnić. Będzie też mógł zacząć od kolejnych części (czyli opuścić pierwsze w kolejności), jeśli uzna, że poziom językowy dzieci na to pozwala.

Chcę wzbogacić tę książkę o takie elementy, by integrowały Polonię na całym świecie. Takie moje małe marzenie. Wszyscy jesteśmy Polakami, a tak mało o sobie wiemy. To chyba dobrze, gdy dziecko będzie miało świadomość, że z tej samej książki uczy się jego kolega na ‘drugim końcu świata’. Może uda się przez to nawiązać dzieciom kontakty? Coraz bardziej się rozpraszamy, gubiąc to, co najważniejsze (stąd podtytuł).
Tytuł pochodzi z utworu Adama Mickiewicza, w którym poeta ubolewa, że nie ma szkoły, która uczyłaby żyć z ludźmi
i ze światem, czyli umiejętności podstawowej. A świadomość korzeni jest podstawą mądrego życia. Sama idea podręcznika (jego starej i nowej wersji) pozostaje więc bez zmian, przy czym zaznaczę, że nieco inaczej podejdę do historii i geografii. Książka nie będzie droga. Nigdy nie zależało mi na pieniądzach. Zamierzam stworzyć cykl dla szkoły podstawowej i liceum. Myślę, że powinny powstać i inne książki, by nie było monopolu
i istniała możliwość wyboru. Byle nie tyle, ile jest ich w Polsce, zdecydowanie za dużo i to prowadzi do bałaganu. Umyka nauczycielowi wiele wartościowych pozycji, bo po kolejnej książce gubi się i nie pamięta jak wyglądały poprzednie.

Proszę jeszcze podpowiedzieć, jak dobierać lektury szkolne?

Tłumaczyłam kiedyś nauczycielom, że bardzo trudno jest coś wybrać. Problem powinien być dostosowany do wieku dziecka, ale nawet książki dla małych dzieci pełne są idiomów i metafor (niekoniecznie poetyckich – zwykłych, których na co dzień używamy, na przykład puścić oko – tak mi się nasunęło). Próbowałam znaleźć coś do podręczników. Dlatego właśnie kształcenie literackie znajduje się na końcu. Mam pomysł, ale na razie nie będę go zdradzać.

Na koniec, gdzie szkoły mogą zamawiać pani podręczniki?

„Trylogię polonijną” dla klasy piątej można kupić w Szkole Polskiej im. Mikołaja Kopernika w Niles, IL (www.naszapolskaszkola.org), a dla klasy szóstej w Polskiej Szkole im. Emilii Plater w Bartlett, IL (www.emiliaplater.org). Podręczniki dla klasy siódmej pt. „Z bliska i z daleka” nie są dostępne.

Dziękuję za rozmowę i czekamy na nowe książki.

Danuta Świątek

——–

Zamieszczamy również list pani Jolanty do uczniów w polskich szkołach sobotnich i zachęcamy do przesyłania swoich opinii.

Kochani,

nazywam się Jolanta Fiszbak i jestem autorką podręcznika, z którego uczycie się w sobotniej szkole.
Mieszkam i pracuję w Łodzi. Kiedyś uczyłam dzieci 
w Waszym wieku, a teraz uczę studentów. Jak myślicie?
Z kim wolałam pracować? Z… dziećmi, bo mogłam się dużo od nich nauczyć. Nie żartuję! Macie takie ciekawe spojrzenie na świat!

Mam dwie dużo starsze od Was córki. Kiedy pisałam książkę, były tylko trochę starsze. Na nich, ich koleżankach i kolegach wzorowałam bohaterów „Trylogii polonijnej”. Na przykład Julka wzorowana jest na… Julce, mojej młodszej córce. Nazywaliśmy ją nawet Małą Mi, bo taka była zadziorna. Powiem Wam 
w tajemnicy, że nie wszystko, o czym czytacie w „Trylogii polonijnej” jest zmyślone. Bardzo wiele wydarzeń naprawdę miało miejsce.

Jeżeli mieliście okazję pracować z moim podręcznikiem – jakie jest Wasze zdanie na jego temat? Bardzo mnie to interesuje, ponieważ jest to książka dla Was. Właśnie ją poprawiam 
i chętnie się dowiem, co zmienić.
Może opowiadania są za długie 
albo za trudne? Może chcielibyście inne obrazki albo większe litery? A może chcielibyście inne ćwiczenia? Wysłucham Waszych propozycji i napiszę, 
że pomogliście mi napisać tę książkę! Może Wasze dzieci będą się z niej uczyć? Czy one też będą chodzić do Polskiej Szkoły? Mam nadzieję, bo przecież my, Polacy, jesteśmy wielką rodziną.

Bardzo Was proszę, napiszcie o tym do mnie. Odpowiem na każdy list. A może zaprzyjaźnimy się i będziemy razem dłużej? Przy okazji pracy z innymi książkami? A teraz życzę Wam (bo to początek Nowego Roku – chyba jeszcze mogę?), żeby ten rok był dla Was niezwykły i wypełniony wspaniałymi przygodami i żebyście nigdy nie byli zbyt długo smutni. Pozdrawiam serdecznie także Waszą Panią. Jest bardzo miła, prawda?

Jolanta Fiszbak
jfiszbak@gmail.com

Poprzedni artykułBabcia Bożenka: „Wykonałam testament mamy”
Następny artykuł„45 mln zł na pomysły młodych”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj