Tomek Michniewicz "Swoją drogą"
Tomek Michniewicz „Swoją drogą”
Tomek Michniewicz zabierze Cię w dowolne miejsce na świecie, ale musisz zdecydować w tej właśnie chwili, gdzie i po co chcesz jechać. Spokojnie, nie musisz podejmować tej decyzji od razu.
Na razie Tomek Michniewicz zabierze cię w czytelniczą podróż. Możesz nadal siedzieć wygodnie w fotelu i czytać o trójce bohaterów, którzy spakowali się i pojechali w nieznane. A po odłożeniu książki sam zdecydujesz, co dalej.

Jak mówi chińskie przysłowie, „nawet największa podróż zaczyna się od pierwszego kroku”. Czyli od decyzji. Ten pierwszy krok zrobiła trójka bohaterów książki „Swoja drogą”, których Tomek Michniewicz zabrał w podróż ich życia. Poznajcie Marcina, korporacyjnego księgowego, którego życie monotonią i przewidywalnością zaczynało przypominać jego zawód, Mariannę, prywatnie żonę autora, której wyjazd zagraniczny kojarzył się do tej pory z leżakiem przy basenie i ojca Tomka Michniewicza, który całe życie marzył
o wyprawie do Nowego Orleanu, ale nigdy się nie składało, żeby jechać.

Jesteś gotów, czytelniku, jechać razem z nimi? Zanim jednak zapniesz pasy i wystartujesz, uświadom sobie, że podróż z Tomkiem Michniewiczem nie jest to wyjazd do odległego zakątka świata po to, by zrobić sobie zdjęcie pod palmą i pochwalić się nim na Facebooku. Jeśli zdecydujesz się jechać z Michniewiczem, musisz wiedzieć, po co chcesz jechać. Ta wyprawa z założenia ma ci coś dać, i nie mówimy tu wcale
o pamiątkach z wakacji gromadzonych na kominku. I tak jedziemy z Tomkiem i Marcinem w najdziksze zakątki Afryki, z Tomkiem i Marianną do tyle egzotycznej, co ortodoksyjnej Arabii Saudyjskiej, wreszcie
z Tomkiem i jego ojcem do brudnych, lepkich i nie zawsze bezpiecznych miejsc Luizjany.

Podróż fizyczna zamienia się w podróż metafizyczną, kiedy to mentalność Europejczyka zderzy się
z myśleniem Pigmejów, którzy mają wiele określeń na „dziś”, a jutro dla nich nie istnieje, dlatego mięso upolowanego słonia zabierają tylko na dziś, nie zastanawiając się, co będą jedli jutro. Albo kiedy niezależna Europejka pozna saudyjską żonę, która życzy sobie, żeby mąż znalazł sobie (równocześnie!) drugą żonę, aby mogła mieć więcej czasu dla siebie. Albo kiedy rozsądnie kalkulujący Europejczyk natknie się na ulicznych grajków z Nowego Orleanu, dla których nie jest ważne mieszkanie z kredytem i samochód, ale granie do upadłego na ulicy, bez szacowania, czy kilka zarobionych dolców starczy na śniadanie. To podróż w głąb zupełnie innego – mentalnie – świata, która pozwala na zajrzenie w głąb siebie. Nie tylko w głąb Polaka
i Europejczyka, ale też człowieka.

Michniewicz pokazuje nam kawałek egzotycznego świata, ale od takiej strony, jakiej nikt się nie spodziewał. Jeśli Afryka, to nie safari czy atrakcyjne turystycznie kurorty, ale wykorzystywani za kilka(-naście) dolarów albo bananowy bimber Pigmeje, którzy chętnie zabiją słonia dla cennych kłów, których cena będzie rosła wraz z szerokością geograficzną. To prawdziwy głód, kiedy dżungla odmawia pożywienia i trzeba sięgać do spróchniałych palmowców i z wdzięcznością zbierać jadalne białe larwy.

To czary juju i wudu, o których posądzenie, zwykle fałszywe, kończy się więzieniem nawet w przypadku dzieci. Michniewicz nie owija w bawełnę. Jeśli pomożemy jednemu choremu dziecku, i tak umrze kilkanaścioro kolejnych, których nie zdołamy uratować. Jeśli jest dziura w drodze, to się ją zostawia, bo załatanie jednej nie sprawi, że zniknie kilkaset innych. Bo nie znajdzie się nikt, kto się tym zajmie. Afrykańczyków to nie dziwi. I nie skłania do żadnych refleksji. Afryka Michniewicza to Afryka, która nie chce się zmieniać. Jest dzika i chce taka pozostać. Tylko my chcemy ją na siłę zmieniać, bo patrzymy na nią europejskimi oczami. Takie też przekonanie miał po tej wyprawie Marcin, pierwszy z bohaterów książki „Swoją drogą”. Mimo to pożegnał się z korporacją i wyjechał do Somalii, by we współpracy z organizacją pozarządową koordynować działania obozów dla uchodźców. Całej Afryki nie zmieni, ale zmienił swoje życie i zmieni tym samym życie tych, których spotka na swojej drodze.

My tymczasem jedziemy dalej. Tym razem do Arabii Saudyjskiej. Tutaj Michniewicz nie tylko szczerze aż do bólu obnaża niewygodną prawdę o miejscach znanych z folderów turystycznych, ale także uporczywie uczy nas szacunku dla inności. Jemu samemu nie zawsze przychodzi to łatwo, ale z uporem maniaka każdą inność stara się traktować zgodnie z przysłowiem, że „każdy kij ma dwa końce”. I pokazuje, że inne nie znaczy gorsze. Ani nawet lepsze. Po prostu inne. Tak jak surowe zasady islamu, które każą Saudyjkom zakrywać się od stóp do głów, nie pozwalają na karierę zawodową i wciąż pokazują kobietom miejsce w szeregu. Gorsze miejsce. Zarówno Michniewicz, jak i jego żona podejmują próbę zgłębienia, a co za tym idzie, zrozumienia tych zasad. Mimo że – jako Europejczykom – nie jest im łatwo, wciąż szukają uzasadnienia dla ortodoksyjnych reguł każącym kobietom wchodzić osobnym wejściem, a mężczyznom udawać, że ich nie widzą.

Kobieta, o ile nie jest ze spokrewnionym z nią mężczyzną bądź opiekunem, nie zamówi taksówki. Nie pojedzie do obcego kraju na studia. Nie pójdzie do pracy. Ale Michniewicz spokojnie tłumaczy, że nasze myślenie jest skażone stereotypami i wyrwanymi z kontekstu wycinkami arabskiej rzeczywistości przedstawianej przez media. Że saudyjskie kobiety nie czują się wcale zniewolone i że to głównie one wyznaczają wyraźną granicę prywatności, separując się od mężczyzn nikabem, osobnym wejściem i miejscami tylko dla kobiet. Pokazuje kobiety, które nie wyobrażają sobie, że mąż ich nie utrzymuje, a one nie mają całego dnia na zajmowanie się rodziną i… sobą. To, co Europejki uznają za zniewolenie, dla Saudyjek jest po prostu… wygodne. Nawet żona autora, która buntowała się przeciwko nikabowi i temu, że jest ignorowana przez taksówkarzy, zauważa sens tego, że kobiety skrywają pod nijakim nikabem pomalowane paznokcie, ufryzowane włosy, pełny makijaż i elegancką sukienkę. Ich uroda i elegancja jest dla nich samych i dla ich najbliższych, nie dla każdego przechodnia na ulicy. Jest dla tych, którym pozwolą je zobaczyć. W ten sposób nikab staje się wyborem, a nie przymusem i symbolem zniewolenia. Nagle okazuje się, że świat, gdzie małżeństwa jest aranżowane, a kobiety nie mogą jeździć same samochodem, bo… szkodzi to ich jajnikom, nie musi być wcale krajem nieszczęśliwych ludzi i barbarzyńskiego prawa. Bo prawo szariatu – mimo iż surowe – jest równe da wszystkich. I nie zdarzy się tak, że ktoś, kto złamał prawo, uniknie odpowiedzialności tylko dlatego, że ma pieniądze albo wypływową rodzinę. Bo zawsze są dwie strony medalu – zdaje się mówić nam swoją podróżą Michniewicz i jego żona.
Potrzebna jest tylko odrobina otwartości i szacunku dla inności.

Ostatnia podróż, w jaką wybieramy się z Michniewiczem, to wyprawa do parnej i lepkiej Luizjany i do ojczyzny bluesa, w którym zakochany jest Michniewicz senior. Ojciec autora zawsze chciał się tam wybrać, ale też zawsze stało coś na przeszkodzie. Jak mówi Michniewicz senior, głównie brak… egoizmu, który pozwalałby mu na realizowanie własnych marzeń. Wyprawa do Nowego Orleanu to nie tylko włóczenie się po bluesowych klubach, gdzie zdarza się tacie Michniewicza zagrać z lokalnymi muzykami, ale także podróż ojca i syna do lepszego poznania się i zrozumienia. Najbardziej osobista podróż autora. Luizjana jest tylko tłem dla ważniejszej wyprawy – niekiedy wzruszającej, a czasami gorzkiej wędrówki po wzajemnych oczekiwaniach i rozczarowaniach. To podróż syna próbującego zaimponować ojcu łapaniem gołymi rękoma węża na mokradłach Luizjany. To podróż ojca nie do końca chcącego zrozumieć, co syna pociąga w niebezpiecznych wyprawach, a już na pewno nierozumiejącego zupełnie, jaki sens ma ciąganiu go po luizjańskich bagnach. Szczery, jak zawsze, Tomek Michniewicz przyzna, że jego wyobrażenia o tej wyprawie rozminęły się z rzeczywistością. Z kolei jego ojciec wyzna, że rozczarowanie syna wynika z tego, że nie reagował na wymarzoną wyprawę tak, jak syn sobie to zaplanował. Jak widać, nie każda podróż życia przynosi zamierzone efekty. A może nie przynosi zaplanowanych przez kogoś innego efektów…

A my? Możemy odetchnąć z ulgą i rozprostować nogi w fotelu. Książka skończona. Teraz każdy – i z bohaterów, i z czytelników – może pójść swoją drogą. Swoją drogą, świetna książka.

Karina Bonowicz

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwarte.

http://www.empik.com/swoja-droga-michniewicz-tomasz,p1094114888,ksiazka-p
http://www.matras.pl/swoja-droga.html

Poprzedni artykuł„Niezdrowa ballada”
Następny artykułKlub Młodych Literatów: “Lewaw czyli Wawel“ Jakub Żuk

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj