– Mamuuusiu – marudził Karolek. – Taki króliczek byłby idealny na święta. Jajeczka by nam przyniósł. I czekoladki. I bazie. Cały koszyk pyszności by nam przyniósł w prezencie i niczego nie musiałabyś już kupować w sklepie. Ani piec. Ani gotować. Pomyśl, całe święta miałabyś tylko na odpoczywanie!

Mama Karolka tylko jednak westchnęła w odpowiedzi i pociągnęła chłopca mocniej za rękę. Nawet króliczek z wystawy zrozumiał ten gest. Porzucił niedojedzoną marchewkę i  schował się do plastikowej budki.

– Dlaczego nie mogę mieć króliczka? – Zaczął tupać nogami Karolek wciąż oglądając się na witrynę sklepu zoologicznego. – Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

– Bo z nim za dużo kłopotu – tłumaczyła mamusia. – Trzeba mu często czyścić klatkę, trzeba pilnować, żeby nie uciekł, i oczywiście nie wiadomo czy by nas nie gryzł. Niektóre króliki nigdy nie przestają traktować swoich właścicieli jak wrogów, nawet po latach wspólnego mieszkania.

– Ten na pewno by tego nie robił.

– Nie ma takiej pewności. Nie, Karolku – Mama przystanęła i spojrzała na synka spod zmarszczonych brwi. – Nie możesz mieć króliczka i kończymy tę rozmowę.

– A co mogę mieć? Psa? – Zapytał nadąsany Karolek.

– Nie, bo nie będzie komu go wyprowadzać – pokręciła głową mama.

– Kota?

– Kochanie, o kocie też rozmawialiśmy. Tłumaczyłam ci. Oboje z tatusiem jesteśmy na kocią sierść uczuleni.  

– No to co, konia? Małpkę? Hipopotama?

– Karolku, nie bądź niemądry! – Mama wyjęła z torebki kluczyki i otworzyła samochód, bo dotarli na podziemny parkingu pod centrum handlowym.

– Wiem! – wykrzyknął nagle chłopiec. – A mógłbym mieć smoka?

– Smoka? – Mama miała już ręce na kierownicy, ale odwróciła głowę. – Hm, wydaje mi się, że mógłbyś mieć smoka. Jeśli, oczywiście, tylko znajdziesz sposób, by go zdobyć. Nie wydaje mi się, że są zbyt popularne i osobiście nie znam żadnego miejsca, gdzie można by takiego adoptować.

A ja znam! – przemknęło Karolkowi przez głowę i nie mógł się doczekać powrotu do domu, żeby sprawdzić, czy się nie mylił.

Czytał niedawno książką o pewnej rodzinie, która odkryła smoka we własnej łazience. No dobrze, nie cała rodzina go odkryła. Na początku odkryło go tylko rodzeństwo i nie obyło się bez kłopotów, nim w sprawę wtajemniczeni zostali rodzice. I nim za wychowywanie smoka nie wzięli się wszyscy razem, uzyskując z czasem naprawdę świetne wyniki. Najważniejsze jednak, co Karolek wyniósł z tej książki to była informacja, że nieudomowione smoki lubią trzymać się mokrych, ciemnych miejsc.  

Na smoka we własnej łazience raczej liczyć nie mógł. Zaczajał się na niego już wielokrotnie: zaglądał do łazienki i do kuchni o najprzeróżniejszych porach dnia i nocy. Sprawdzał nawet ogrodowego węża, żeby tylko nie przegapić momentu, gdy jakiemuś smokowi wpadnie do głowy wyleźć z odpływu koło jego domu. Niestety, wszystko na nic.  

Było wszak jeszcze jedno miejsce, w które koniecznie należało zajrzeć: studzienka kanalizacyjna w osiedlowym parku. Dokładnie zaś – ta za koszem na śmieci, na którym – czyż mógł to być przypadek? – widniał portret smoka właśnie. Resztę koszy w parku ozdobiono malunkami kwiatków i ptaków. No, powiedzcie sami!

W domu wskoczył na deskorolkę i nim mama miała czas zatrzymać go na podwieczorek, pomknął wzdłuż ulicy. Kilka minut później klęczał przy włazie do studzienki i zaglądał przez kratki w głąb. Tylko że trudno było cokolwiek dojrzeć, bo nie pomyślał, niestety, o latarce.

– Hop-hop! – zakrzyknął w końcu. – Smoku! Mama zgodziła się, żebyś był naszym domowym zwierzątkiem. Co ty na to?

Coś w dole zabulgotało, zatuptało i … metalowa kratka poszybowała w górę unoszona przez smoczą głowę.

– Pewnie! – zgodził się ochoczo smok. – Tylko daj mi skoczyć po szczoteczkę do zębów. Jestem do niej bardzo przywiązany i nigdzie się bez niej nie ruszam.

Przed domem Karolka smok zatrzymał się i przez chwilę szybciej poruszał nozdrzami.

– Baraninka? – zapytał z nadzieją.

– Nie, potrawka z kurczaka.  W sosie z grzybów – odpowiedział Karolek. Akurat pamiętał, co mama gotowała dzisiaj na obiad.

– Też uwielbiam! – ryknął smok i rzucił się do drzwi.

Staranował je bez otwierania i nie wycierając nawet odrobinę ubłoconych łap popędził prosto do kuchni. Karolek usłyszał okrzyk mamy, a potem niebosko głośne mlaskanie i siorbanie. Niestety, także odgłos rozbijającego się talerza. Albo kilku.

Gdy stanął w progu mama siedziała na lodówce, a smok wylizywał resztki z garnka popijając dwiema butelkami mleka naraz. Na ziemi leżał półmisek z przykrywką z tym, że w wielu kawałkach. Był to ten sam półmisek, który rodzice dostali w prezencie ślubnym i chwalili się, że to królewski antyk.  

– Pszprszam   – mlasnął smok. – To niechcący, słowo! Tak już mam, że z radości zaczynam bić skrzydłami. Czasem trochę za mocno.    

– Karolku? – wydyszała w tej samej chwili mama wbijając w niego okrągłe z przerażenia oczy. – Kto to jest?  

– Powiedziałaś, że mogę mieć smoka, no to … mam smoka – Karolek rozłożył ręce.

– Gustaw, miło mi – smok kulturalnie wyciągnął do mamy łapę. – Świetnie pani gotuje. Tylko mało. Czy mógłbym prosić drugą taką porcyjkę za godzinkę? I chciałbym też zobaczyć mój pokój. Mam nadzieję, że z łazienką? Uwielbiam kąpiele! Tędy? – wskazał na schody i już gnał na górę, a że ważył jak ciężarówka, to w rytm jego kroków podskakiwał cały dom.

Wanna w łazience Karolka była dla smoka o wiele za mała, skorzystał więc z tej u rodziców, choć i w nią ledwie się zmieścił. Gdy zrobił skok na główkę woda, wyparta jego ciężarem, wychlusnęła na podłogę, a stamtąd popłynęła strumieniem przez korytarz, po schodach, aż pod same drzwi do garażu.

– Co się tu dzie… – zdążył powiedzieć tata otwierając te drzwi z drugiej strony, nim usta wypełniły mu się bąbelkami, a kąpielowa fala ścięła go z nóg.

Nie myślcie, że Gustaw był złym smokiem. O, nie! Przeciwnie, bardzo mu się u Karolka podobało i naprawdę chciał wywrzeć na swojej nowej rodzinie jak najlepsze wrażenie. Zaalarmowany rozwojem wydarzeń natychmiast pościągał z łóżek pościel i najlepiej jak umiał wytarł nią całą podłogę. A żeby szybciej wyschła to jeszcze włączył smocze ogrzewanie. Trzeba przyznać, ogniem ział naprawdę pięknie i w sposób prawie kontrolowany. Zapaliły się jedynie zasłony w salonie. Co za szczęście, że tata zdążył już wypłynąć na powierzchnię i zareagować. Wciąż nie rozumiał co smok robi w jego domu, ale pamiętał gdzie trzymał gaśnicę, i w mig wszystko pokryło się charakterystyczną, białą pianą.

Rozległ się dzwonek do drzwi.  

Gustaw był najbliżej, więc pobiegł otworzyć.

W drzwiach stali dziadkowie Karolka, choć … bądźmy uczciwi i powiedzmy prawdę: przewrócili się dziadkowie Karolka nokautowani szokiem. Wydawało im się, że szli z wizytą do wnuka, więc jak to się stało, że dotarli pod smoczą jamę?

Gustaw schylił się, by pomóc im się podnieść, ale babcia nie zrozumiała jego intencji.

– Chce nas pożreć! Ratunkuuu! – rozkrzyczała się na całe gardło i rzuciła się do ucieczki. Dziadek, zgarnąwszy z ziemi kapelusz, rzucił się za nią.

Z pobliskich domów zaczęły wychylać się głowy sąsiadów. Każdy chciał poznać nowe zwierzątko Karolka, a ktoś zadzwonił już nawet do gazety i do telewizji. To w końcu niecodzienna rzecz mieszkać po sąsiedzku ze smokiem. Co je? Czym się lubi bawić? Czy już nauczył się czytać? Dziennikarze mieli milion pytań i otoczyli dom Karolka murem tak szczelnym, że nie dała rady przecisnąć się przez niego nawet myszka z piwnicy, która wiosną zawsze przeprowadzała się do krewnych na łące. Biedna myszka pokręciła z niedowierzaniem łebkiem i wróciła do siebie, barykadując wejście klockiem lego. Dobrze, że była przezorna i zrobiła na zimę więcej zapasów. Jakoś przeczeka to oblężenie.

Wieczorem mama i tata weszli do pokoju Karolka ze śpiworami pod pachą. Gustaw już od jakiegoś czasu spał, a właściwie to chrapał na cały dom w ich własnym łóżku, bo było największe i tylko tam (prawie) się mieścił.

Karolek podniósł głowę znad książki.

– Synku – odezwała się mama. – Chyba jednak się pomyliłam. Nie jestem pewna, czy możemy adoptować smoka. I nie mówię tu nawet o kosztach jego utrzymania. Żeby mu urządzić pokój wedle jego potrzeb musielibyśmy rozbudować dom. Lodówka i spiżarka już świecą pustkami, a to dopiero pierwszy dzień. Wiemy, że Gustaw się stara, ale z jakichś przyczyn jego starania odnoszą w naszym domu odwrotny skutek.  

Karolek westchnął ciężko.

– Też to zauważyłem. Dobrze, jutro z nim porozmawiam.

Gdy zeszli rano na śniadanie, to jednak Gustaw czekał na nich. Stał przy wyjściowych drzwiach i trzymał w łapach swoją szczoteczkę do zębów.

– Okropnie mi przykro – zaanonsował. – Dostałem telegram od kuzyna z Gwatemali, że znalazł mi uroczą żonę. Muszę się tam udać bezzwłocznie.  Przyślę wam zdjęcia z wesela! Adios! – Ucałował ich smoczyście i … zniknął. Mogli jeszcze tylko przez chwilę patrzeć za malejącym na niebie zielonym punktem, bo do Gwatemali, rzecz jasna, Gustaw udał się drogą powietrzną.

Karolek był tego dnia smutniejszy niż zwykle. Po powrocie ze szkoły najpierw stał w ogrodzie przyglądając się sznurom z praniem, na których suszyła się pościel i ręczniki. Potem podziwiał nowe zasłonki w salonie, w końcu zajrzał do sypialni rodziców, gdzie koło łóżka znalazł jedną smoczą łuskę. Schował ją do kieszeni i wrócił do kuchni.

Mama miała dziwną, tajemniczą minę.        

– Nie zajrzałeś jeszcze do swojego pokoju? – zapytała, gdy usiadł do podwieczorku.

            – Nie – odpowiedział.

            – To jak zjesz zajrzymy tam razem – oświadczyła.

            Czy musimy mówić, co Karolek znalazł w swoim pokoju? Tak, zgadliście! I żeby było jasne – był to ten sam króliczek, którego oglądał na wystawie, w tej samej klatce, z tym samym siankiem i z tą samą, plastikową budką, gdzie mógł się chować lub spać, jeśli miał ochotę. Szybko też okazało się, że zwierzątko miało bardzo miłe usposobienie. Nie gryzło, a jedynie lizało swoich domowników po rękach i nikt też nie miał na jego sierść uczulenia.

            Prawdziwa niespodzianka przyszła jednak kilka dni później. Rankiem w Niedzielę Wielkanocną zastali cały dom wprost zasłany kolorowymi koszyczkami, w których piętrzyły się słodycze i inne specjały podawane zwykle tego dnia na stół, by celebrować święta i nadejście wiosny.  

            Rodzice przetarli ze zdumienia oczy i strzelając w siebie palcami zakrzyknęli:

            – A kto to to? Co to? To ty to?

            I jednocześnie potrząsnęli głowami odpowiadając:

            – Ja nie to! No co ty! To ty to!

            Karolek spojrzał pod nogi. Puchaty króliczek wypuszczony z klatki właśnie do niego dokicał i stanął słupka.

.

            – Dobra robota – pochwalił zwierzątko chłopiec i wpakował sobie do buzi całe czekoladowe jajko naraz.  Szybko, nim rodzice się zorientują, bo niestety nawet w święta mieli zasadę, że pozwalali mu jeść słodycze dopiero po śniadaniu.      

.

Eliza Sarnacka-Mahoney 

.

Nasza wielkanocna bajka jest również w wersji audio, a czyta ją sam #Tata Mariusz, czyli Mariusz Rzepka!

Poprzedni artykułPolscy studenci w Hunter College. Cz. 5
Następny artykułStudenci programu polskiego w Hunter College cz. 6
Eliza Sarnacka-Mahoney
Dziennikarka i pisarka, przeważnie mieszka w Kolorado, chyba że podróżuje. Współpracuje z mediami w Polsce oraz z Nowym Dziennikiem, autorka powieści, zbiorów ciekawostek i książek publicystycznych o Ameryce. Mama Natalii i Wiktorii, które każdego dnia utwierdzają ją w przekonaniu, że to, co niemożliwe jest jak najbardziej możliwe, trzeba tylko szczerze chcieć. Na portalu autorka rubryki “Przystanek Babel”.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj