Ostatnio wszyscy odchodzili. Zaraz po nowym roku odszedł dziadziuś Oliwii. Choć dzielnie walczył z chorobą, choroba walczyła jeszcze dzielniej i wygrała.

Przed feriami zimowymi odeszła najlepsza przyjaciółka Oliwii, Sylwia. Wyjechała z rodzicami za granicę, żeby wieść tam żywot emigrantki. Obiecała pisać emaile i smsy, ale była strasznie zajęta i udało jej się do tej pory przysłać Oliwii tylko zdjęcie swego nowego domu.

No a wczoraj w szkole dowiedzieli się, że po Wielkanocy już nie zobaczą swojej ukochanej wychowawczyni, pani Ani. Po świętach pani Ania zmienia zawód i nie będzie już nauczycielką, a urzędniczką w wielkim, szklanym wieżowcu. Jej nowe miejsce pracy znajduje się w stolicy, w związku z czym pani Ania opuści nie tylko szkołę, ale i ich miasto.

I nawet śnieg już odszedł, choć tego przynajmniej można było się spodziewać. Pory roku wciąż następowały po sobie w przewidywalnym porządku i trudno było wymagać, by połowa marca wglądała jak styczeń. Z drugiej jednak strony odmarsz zimy również nastąpił za wcześnie, nie w porę. Mama ledwie zdążyła ściągnąć Oliwii ze strychu sanki i łyżwy, zrobiła to dopiero po pogrzebie dziadka, gdy przyszło ocieplenie i przy szkole zamiast lodowiska straszyła monstrualna kałuża, podczas gdy po śniegu pozostały tylko placki brudnego lodu w miejscach, do których nie dochodziło słońce.

Może Oliwia też powinna odejść? Spakować kilka najpotrzebniejszych rzeczy, parę butów na zmianę i pójść przed siebie, gdzie oczy poniosą? Dotrzeć dokądś i zacząć wszystko od nowa. Czyż nie tak mówią dorośli? Gdy w życiu coś ci nie wyjdzie, zejdź ze ścieżki, którą podążasz i poszukaj nowej.

Najpierw znajdź sobie nowego dziadziusia, który pozwoli ogrywać się w szachy, ale nigdy nie pozwoli oceniać niczego po wyglądzie. Machnie ręką na kolejną trójkę z matematyki, ale zawsze huknie i krzyknie, gdy usłyszy, że użyło się słów „głupi” lub „nienawidzę” w określeniu do drugiego człowieka.

Następnie znajdź sobie nową przyjaciółkę, z którą  znacie się od piaskownicy i rozumiecie najlepiej na świecie, bo wszystkiego w życiu uczyłyście się razem:  jeździć na rowerze, wiązać sznurówki  oraz radzić sobie z tęsknotą za rodzicami na pierwszym letnim obozie. Nie wspominając nawet tego szczególnego porozumienia dusz, które pojawia się, gdy ludzie wspólnie zakładają tajne kluby i związki w celu tropienia tajemnic swego osiedla.

I wreszcie – znajdź sobie, człowieku, nową klasę. Ale wyłącznie taką, w której uczy bliźniaczka pani Ani. Inaczej koniec, leżysz. Bez uśmiechu pani Ani i jej wesołego głosu, który nawet najbardziej ponury dzień potrafi zmienić w fantastyczną wyprawę pełną emocji i odkryć, chodzenie do szkoły po prostu straci sens. Może nawet dojdzie do tego, że zmienisz się we własnego starszego brata, typa wiecznie niezadowolonego z życia i siedzącego przez cały dzień ze słuchawkami na uszach, od czasu do czasu  prowadząc tylko niegrzeczne wymiany zdań z rodzicami. Rodzice uważają, że to głównie wina jego trudnego, nastoletniego wieku, ale czy na pewno? Brat sam powtarza, że nie ma szczęścia do nauczycieli, trafiają mu się wyłącznie typy ponurych ciemiężycieli.

Jest wczesne popołudnie, pierwszy dzień przerwy wielkanocnej i pokój Oliwii wypełnia się mocnym światłem. Słońce od rana grzeje jak oszalałe.

Przy drzwiach rozlegają się jakieś chroboty i piski. Oliwia odwraca się i widzi, że stoi w nich Parapet ze smyczą w pyszczku. Parapet – niewielka, szarobrązowa kulka sierści, która jest psem rasy York, a swoje imię zawdzięcza niecodziennemu, zupełnie jak u kotów, zwyczajowi przesiadywania na parapetach. Ale to tylko w złą pogodę. Na słońce Parapet reaguje jak każdy pies. Domaga się spaceru. Jak możemy tkwić w taką pogodę w domu? – przemawiają do Oliwii jego psie oczy.

Oliwia z powrotem odwraca się do biurka i z powrotem bierze do ręki kredkę.

Pies jednak nie rezygnuje. Przechodzi przez pokój i opiera się łapami o kolana Oliwii. Oliwia przypomina sobie, jak rano, przed wyjściem do pracy, mama położyła ręce na jej ramionach i poprosiła:

– Jak wyprowadzisz Parapeta to wstąp przy okazji do sklepu i kup kilka rzeczy, których potrzebuję do kolacji.

– Niech Konrad idzie – odburknęła nieuprzejmie Oliwia.

– Konrad ma zawody pływackie – przypomniała mama. – Poza tym to nie Konradowi przyda się więcej ruchu i słońca, tylko tobie! – zawyrokowała.

Parapet zaczyna skamleć. Liże Oliwię po kolanach. Dziewczynka wzdycha, przewraca oczami, ale przypina mu smycz.

Minutę później są na ulicy i maszerują w kierunku sklepu spożywczego. Piękna pogoda zupełnie uderza Parapetowi do głowy, zachowuje sią niczym żywe sreberko, jak powiedziałby dziadziuś. Kręci się, podskakuje, ciągnie Oliwię we wszystkie strony naraz i obszczekuje każdego zauważonego wróbla. Ma tyle energii i jest taki szczęśliwy, że po wyjściu ze sklepu Oliwia nie wraca do domu, ale skręca w ulicę prowadzącą do parku. Ale nie tą wiodącą na ich osiedlowy skwerek, ale tą, którą można dojść do największego parku w mieście – z stawem, kilkoma placami zabaw, restauracjami i oranżerią.

W parku jest tłoczniej niż zwykle. Mnóstwo ludzi tak jak ona przechadza się ze swoimi czworonogami, podczas gdy inni przesiadują na ławkach wystawiając twarze do słońca i z ożywieniem rozmawiając z sąsiadami. Z placów zabaw dobiegają krzyki przedszkolaków.

W pewnej odległości przed Oliwią sunie alejką jakiś starszy pan podpierając się białą laską. Niewidomy! – przebiega jej przez głowę i jakby wiedziona jakimś przeczuciem postanawia podążyć za nim. Niewiele niż minutę lub dwie później zauważa, że pan zwalnia, rękę z laską wyciąga do boku i zaczyna wykonywać ruchy, jakby szukał w pobliżu oparcia. Najbliższa ławka znajduje się jednak w sporej odległości przed nim. Tymczasem człowiek zatrzymuje się zupełnie i przykłada rękę do głowy.

Oliwia nie zwleka ani chwili. Choć szarpnięty Parapet protestuje i tak ciągnie, że uchwyt ze smyczą wyślizguje się Oliwii z dłoni, nie zwraca na niego uwagi. Musi jak najszybciej dobiec do niewidomego. W ostatniej chwili niemal zderza się z jakąś inną dziewczynką, która chyba pomyślała dokładnie to, co ona, bo nadbiegła z drugiej strony. Wymieniają się między sobą porozumiewawczym spojrzeniem i biorą staruszka pod ręce, powoli prowadząc w stronę ławki.

Mężczyzna opada na nią z ulgą i wylewnie dziękuje im za pomoc.

– To od tego świeżego powietrza tak zakręciło mi się w głowie. Od tych oszałamiających zapachów! Jeśli pogoda się nie zepsuje to azalie zakwitną w tym roku wcześniej! A na pewno ta tutaj za nami. Czujecie? Już pachnie! – mówi.

Dziewczynki znów wymieniają się spojrzeniami, tym razem pełnymi zdumienia. Na drzewach nie ma jeszcze nawet liści, a co dopiero kwiatków rozsiewających swe wonie. W powietrzu czuć raczej butwiejące szczątki ubiegłorocznej roślinności, która niezagrabionymi kupami wciąż zalega na trawnikach. Gdy jednak uważniej przyglądają się drzewku rosnącemu za ławką zauważają, że tak, jednak! Na gałęziach faktycznie widać zgrubienia, a tu i ówdzie także rysujące się wokół nich czerwone kreseczki. A więc zalążki kwiatków, o których mówi niewidomy!

– Jak wabi się piesek? – mężczyzna pyta tymczasem dalej.

Oliwia nie wierzy własnym uszom. Skąd on wie o Parapecie, skoro pies uciekł i nie wiadomo gdzie się podziewa?

– Chodź tu do nas, no chodź! – mężczyzna z lekka zadziera głowę, wyciąga przed siebie dłoń, a drugą stuka laską o chodnik.

Chwilę później spod kępy jałowca po drugiej stronie alejki wymaszerowuje … Parapet!

– Skąd pan wiedział, że on tam jest?! – Oliwia wreszcie się odzywa, łapiąc jednocześnie smycz i owijając sobie jej koniec mocno wokół przegubu. Parapet wcale jednak nie protestuje. Skupia się na obwąchiwaniu butów i nogawek starszego pana.

Mężczyzna głaszcze go i drapie za uszami.

– Może i nic nie widzę, ale za to słyszę za trzech! I węch też mam doskonały – śmieje się. – Na tym polega cud życia, że jeśli człowiek coś gdzieś traci, to jednocześnie gdzie indziej zyskuje. Ta reguła sprawdza się zawsze i wszędzie – niewidomy znów stuka laską o chodnik, ale tym razem nie po to, by wywabiać spod krzaków nieposłuszne yorki, lecz by przydać swym słowom wagi. Potem zwraca twarz w ciemnych okularach ku dziewczynkom. – No, ale nie będę was już dłużej zatrzymywał, moje dzieci. Biegnijcie do swoich spraw, taki piękny dzień, na pewno macie dużo planów!

– A pan już się dobrze czuje? – pyta mimo wszystko nieznajoma. – Bo my możemy pana odprowadzić do domu. – Przenosi wzrok na Oliwię. Ta od razu kiwa głową, że to świetny pomysł.

– Nie, nie trzeba! – kręci głową pan. – Daję wam uroczyste słowo, że czuję się wybornie! Posiedzę tu jeszcze z minutkę, powdycham azalię i pójdę dalej. Ale jeśli w przyszłości miałybyście ochotę potowarzyszyć w spacerach niewidomemu astronaucie to przychodzę tu prawie codziennie o tej właśnie porze!

– Pan jest astronautą?! – niemal wykrzykuje Oliwia.

– Byłem. Dawne dzieje – uśmiecha się niewidomy. – Ale to prawda, zanim nie popsuły mi się oczy miałem okazję kilka razy oglądać kulę ziemską przez okienko rakiety!

– To musiało być niesamowite! Fantastyczne! Tak bym chciała, żeby pan mi o tym opowiedział! Bo ja właśnie marzę o tym, że zostać astronautką! Tylko … – Oliwia przypomina sobie o torbie, którą trzyma w dłoni. – Chyba faktycznie nie dzisiaj, bo muszę odnieść do domu zakupy. Mama już pewnie wróciła z pracy.

– W takim razie do zobaczenia. Będę na was czekał! – niewidomy macha im na pożegnanie ręką mężczyzna, a one posłusznie się oddalają.

Idą obok siebie w kierunku wyjścia z parku i każda czeka, żeby to ta druga pierwsza zaczęła rozmowę. Ostatecznie zaczyna Parapet. Najpierw szczeka jak oszalały na stado wron, a potem jakimś cudem – czego on się dzisiaj najadł, że ma tyle siły? – znów wyrywa Oliwii z ręki smycz i daje nura pod kolejny jałowiec.

Rzucają się za nim.

– Też miałam pieska, ale nie mogliśmy go tutaj przywieźć – mówi nieznajoma, która pierwsza dopada do smyczy i uniemożliwia yorkowi dalszą ucieczkę.

– Mieszkasz w naszym mieście od niedawna? – Zgaduje Oliwia.

– Tak – potwierdza dziewczynka. – To znaczy  urodziłam się tutaj, ale potem wyjechaliśmy za granicę, bo tata miał tam pracę. Wróciliśmy dwa tygodnie temu. Tata nie ma jeszcze nowej posady, za to mama po Wielkanocy zacznie pracować w szkole. A mieszkamy niedaleko. W tej zielonej kamienicy, która stoi koło parku i ma wielkie drzewo wymalowane na szczycie.

– Wiem która to! – cieszy się Oliwia. – Ja mieszkam trochę dalej, po tamtej stronie – wyciąga rękę i wskazuje kierunek.

Zdaje sobie jednocześnie sprawę, że dziewczynka mówi z lekkim obcym akcentem i że bardzo jej się ten akcent podoba. Głos dziewczynki jest przez to taki ciekawy.

– A w której szkole twoja mama będzie uczyć? – dopytuje.
– W piątce.
– W piątce? Niemożliwe! To moja szkoła! A nie wiesz, w której klasie?
– Nie, ale mówiła, że zastąpi nauczycielkę, która wyjechała do stolicy.
– Żartujesz! – Oliwia się zatrzymuje. – To moja klasa!
– Nie! – nieznajoma też się zatrzymuje i z wrażenia łapie się za buzię. – Ale nie martw się, na pewno ją polubisz. Moją mamę, znaczy się. Ona jest naprawdę super i obiecuję, nie mówię tego dlatego, że jest akurat moją mamą. A tak w ogóle to jest Marta – dziewczynka wyciąga do Oliwii dłoń.
– A ja Oliwia – rewanżuje się Oliwia. – A to Parapet – dodaje natychmiast, gdyż york prycha niezadowolony i zaczyna biegać dokoła niej oplątując ją smyczą. Zupełnie jakby rozumiał ludzką mowę i też domagał się oficjalnej prezentacji.
– Super! – powtarza Marta i znów ruszają przed siebie.

Oliwia nie rozumie, jak to możliwe, że choć dopiero co się spotkały, czuje, jakby znały się od dawna i że może z Martą  porozmawiać o wszystkim.

– Lubisz malować jajka? – pyta.

No masz! Znów nie ma pojęcia, dlaczego wymyka się jej akurat to pytanie,  przecież jest tyle innych, które warto by zadać nowopoznanej koleżance.  Ale skoro już padło… Tylko żeby Marta nie pomyślała sobie, że Oliwia jest jakaś dziecinna, albo ma obsesję na punkcie jajek. W szkole mnóstwo dzieciaków deklarowało, że już wyrośli z tej wielkanocnej zabawy, to rozrywka dla maluchów.

Marta energicznie kiwa jednak głową.

– Tak! Wszyscy w rodzinie bardzo lubimy. Mamy nawet w domu profesjonalny przybornik do dekoracji woskiem.

Oliwia waha się, ale tylko przez moment.

– To może … może pomalujemy w tym roku razem? Na przykład u mnie? W sobotę? – proponuje.
– Pewnie! – Marta zgadza się natychmiast i od razu wysyła sms-a do swoich rodziców, żeby zapytać, czy nie mają nic przeciwko temu.

Oliwia wraca do domu pędem. Ma w sobie tyle energii, już dawno nie czekała na nic z taką niecierpliwością. Jeszcze dzisiaj posprząta swój pokój i wyszuka w internecie jakieś ciekawe wzroki do pisanek.

Mama faktycznie już jest w domu, krząta się po kuchni.

– Długo was nie było – zauważa. – Zaczynałam się martwić. Daleko odeszliście?
– Daleko – potwierdza Oliwia. – Ale warto było, bo strasznie dużo tam znaleźliśmy, prawda Parapet?

Parapet liże Oliwię po ręku, a jego szczęśliwe, psie oczy mrugają: A nie mówiłem?

 

Eliza Sarnacka – Mahoney

Poprzedni artykułNie marzyłam, że przekroczę ocean
Następny artykułWszystko o Seal of Biliteracy – spotkanie z Marzanną Owiński w New Jersey
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj