Jesień w Nowej Anglii to pora, którą lubią prawie wszyscy. Wciąż ciepło i kolorowo, ale można już nosić zamszowe buty za kostkę i przytulnie rozciągnięte swetry, a lekki wieczorny chłód sprawia, że przyjemnie zaszyć się w domu pod kocem z książką, kawą o smaku dyni z cynamonem i kawałkiem dyniowego ciasta. Już na początku września wszystkie kawiarnie i sklepy wariują na punkcie dyniowych przysmaków z korzennymi przyprawami – a zaczyna się właśnie od kawy. Late o smaku dyni w kawiarni na rogu w moim podbostońskim miasteczku to znak, że sezon dyniowy się rozpoczął. Zwykle wyprzedza nawet uliczną wystawę wielkich dyń, kolorowych dekoracyjnych kukurydz, donic z kwiatami w jesiennych kolorach i szmacianych strachów na wróble w lokalnej kwiaciarni. A na październikową chwilę także duchów, kruków, pająków, kościotrupów i ogrodowych nagrobków z zabawnymi napisami. Tej wystawy nikt na noc nie chowa; dziesiątki kwiatów, dekoracji, warzyw leżą sobie rozstawione na półkach i chodniku przed sklepem, wzdłuż ulicy spokojnie do rana. Aż do Święta Dziękczynienia, kiedy cała ulica rozbłyśnie kolorowymi lampkami i lampionami, a dynie ustąpią miejsca armiom świątecznych drewnianych żołnierzy i aniołów, choinkom, latarenkom, wielkim szyszkom i pucułowatym Mikołajom.
Nie jestem pewna, czy dobrze kojarzę, skąd w tej jesiennej amerykańskiej tradycji dyń i pozostałych zbiorów, duchów i dziękczynień wzięły się labirynty, robię więc research. Labirynty na polach kukurydzy i ze stogów siana to druga co do popopularności w jesiennym sezonie, po zrywaniu jabłek, rozrywka na lokalnych farmach, które w ten sposób przyciągają sobie klientów. Jeśli ktoś sądzi, że mam na myśli jakąś nowoangielską osobliwość, zapraszam do zajrzenia na stronę organizacji MAiZE http://www.themaize.com/find-a-maize – labiryntów rzeczywiście na Wschodnim Wybrzeżu jest więcej, ale ogólna ich liczba w USA na pewno nie należy do mało znaczących. Dość zabawnym odkryciem jest na tej liście amerykańskich, kanadyjskich, irlandzkich i angielskich farmerskich labiryntów obecność Polski i jej jednego jedynego (podobno) agrolabiryntu w Zespole Pałacowym Kurozweki (?), pod opisem którego znajdziemy kilka ciekawych wg autorów faktów o naszym kraju.
Labirynt to znany symbol duchowy – przedstawia podróż do żródła, duchowego centrum i powrót do zewnętrznego świata. Labirynty budowano w podziemiach wielu średniowiecznych chrześcijańskich katedr i do dziś znaleźć je można w krużgankach klasztorów. Labirynt w tradycji Indian Hopi z Ameryki Północnej reprezentował Matkę Ziemię. Spiralna forma obecna jest w naturze pod wieloma postaciami. Labirynty jako symbole często umieszczano na obiektach, które miały uosabiać związek człowieka z jego źródłem i często umieszczano je też w świętych miejscach, by przypominały człowiekowi o tym związku. Kiedy ktoś idzie przez labirynt, odtwarza w swoim doświadczeniu tę prastarą drogę wdzięczności i pamięci o tym, skąd przyszedł. Przejście przez labirynt jest doświadczeniem uzdrawiającym i przypominać ma nam o naszym związku z Naturą, która ma zdolność uleczenia nas tak samo, jak my mamy zdolność uleczenia jej. Wieki temu, gdy związek z Ziemią był dla nas bardziej naturalny, pierwsze i najlepsze jesienne zbiory ofiarowywano zawsze Marce Ziemi w podziękowaniu za jej dary.
Jesienne labirynty w Massachusetts to rozrywka kosztowna. Droższa niż kino, choć może tańsza niż wizyta w „nawiedzonym domu” (domy, w których straszy, to także o tej porze roku popularny biznes). A w dodatku ryzykowna – czytam o co najmniej kilku przypadkach rodzin zagubionych na kukurydzianych ścieżkach, bo na wielu farmach labirynty są gigantyczne i przejście ich zajmuje nawet kilka godzin. Gazety opisują historie zrozpaczonych rodziców, wydzwaniających z labiryntu pod numer 911 (wzywających na pomoc policję). Historie bardzo w duchu święta Halloween. Które tu ma nota bene zupełnie inny posmak i koloryt niż np. Halloween przetransportowane w sąsiedztwo Wszystkich Świętych, Zaduszek i Święta Zmarłych do Polski. W USA jest to dzień ukochany przez wszystkie dzieci (niezależnie od wieku) – jedyny, w którym mogą się oficjalnie przebierać, a w dodatku pokazywać w przebraniu na ulicy i dostawać od nieznajomych słodycze. W USA nie ma bowiem tradycji karnawałowych, w tym zimowego balu przebierańców dla dzieci. Świat na opak, wywrócony na lewą, straszną i smieszną zarazem stronę nadchodzi zatem jesienią, gdy dni zaczynają robić się krótsze, ciemne i ciężkie, a jeszcze nie zaczęto czekać na światło i światełka Bożego Narodzenia. Dziś naprawdę doceniam Halloween. By w ciemnościach zobaczyć nowe światło, trzeba najpierw przyzwyczaić do nich wzrok. Pogodzić się z mrokiem. Zobaczyć, że jest się jego częścią. Zobaczyć własny cień. Ale także – oddzielić i uniezależnić się od niego, zobaczyć go od zewnątrz. Przerysować, ośmieszyć, przykryć kostiumem. Nawet jeśli nie jesteśmy świadomi tego aspektu przywiezionego do USA przez irlandzkich imigrantów i wywodzącego się z tradycji druidów święta Halloween, on co roku działa na naszą korzyść.
Labirynt, który odwiedziliśmy na Wilson Farm w Lexington, Massachusetts, był nieduży – przejście go zajmuje od 15 minut do pół godziny. Tutaj ta rozrywka jest darmowa; farma jest na tyle bogata, że może sobie na to pozwolić, a labirynt jest atrakcją, która urozmaici weekend licznym klientom tego przesympatycznego sklepu z lokalną zdrową żywnością, wypiekami, warzywami, owocami, kwiatami i innymi zbiorami z farmerskich hodowli. Choć sam labirynt jest darmowy, Wilson Farm przyjmuje donacje na rzecz organizacji non profit Make-A-Wish (oddziały w Massachusetts i Rhode Island), która spełnia życzenia dzieci śmiertelnie chorych na raka i inne nieuleczalne choroby. Od 2015 r. farma zebrała już w ten sposób dla chorych dzieci ponad 21 tysięcy dolarów.
W moim rodzinnym domu w Polsce wielkim jesiennym przebojem, obok oczywiście grzybów z własnego grzybobrania, były pieczone w piekarniku jabłka, które mama faszerowała rodzynkami, orzechami, czekoladą, miodem i cynamonem. W Nowej Anglii jesień to nie tylko sezon dyń, ale i jabłek obtaczanych gorącym karmelem z orzechami albo czekoladą. Z karmelowym zielonym jabłkiem z lokalnego sadu na patyku ruszam do wejścia do labiryntu. Gotowi na spotkanie z duchami i Matką Naturą? Jesteśmy tu z mężem jedynymi dorosłymi bez dzieci – wskazująca drogę nastoletnia wolontariuszka śmieje się na nasz widok – „Have fun!”.
Tekst i zdjęcia: Lidia Russell