Był tort, były balony, tańce i życzenia, czyli jak przystało na prawdziwe urodziny. Przyjaciele z VB – byli absolwenci Liceum Pedagogicznego w Ostrołęce uczcili „siedemdziesiątkę” kolejnym koleżeńskim spotkaniem. Przyjęła nas serdecznie nasza klasowa koleżanka Alicja wraz z mężem, który – chcąc nie chcąc – przywykł już do tego, że jego żona nosi w sercu i we wspomnieniach licealne lata. Gospodarze zadbali o każdy szczegół spotkania. Były stosowne dekoracje, smaczne potrawy, trunki, desery a na koniec miejsca noclegowe w ich domu na Karczunkowskiej.

Nie dogoni i w sto koni

Spisywałam te myśli na kilka dni przed spotkaniem.Myślałam o czasie, który mija niepostrzeżenie i o tym, że refleksji nad przemijaniem nie da się odsunąć. Zajęci różnymi sprawami nie zawsze analizujemy to, co zostało za nami.Za kilka dni w Warszawie spotkamy się w wąskim gronie osób z dawnej klasy V B,  by pobyć ze sobą, powspominać, a także podjeść coś dobrego, bo u Alicji zawsze jest wykwitnie i, co najważniejsze, serdecznie. Wierzę, że ta gościnność gospodarzy sprzyjać będzie atmosferze spotkania. Zrobimy wszystko, aby było ono szczere i serdeczne.

Nie każdy lubi się otwierać, mówić o sobie. Nie wszystkim układa się tak, jak byśmy tego chcieli. Marzenia nie zawsze się spełniają. Los niekiedy skąpi szczęścia, nie zawsze jest łaskawy i hojny.  Kto chciałby mówić o porażkach? Świat dzisiaj zachłystuje się sukcesami, nowymi trendami, unowocześnieniami, a także nowymi odkryciami, fascynującymi i przerażającymi jednocześnie.

A człowiek? Człowiek jest zawsze taki sam. Tęskni do miłości, bliskości, ciepła, serdeczności. Czy w tym pędzie naszych czasów jest miejsce na takie podejście do życia? Tłumimy w sobie te potrzeby, szukając zamienników w różnych postaciach. Jedni rzucają się w wir pracy, inni uciekają w książki. gdzie szukają odpowiedzi na dręczące pytania, a jeszcze inni zasklepiają się w smutku, uznając, że nic dobrego już ich nie czeka.

 

 

Jak sobie wyobrażam nasze sobotnie spotkanie klasowe?

Wiem, że będzie serdeczne. Chodzi o to, żeby chociaż przez kilka godzin zrzucić z siebie pancerz, którym odgrodziliśmy się od tego, z czym sobie nie radzimy. Jedni ze smutnymi przeżyciami, niezrealizowanymi planami, inni z lękiem przed przyszłością. Często o seniorach ciepło wypowiada się papież Franciszek. Myślę, że miał dobre relacje z dziadkami.

Każdy z nas ma do opowiedzenia własną historię, utkaną z różnych wątków. Na pewno będziemy się nimi dzielić. Wyrzucimy z siebie to, co jest trudne, co zagłuszamy w sobie. Spotkania bliskich osób, a tacy dla siebie jesteśmy, są rodzajem terapii.

Kilka dni temu przypadkiem zajrzałam do znanej  ze szkolnych lat cukierni. To miejsce wszyscy pamiętamy. Tam się jadło pierwsze majowe lody po marszach, tam się wpadało na pyszne ciastka. Lokal  stoi w tym samym miejscu i nawet nie zmienił się jego wystrój. Miejsce bliskie sercu, nieważne, że ustąpiło miejsca nowocześniejszym zakładom i  placówkom cukierniczym.

 

 

A my wciąż tacy sami

Jak bardzo chciałabym siąść przy stoliku z kimś z VB. Dla nas wszystko w tym miejscu wydawałoby się super, bo tak postrzegamy szkolne lata. Dlatego tak chętnie spotykamy się w koleżeńskim gronie.

Ciągnie nas do siebie. Potrafimy godzinami słuchać tych samych historii, reagować na nie salwami śmiechu. Nauka w Liceum Pedagogicznym trwała tylko pięć lat. Od zakończenia szkoły upłynęło ponad 50 lat, a my wciąż tacy sami. Gdy spotykamy się w koleżeńskim gronie, czas dla nas zatrzymuje się. Dominuje radość i beztroska. To jest fenomen.

Gdy rok temu świętowaliśmy 50-lecie ukończenia liceum pedagogicznego zwieńczonego maturą, już planowaliśmy następne spotkanie. Jesteśmy wspaniałym rocznikiem, prawdopodobnie nielicznym, który ma potrzebę regularnych spotkań. Przygotowani do wykonywania zawodu nauczycielskiego podjęliśmy pracę w szkolnictwie. Nieliczni tylko rozpoczęli studia. Takie były czasy. Większość absolwentów trzech równoległych klas rozrzucona została po dawnym powiecie ostrołęckim. Szkoła średnia zaszczepiła w nas pracowitość i ambicje. Większość kolegów i koleżanek wciąż podnosiła swoje kwalifikacje zawodowe.

Wracam jednak do naszego ostatniego spotkania.

 

 

Było naj, naj

Oto jak relacjonowała go najpracowitsza spośród nas – Ania N.

Przyjaciele ze szkolnej ławy zasiedli do stołu obfitości. Smakowitości na zimno, ciepło, słodko podawała Alusia. Nikt jej nie dorówna ani w pomysłach, ani w sprawnej organizacji spotkania! Wystrój saloniku, program, jaki wspólnie z mężem przygotowali, zaskoczył nas. U sufitu kolorowe balony, a pośrodku okazała cyfra srebrna (dmuchana) wskazująca naszą SIEDEMDZIESIĄTKĘ (trzy osoby mają zaledwie po 69 lat. „Smarkacze” to: Alicja, Tadeusz, Zdzisław). Zdzisław (hetman) nadal pracuje na uczelni w Białymstoku, kształci kolejnych doktorantów, dojeżdża PKP. Nie zjawiły się na spotkaniu: Cyryla, Krysia, Jadzia-usprawiedliwione. Nie skarżyliśmy się ani na zdrowie, ani na zło w polityce. Jednak po kilku godzinach wspólnego balowania Dana opowiedziała inną wersję biografii wojennej bohatera lat wojny znaną mieszkańcom Jej rodzinnych stron. Szok! Mit czy prawda? A kto dziś zbada, jak było naprawdę?! Historia zagmatwana.

Kawałki wspomnień o rodzinie, dzieciach, wnukach były przerywane co chwila słowem „KONTYNUUJ” i salwą śmiechu. Emil przez lata czarny jak Cygan, teraz ze sreberkiem na głowie, wspominał licealne głupotki, jakie zdarzały się w internacie. Opowiadał o Tadku, wspomniał nasz zjazd „objazdowy”. Emil ma świetną sylwetkę, bo biega z kijkami. Super pamięta licealne zdarzenia.

Kolega Tadeusz sypnął garść informacji o dzieciach – córce, która zamieszkała w Holandii, wnukach, które od czasu do czasu odwiedza. Syn po powrocie z Irlandii wraz z rodzinką zamieszkał we Wrocławiu. No i wspomniał Cześka B, geodetę, jego zmagania z chorobą. Nie wiedzieliśmy o nim nic, bo jakoś odstał od naszej załogi. Śpiewaliśmy, ile sił w piersiach, pieśni – patriotyczne dla NIEPODLEGŁEJ. I to był nasz wieczorny program na 100–lecie Odzyskania Niepodległości (1918-2018). Jesteśmy od naszej „stulatki” młodsi o 30 lat.A potem tańce przy skocznej muzyce puszczanej z płyt. Na dywanie, boso, w pantofelkach. Taka jest nasza zgrana paka. Chyba dzięki cyklicznym spotkaniom jesteśmy lepsi, mniej narzekamy, że świat nam umyka. Duch jest w nas, moc jest w nas. Przyjaźń jest w nas, pielęgnujemy ją. To daje szczęście, odpływamy od codziennych obowiązków, odczuwamy przyjemność z bycia we wspólnocie serc i dusz, odprężenie. Energię przywraca taniec, radość potęguje grono szkolnych przyjaciół. W przerwach oglądaliśmy serię zdjęć z wesela wnuka Danusi Ł. Gdzie mnie do niej… Ja wnuczęta mam maleńkie (15 miesięcy Szymek, 7 lat Tymek i Alex -3 lata.). Czekam na wnusię.

Piękne róże dla pani domu w szklanym okazałym wazonie zdobiły salon, są uwiecznione na pamiątkowych zdjęciach. To nasi panowie wręczyli gospodyni wieczoru! Uściski, buziaki.

Tak właśnie było.

Bożena Chojnacka
Poprzedni artykułObchody Polskiego Dnia Dwujęzyczności w Michigan
Następny artykułJak ugryźć Wielkie Jabłko, czyli niepraktyczny przewodnik po Nowym Jorku: Multikulturowość
Bożena Chojnacka
dziennikarka prasowa z wieloletnim doświadczeniem w Polsce i USA. Od lat sercem związana z portalem. Autorka książki pt: Żabką przez ocean”. Szczęśliwa mama i babcia dwojga utalentowanych sportowo wnucząt: Adasia i Zuzi.Przez ponad 10 lat na stałe mieszkała w Nowym Jorku. Powróciła do rodzinnej Ostrołęki.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj