Dagmara Domińczyk
Dagmara Domińczyk. Fot. Marta Kustek.

To dobra lektura przed snem, ale na zaśnięcie nie ma co liczyć, bo książka Dagmary Dominczyk „The Lullaby of Polish Girls” nie pozwala zasnąć. I to już od pierwszych stron.

Dominczyk – nieukrywająca, że książka oparta jest częściowo na jej doświadczeniach, kiedy to jako siedmioletnia dziewczynka wskutek emigracji politycznej ojca w latach 80-tych znalazła się w Nowym Jorku – opowiada historię trzech przyjaciółek, które rozdziela polityka, a w jej konsekwencji – ocean.

Akcja powieści dzieje się naprzemiennie w Nowym Jorku i Kielcach w różnych odstępach czasowych: dzieciństwie i młodości bohaterek, jak i pierwszych latach ich dorosłości. Oto: Kamila, nieśmiała i nieco niezdarna, mająca kompleks z powodu za dużego nosa i kochająca się od lat w Emilu, który okazuje się gejem, wygadana, pewna siebie i nieustannie wpadająca w tarapaty Justyna, która po śmierci zamordowanego przez chłopaka siostry męża wychowuje samotnie dziecko, wreszcie Anna, najbardziej zbliżona do postaci autorki, piękna i błyskotliwa, wciąż w emocjonalnym „rozkroku” między Nowym Jorkiem a Kielcami, która chce zostać aktorką i odnosi sukces na tym polu.

Lullaby of Polish GirlsAutorka z niebywałą lekkością stylu opowiada o sprawach trudnych, nie unikając przy tym tematów tabu. Jest tu i pierwsza menstruacja,
i pierwsze, nie zawsze udane kontakty seksualne Anny, Kamili i Justyny
z chłopcami, konflikty z rodzicami, a także trudne relacje z partnerami, rodzeństwem czy wreszcie między trójką głównych bohaterek. Dominczyk nie zagłębia się w wielką politykę, nie bawi się w reportera opisującego sytuacji emigrantów, nie prowadzi z linijką w ręku porównań obydwu krajów. Skupia się bardziej na tym, w jaki sposób nowa sytuacja powstała ze zderzenia kapitalistycznego Zachodu z komunistyczną Polską wpływa na życie Anny i jej przyjaciółek. Jeśli widać gdzieś politykę, to wtedy, kiedy utrudnia Annie albo jej rodzinie spotkać się
z bliskimi w Polsce, jeśli porównywane są obydwa kraje to tylko po to, żeby wykazać wyższość babcinych pierogów nad amerykańskimi hamburgerami. Autorka nie wystawia laurki ani jednej ani drugiej ojczyźnie, ale też nie przedstawia żadnej z nich w złym świetle.
Na pierwszym miejscu zawsze stawia swoich bohaterów, dopiero później sytuację polityczno-społeczną, która stanowi jedynie tło opowieści, a nie jej główny temat.

Narracja, choć trzecioosobowa, prowadzona jest z punktu widzenia każdej z bohaterek. Żadnej z nich Dagmara Dominczyk nie wyróżnia, mimo że Anna wydaje się być – ze względy na zbieżność kilku faktów z jej życia – najbliższą autorce postacią. Dominczyk płynnie przechodzi z jednej historii w drugą, nie rozbijając przy tym ciągłości opowieści. Mimo nieustannego żonglowania tak czasoprzestrzenią, jak i wątkami, spójność historii zostaje zachowana.

Dominczyk to urodzona gawędziarka. Snucie historii przychodzi jej z wielką łatwością. Nie ma tu żadnej niepotrzebnej górnolotności, ani też nadmiernej kolokwializacji. Doskonale wychodzi jej też wtrącanie
w narrację prowadzoną w języku angielskim polskich słów, co nadaje jej opowieści kolorytu lokalnego, zwłaszcza że autorka doskonale operuje zarówno typowymi polskimi powiedzeniami czy pojedynczymi słowami, jak również używa charakterystycznego dla czasów, o których pisze, slangu młodzieżowego.

Język powieści jest żywy i barwny. Książka aż kipi od emocji, a równocześnie daje świeże spojrzenie na czasy polskiego komunizmu i emigracji za ocean, która jednym pozwalała, innym, niestety, kazała śnić „amerykański sen”. W rezultacie otrzymujemy opowieść o dojrzewaniu i wchodzeniu w dorosłe życie, które bywa niełatwe po obydwu stronach „żelaznej kurtyny”. Jak się okazuje, ludzie po jednej i stronie oceanu śmieją się z tego samego i nad tym samym płaczą.

Karina Bonowicz

Poprzedni artykuł“Dziecko w sieci”
Następny artykuł„Świątecznej kartki czar”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj