„Masz numer 313, a córka 314” – mówi sprzedawczyni w księgarni „Books & Greetings” w Northvale, NJ.- „Rachunek za książkę jest twoim biletem wstępu po autograf” – tłumaczy. – „Przyjmiemy 500 osób, nie więcej. Jesteście w drugiej grupie, którą wpuścimy do księgarni o 6.00” – słyszę instrukcje.
To pierwsze tak zorganizowane dokładnie spotkanie z Jeffem Kinney, na które się wybieramy.
11-letnia córka połyka różne książki w zawrotnym tempie. Przyszedł czas na kolejny odcinek z serii „Diary of a Wimpy Kid” – „The Long Haul” Kinney, w formie dziennika Grega Heffley, gimnazjalisty, przeżywającego różne perypetie w szkole i w domu.
Przyjechałyśmy z córką pół godziny przed wyznaczonym czasem i na ulicy zobaczyłyśmy długą kolejkę dzieciaków z rodzicami. Na przeciwko księgarni stał zaparkowany, kolorowy, duży autobus, spowity w reklamie książki.
„Jeff jest w autobusie” – usłyszałam, gdy grzecznie wzmocniłyśmy kolejkę o kolejne dwie osoby. Kolejkowicze co chwila wyskakiwali z szeregu, by stanąć przed autobusem i zrobić sobie zdjęcie. (Córka również).
„Jeff wyjdzie z autobusu, gdy skończy udzielanie wywiadu dla CNN” – informuje asystentka pisarza.
„Soon, soon…” – rozeszły się słowa kolejkowiczów wśród, których zdecydowanie dominowali chłopcy.
Wyjęłam wydrukowaną notkę biograficzną Kinney z Wikipedii i zaczęłam czytać na głos córce i sobie, ale szybko zainteresowała się tym matka z synem, którzy stali przed nami.
„Ile książek sprzedał? Możesz powtórzyć?” – prosiła.
„58 milionów sztuk do 2010 roku” – czytałam ponownie.
„Gdyby tylko dostał 1 dolara od jednej sztuki to, by zarobił 58 milionów” – na głos liczyła kobieta. „O rety!” – wzdychała. My również.
Nareszcie pisarze zarabiają jak gwiazdy! Nie trzeba być aktorką czy piosenkarką, albo sportowcem, żeby zarobić miliony. Słowo pisane staje się cenne.
Wreszcie drzwi autobusu otwierają się i pojawia się pisarz, wysoki, uśmiechnięty, w niebieskiej koszuli. Towarzyszą mu dwaj mężczyźni.
Otwierają mu drzwi do księgarni.
„Hi, dzięki, że przyszliście” – Kinney woła do kolejkowiczów.
Córka uśmiecha się. Pół godziny mija błyskawicznie, bo mali kolejkowicze opowiadają sobie historyjki z książek Kinney. Wreszcie wchodzimy do środka księgarni, gdzie czekają stoiska z przenośnymi ścianami-obrazkami z książek. Każdy może zrobić sobie zdjęcie. Elektroniczny pstryk i też mamy swoją fotkę.
Po autograf trzeba podejść do stolika, gdzie siedzi pisarz z uśmiechem od ucha do ucha.
Gdy córka kładzie książki na stoliku, postanawiam wykorzystać czas na rozmówkę, bo nie liczę na rozmowę, gdy kolejka wije się za nami.
– Przeczytałam twoją książkę po polsku – mówię.
– Naprawdę? Cieszę się! – dziwi się Kinney.
– Czy czasami czytasz książki pisane przez dzieci, które chciałyby poznać twoją opinię i uzyskać jakąś poradę w pisaniu?
– Nie, nie miałem okazji. Ale jakby ktoś przysłał, to bym przeczytał. (kontakt e-mail do Kinney agenta literackiego: sylvie@rwsagency.com)
– Jaka jest twoja rada dla młodych ludzi, którzy zaczynają pisać?
– Dawać je do czytania tym, którzy najbardziej krytykują, ale twórczo, bo można czegoś nauczyć się od nich.
– Jak sława ciebie zmieniła?
– Mam okazję spotykać bardzo ważnych ludzi, jak np. prezydenta.
Koniec pytań, pamiątkowe zdjęcie, czas dziękować za autografy.
Ale teraz ja dostaję pytania od jednej z kobiet w kolejce.
– Usłyszałam, że czytałaś książkę po polsku. Ja też jestem Polką. Jak przetłumaczono Wimpy Kid?
– Cwaniaczek.
– Cwaniaczek? Ciekawie!
Kobieta przedstawia swoją 9-letnią córkę i tłumaczy się, że jej pociecha nie mówi po polsku.
Moja 11 –letnia córka w drodze powrotnej do domu ‘połknęła’ najnowszą, 217-stronnicową książkę Kinney.
„Polecam ją tym, którzy lubią książki pisane jak dzienniki i chcą się śmiać. Rodzina Grega jest naprawdę bardzo pechowa” – mówi córka.
Tekst i zdjęcia:
Danuta Świątek