Ta historia wędkowania na Atlantyku mogła zakończyć się tragicznie dla czterech Polaków: 72-letniego Ryszarda Kiezika, 66-letniego Zenona Sucharskiego, 64-letniego Jana Kacperskiego i 48-letniego Rafała Sendeckiego. Ale przypadek zrządził, że na wodzie pojawiła się para seniorów na katamaranie 70-letni Del Olsen i 77-letnia Gail Yando, która uratowała im życie.
Historia zdarzyła się 13 października 2019 roku, na otwarciu sezonu wędkarskiego na Black Fish. Opowiada Ryszard Kiezik z East Quogue, NY. Pan Ryszard pochodzi z Warmii i Mazur. Jego ojciec uwielbiał łowić ryby, podobnie jak jego brat.
Wcześnie rano wypłynęliśmy 23-stopową łodzią Fish Master z Orient Point na Long Island do Fish Island w Connecticut. Było nas czterech zaprawionych wędkarzy. Na tym odcinku są najlepsze ryby gatunku Black Fish, typowa ryba oceaniczna, nie ma takiej ryby w Bałtyku. W październiku biorą jej największe sztuki. Łowiliśmy do godziny 13.00. Złapaliśmy kilka Black Fish i okoni morskich. Popołudniu postanowiliśmy zakończyć nasze wędkowanie i wracać do domu. Pociągnęliśmy za kotwicę, ale nagle nie mogliśmy jej ruszyć, utkwiła na dnie, między skałami. Ciągnęliśmy linę na zmianę. Kolega zaczął pływać łódką raz do przodu, raz do tyłu, i tak non stop. Lina jednak podeszła pod dno łodzi i omotała silnik, który przestał pracować. Fala była dosyć spora i woda weszła już do łodzi. Próbowaliśmy odciąć linę, ale niestety było za późno. Nikt z nas nie miał założonej kamizelki ratunkowej. Nagle łódka wywróciła się i wszyscy znaleźliśmy się w wodzie. Na początku nie docierało do mnie to, co się działo. Ja i dwóch kolegów trzymaliśmy się blisko łódki. Czwarty kolega został wyrzucony z łódki dalej, o jakieś 30 metrów od nas. Łódka tonęła. Kolega próbowął dopłynąć do nas, ale fala go odpychała. Pomyślałem, że wszyscy utoniemy, a pierwszy utopi się właśnie Rafał. Skaleczyłem sobie rękę – tylko tego brakowało, żeby moją krew poczuły rekiny! W pewnej chwili….. zobaczyliśmy łódkę z wędkarzami!
Zaczęliśmy do nich machać, ale niestety byli za daleko i nas nie widzieli.
.
.
Każdy z nas był w zimowych butach, ciepłych, ciężkich spodniach i ciepłych kurtkach, co powodowało, że częściej byliśmy pod wodą niż na wodzie. Łapałem powietrze, gdy tylko wynurzałem się z wody. Nie poddawałem się. Czas upływał nieubłaganie i męczyłem się, podobnie jak koledzy. Nikt nie nadpływał w nasze pobliże. Coraz bardziej czułem się załamany i zmęczony. W pewnej chwili, może po pół godzinie, kolega wykrzynął:
– Duży katamaran! Nadpływa z głębi oceanu!
Katamaran podłynął do nas bliżej. Mężczyzna rzucił linę. Dopiero za drugim razem ją złapałem, bo byłem już bardzo wyczerpany. Potem kolejno dwóch moich kolegów złapało się liny. Mężczyzna ciągnął nas na linie. A potem razem z kobietą wciągnęli nas na pokład. Złapali nas jak ryby! Mała łódź ratownicza przypłynęła, gdy już byliśmy już na pokładzie katamarana. O życie walczył jeszcze czwarty kolega. Dwóch płetwonurków z łodzi ratowniczej wyciągnęło go już nieprzytomnego. Na katamaranie Amerykanów spędziliśmy około 20 minut. Kobieta dała nam suche ręczniki, żebyśmy się okryli, bo nasze ciała były bardzo wychłodzone. Dostaliśmy też wodę do picia.
Ratownicy przenieśli nas na ich łódź i popłynęliśmy do brzegu. Tam czekały już cztery ambulanse. Każdy z nas pojechał w innym ambulansie. Zawieziono nas do szpitala w New London, gdzie sprawdzono, czy nie mamy hipotermii. Po dwóch godzinach wypuszczono mnie i dwóch kolegów. Dali nam suche ubrania i skarpetki. Czwarty kolega miał wodę w płucach i został w szpitalu.
Ze szpitala zadzwoniłem po taksówkę i kierowca zawiózł nas na prom do New London. Wyglądaliśmy jak więźniowie z plastikowymi workami w rękach. Do Orient Point przyjechał syn kolegi, który przywiózł nam ubrania. Co ciekawe, koledzy mieli nowoczesne telefony Apple, a ja stary telefon Samsunga. Ich telefony padły, a ja wyjąłem z kieszeni swój, otworzyłem i zadziałał. Do dziś działa, chociaż tak dobrze wykąpał się w Atlantyku!
Na drugi dzień zadzwoniłem do mężczyzny, który nas uratował, by podziękować. Na pokładzie katamarana dostałem jego wizytówkę.
O Boże, ileż razy śniło mi się to wydarzenie! Prawie co noc, przez kilka tygodni. Dostałem nowe życie! Dalej będę jeździł na ryby. Łódź naprawiona, silnik odnowiony. Jan, który zaklinał się, że po powrocie do domu połamie wszystkie wędki – teraz kupuje nowe kołowrotki. Wszyscy uznaliśmy, że to była nasza wina.
Żyjemy dzięki Bogu i amerykańskiej parze. Chcemy się z nimi spotkać i zaprosić na obiad. Był plan, że spotkamy się w maju, ale z powodu pandemii termin został przesunięty.
xxx
Opowiada Del Olsen, właściciel katamarana Endeavor 44. Przez wiele lat pracował w biznesie zajmującym się sprzedażą łodzi. Brał udział w regatach wioślarskich. Obecnie z żoną Gail, która przez wiele 34 lata pracowała jako pielęgniarka, mieszkają na katamaranie. Mają też dom na lądzie w Richmond, w Kalifornii. Del i Gail nie mają dzieci.
.
Czujemy się szczęściarzami, że mogliśmy uratować ludzi. Skończyliśmy kurs ratowniczy, który bardzo się przydał. 13 października był pięknym słonecznym dniem. Gdy szykowaliśmy się do lunchu na pokładzie, wziąłem lornetkę, by przyjrzeć się temu, co wydawało mi się, że chyba ktoś jest w wodzie. Miałem rację! Lornetka przybliżyła obraz i zobaczyłem trzy osoby, a dokładnie trzy głowy obok wywróconej łódki. Natychmiast kazałem żonie dzwonić po pomoc do straży wodnej. A sami ruszyliśmy na ratunek do ludzi.
.
Katamaran kupiliśmy półtora roku temu. Chcieliśmy spróbować czegoś nowego w życiu. Sprzedaliśmy nasz dom w górach i kupiliśmy katamaran, by pływać i żyć na wodzie. Mieć nowe wyzwanie w życiu. Jedno już mieliśmy, 13 października. Czujemy bliskość z uratowanymi osobami. Duchową, w sercu. To historia, która szczęśliwie się skończyła i na zawsze zostanie w naszej pamięci!
.
Zanotowała: Danuta Świątek
Zdjęcia: archiwum Ryszarda Kiezika i Rafała Sendeckiego