To już szósty dzień po odwiedzinach Sandy na wschodnim wybrzeżu USA. Media podają coraz to nowe fakty
o zniszczeniach jakie wyrządził huragan. Dziennikarze docierają do miejsc, które jeszcze dwa dni temu były niedostępne. Patrząc na ich relacje, nasuwa się od razu myśl, że niekoniecznie sam moment uderzenia huraganu był najtrudniejszy, ale wszystkie dni, które po nim nastąpiły.

Tak jest przynajmniej dla mieszkańców Rockaway w dzielnicy Queens, wśród których jest około 4000 Polaków.

Wybraliśmy się na Rockaway. Postanowiliśmy zawieźć tam wodę, koce i ubrania, które zebraliśmy od znajomych mieszkających na Ridgewood, Greenpoint i Middle Village – te tereny praktycznie nie zostały dotknięte przez Sandy. Zanim dotarliśmy na miejsce, przez prawie 2 godziny staliśmy na drodze prowadzącej na Rockaway w korkach, w których obok samochodów osobowych, wiele było policyjnych i wojskowych aut, samochodów straży pożarnej, pogotowia i ciężarówek.

Po drodze mijaliśmy domy, których mieszkańcy zabrali się za osuszanie i usuwanie śmieci. Wiele mebli, sprzętu, artykułów gospodarstwa domowego, ubrań, suszyło się w słońcu, widać było jednak, że duża część rzeczy nie będzie nadawała się do ponownego użytku.




Pierwszym Polakiem, którego odwiedziliśmy na Rockaway Park, był pan Grzegorz Piechocki. Od 30 lat mieszkał wraz z żoną, dziećmi i matką na osiedlu położonym 10 minut od plaży.
„W czasie huraganu byliśmy z całą rodziną w domu – mówi Grzegorz – był nakaz ewakuacji naszej okolicy, ale mało kto się nim przejął. W ubiegłym roku również kazano się nam ewakuować z powodu huraganu Irena,
i wtedy tylko lekko nas podtopiło, nic się takiego poważnego nie stało. Myśleliśmy, że teraz będzie podobnie. Kiedy jednak zobaczyłem, że w pewnym momencie woda przykryła już nasze ogrodzenie, zrozumiałem, że jest źle. Było już jednak za późno na ucieczkę. Zobaczyłem wybuchy i pomarańczową łunę na niebie, najpierw kilkanaście bloków przed domem, potem to samo z tyłu. Zastanawiałem się wtedy już tylko, ile czasu może zająć dojście ognia do nas i spalenie naszego domu, no i w którym kierunku powinniśmy uciekać…”

Grzegorz Piechocki na schodach swojego domu na Rockaway Park.
Już trzeci dzień trwa usuwanie piachu z ulicy, przy której mieszka Grzegorz.

Przed domami stoją poprzewracane przez rwącą falę samochody mieszkańców.
„Woda pędziła bardzo szybko, w pewnym momencie zobaczyłem, że niesie ze sobą kawałek promenady z potężnym railingiem i zrozumiałem, że nie możemy uciekać, nurt wody był taki silny, że nie było możliwe przejść nawet na drugą stronę ulicy…już nikt nie mógł wyjść ze swojego domu, przenieśliśmy się jedynie na piętro…Czekaliśmy co będzie dalej, już wiedzieliśmy, że jest bardzo źle…” – opowiada Grzegorz.

Mieszkańcy osiedla, na którym mieszka Grzegorz, nawet ci, którzy dalej mieszkają w swoich domach, nie są pewni, czy nadal tam będą. Specjalne ekipy chodzą kolejno po budynkach sprawdzając ich stan. Na budynkach, które według nich nie kwalifikują się do dalszego zamieszkania, naklejane są czerwone kartki. Jest to ogromnym stresem dla każdego właściciela domu, gdyż nawet budynki, które na zewnątrz wyglądają dobrze i wydawać by się mogło, że są mało dotknięte przez huragan, mogą być zakwalifikowane do zburzenia. Powodem są najczęściej awarie instalacji elektrycznych lub gazowych.

„Ktoś to musi sprawdzić i zabezpieczyć, żeby nie powstały pożary. Przecież w większości domów cała elektryka, korki, bojlery znajdują się w piwnicach i były zalane!” – mówi Grzegorz.- „Ja tu mieszkam 30 lat, ale znam takich co mieszkają tutaj po 50 lat i nigdy czegoś takiego nie widzieli!”

Na osiedlu nieprzerwanie trwają prace, ciężarówki wywożą góry piachu i śmieci, których jednak wciąż przybywa, pracują pompy wyciągające wodę z piwnic.

Pani Wiesława mieszka na siódmym piętrze w bloku, również na Rockaway Park. Huragan był dla niej ogromnym wstrząsem.
„To była rwąca rzeka, która płynęła między blokami, samochodami… – opowiada pani Wiesława – samochody się przewracały, chociaż mieszkam na siódmym piętrze, słychać było głośny szum wody. Kilka minut po wtargnięciu wody między bloki zgasły światła. Zbiegłam na dół, myślałam, że uratuję jeszcze moje auto, ale woda już była po kolana. Udało mi się zapalić samochód i przejechać jedynie kilka metrów, potem samochód zgasł. Wróciłam do budynku, w korytarzach było zupełnie ciemno, woda sięgała już powyżej kolan, była wymieszana z piachem…”

Pani Wiesława opowiadając o swoich przeżyciach nie ukrywa emocji i łez.

Na osiedlu pani Wiesławy mieszka bardzo wielu Polaków. Bloki usytuowane są bardzo blisko plaży, praktycznie oddziela je jedynie szeroka promenada, na ktorej przez cały rok można spotkać spacerowiczów. Kawałki promenady można teraz odnaleźć w różnych miejscach w głębi osiedla, rwący nurt przeniósł porozrywane części osadzając je najczęściej na zaparkowanych pod blokiem samochodach. Wiele z nich zgniecionych było jak puszki lub poustawianych jedne na drugim w pozycjach, które wydawałoby się, że nie są możliwe w takim układzie.

W tle kawałki przeniesionej przez wodę promenady.
Jedna z części promenady, która osiadła pod blokiem

Na tym samym osiedlu, również bardzo blisko plaży znajduje się kościół, w którym pełni posługę ksiądz Władysław Kubrak. Z okna domu parafialnego, które wychodzi na plaże i promenadę, obserwował przelewanie się wody nad promenadą a potem rwący nurt żywiołu, kiedy woda zerwała jej całą konstrukcję.
„Ta pierwsza fala uderzając przyniosła ogromny kamień, który uderzył w okno piwnicy. – mówi ksiądz Władysław – W niecałe pięć minut i mieliśmy zalaną całą piwnicę. Zacząłem oklejać i zatykać okna, drzwi, co się dało, ciśnienie, siła wiatru były ogromne, żeby wiatr nie wypchał drzwi, wzmocniłem je deskami. No i Bogu dziękować, uchroniliśmy pierwsze piętro!”

Ksiądz Władysław przed swoją plebanią na Rockaway Beach.

„Obserwowałam podnoszącą się wodę z okien mojego mieszkania, które są od strony oceanu” – mówi pani Anna Stańczyk, której blok sąsiaduje z plebanią – „W pewnym momencie ten ocean wyglądał tak, jakby się zrównał z powierzchnią ziemi. Bardzo się bałam, cały czas modliłam się…i może dzięki temu ocalało moje auto, wszystkie inne stojące przed blokiem są zniszczone i nie wiem, jakim cudem moje się uchowało!”

Mieszkanie pani Anny ocalało, choć znajduje się na pierwszym piętrze. Podnosząca się woda zatrzymała się kilkanaście centymetrów niżej poziomu jej podłogi.

Pani Aleksandra Brzostek, współwłaścicielka jedynego polskiego sklepu Eden Delicatessen na Rockaway Park, który podczas huraganu Sandy całkowicie został zalany, pomimo ciężkich przejść nie traci nadziei na lepsze jutro. Razem z siostrą nadal sprzedają produkty przed sklepem, jeżdżą do piekarni po chleb oraz dowożą Polakom żywność do wybranych miejsc, głównie pod bloki, których mieszkańcy nie mają możliwości dojazdu do żadnego sklepu.

„Nasz sklep będzie działał nadal, doprowadzimy go do porządku jak najszbciej się tylko da!” – mówi pani Aleksandra – „Nawet w takiej ciężkiej sytuacji, jak ta, która nas wszystkich dotknęła, trzeba się podnieść. Można się podnieść! Trzeba być silnym i trzeba walczyć.”

Tekst i zdjęcia: Marta Kustek

Poprzedni artykuł„Sandy w oczach dzieci”
Następny artykułMoje podróże po Rosji: Kamczatka cz. 3

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj