Jeżeli mają Państwo podobnie jak ja, że przyjeżdżając do nowego miejsca usiłują dokonać przede wszystkim jednej rzeczy: znaleźć „serce” tego miejsca w postaci najbardziej znaczącego obiektu/ulicy/postaci/wydarzenia/legendy upamiętnionych w taki czy inny sposób, na pewno zgodzą się Państwo, że klasyczne „przewodniki po” rzadko wywiązują się z tej roli.

Nie chcę nikogo do nich zrażać, ale wiem z pierwszej ręki, jak sporo z takich przewodników powstaje. Tych, w każdym razie, które wkładają nam do ręki najbardziej znane i widoczne (na księgarskich półkach) wydawnictwa. Przepraszam z góry, jeśli zaburzę tu komuś jego wyobrażenie o rzeczywistości. Otóż gros tego rodzaju przewodników-podpowiedników pisany jest przez ludzi, którzy z danym miejscem, miastem czy krajem nie mają nawet zbyt wiele wspólnego. Autor przewodników turystycznych to też, okazuje się, w dzisiejszych czasach zdominowanych przez wszelkiej maści ekspertów, po prostu „wykonywany zawód”. I tak, planując wypuszczenie kilka lat temu na rynek nowej, zaktualizowanej wersji przewodnika po Polsce, prestiżowy amerykański dom wydawniczy wysłał w tym celu do naszej ojczyzny grupę bardzo młodych ludzi – osoby dwujęzyczne, by była pewność, że w razie potrzeby poradzą sobie z komunikacją po polsku – którym przez miesiąc płacił za docieranie we wskazane im z góry przez redakcję punkty na mapie. Młodzież pracowała przy tym z bardzo konretną listą „celów” do realizacji, a więc: sprawdzała ilość „gwiazdkowych” hotelach w okolicy, rozmiar i kaliber bazy gastronomicznej, pulę noclegów prywatnych, wreszcie dostęp do atrakcji typu muzeum, festiwal, zamek, szlak turystyczny, ciekawa formacja geologiczna itp. Choć dla grupy riserczerów nie była to pierwsza wizyta w Polsce – pochodzili z polonijnych rodzin i mieli na koncie prywatne odwiedziny w ojczyźnie przodków – to jednak liczyć na to, że zafundują nam kosz informacji nazwijmy je bardziej „niszowych”, osobliwych”,„mitogennych”, takich, co to potrafią całkowicie zmienić w naszych oczach klimat jakiegoś miejsca i nasze do niego nastawienie – nie można było.

Proszę wybaczyć ten przydługi wstęp, ale uznałam, że jest konieczny, byście mogli Państwo, razem ze mną docenić to, co oddała nam niedawno w ręce Karina Bonowicz. Jej subiektywny, jak sama podkreśla, przewodnik po Toruniu noszący przewrotny tytuł: „Co ma piernik do Torunia” (Czy ona nas chce obrazić? Przecież dobrze wiemy, co! Chociaż zaraz, chwileczkę, czy aby na pewno…) to właśnie książka, która jest jak kosz niespodzianek i osobliwości kreujących lub, jeśli trzeba, zmieniających nasze postrzeganie jej rodzinnego miasta. Dodaję tu i podkreślam, że po książkę warto sięgnąć nie tylko dla informacji, ale i ze względów czysto literackich i gawędziarskich, bo Karina Bonowicz, prócz tego, że nie pisała przewodnika pod niczyje dyktando, ani z niczyjego nakazu, jest przede wszytkim bardzo zdolną, angażującą czytelnika, pisarką. Wreszcie – to przewodnik wysokich lotów, rzec można śmiało: o profilu informacyjno-artystycznym. Opowieści o miejscach i związanych z nimi postaciach, bardzo zgrabnie przeplatane są odnośnikami do świata sztuki i kultury, zwłaszcza historii polskiego filmu, dla którego Toruń jest miastem szczególnym.

Celowo wspomniałam o gawędziarskim wymiarze książki, bo gawęda to opowieść z ciekawostkami w roli głównej, a „Co ma piernik do Torunia” taką opowieścią jest przede wszystkim. Zaczęłam lekturę od końca, bo tytuł „Z jak zbrodnia” najbardziej przyciągnął mój wzrok (dodatkowa zaleta książki: nie trzeba się trzymać kolejności stron!) i od razu zadałam sobie pytanie: ja jak ja, ale czy sami Torunianie zdają sobie sprawę, że przemierzają uliczki, które onegdaj nosiły tak mrożące krew w żyłach nazwy jak Katowska czy Oprawcza? Czy wiedzą, że stracony z polecenia samego króla Augusta II Mocnego słynny burmistrz Torunia Rosner był drugim, po Koperniku, najczęściej i najchętniej portretowanym mieszkańcem torunińskiego grodu?  Nie mam natomiast wątpliwości, że wszyscy, którzy zapoznają się z rozdziałem pt. „W jak woda ognista” poczują się bardzo uspokojeni informacją, iż zasiadając w Toruniu do degustacji lokalnego piwa, np. o smaku piernikowym, nie grozi im już dzisiaj znalazienie w kuflu palca skazańca. Oraz, że trunek został przygotowany z wody, w której nikt wcześniej się nie kąpał. Pięćset lat temu niestety takiej pewności nie było. Idąc tropem specyficznych tajemnic do dziś spędzających co niektórym (badaczom) sen z powiek, wszyscy chętni zainteresowani udziałem w sporze pt. Czy Kopernik był(a) kobietą? (teza postawiona przez lidera ruchu dociekliwych niedowiarków czyli reżysera Juliusza Machulskiego) powinni obowiązkowo zapoznać się z rozdziałami „C jak Copernicus” oraz „L jak lekarz”. Zaspokoją głód wiedzy, a w dyskusji na temat niewyjaśnionych do dzisiaj okoliczności urodzenia, życia i wyglądu wielkiego astronoma po prostu wypadną bardziej wiarygodnie. I wreszcie, miłośnicy poezji i poetów znajdą w przewodniku Kariny Bonowicz mnóstwo stronic poświęconych jednemu z najwybitniejszych polskich liryków, który przez kilka lat, wierszy oraz artykułów prasowych mocno związał się z toruńskim uniwersytetem, wprowadzając nawet do słownika języka polskiego termin „piernikologia”.

Najlepsze jednak zostawiłam na koniec. Otóż miło mi donieść, że nie trzeba wcale wybierać się do Torunia, by sięgnąć po przewodnik Kariny Bonowicz. W książce znajdą coś dla siebie wszyscy, którzy lubią historię w ogóle. Autorka sporo w niej przypomina i sporo tłumaczy, zwłaszcza z okresów polskiej historii, na której swój ślad odcisnęli Krzyżacy. Dla mniej wtajemniczonych w dzieje masonerii jest nawet dość obszerny zarys historii wolnomularzy na świecie i w Polsce, a szczególnie, oczywiście, w Toruniu, gdzie też pamiątki po sobie pozostawili.

Z wielką przyjemnością zapraszam Państwa do lektury tego niecodziennego przewodnika złożonego ze śladów i tropów definiujących prawdziwą naturę Torunia – jego „serce”. Przy okazji proszę przygotować się na podróż po dawnych historiach, legendach, obyczajach i przygodach całego kalejdoskopu arcybarwnych bohaterów i zjawisk. Piernik i Kopernik to ledwie jedni z nich.

 

Eliza Sarnacka-Mahoney

Poprzedni artykuł„Księżyc to po polsku on, a po włosku ona” – rozmowa z prof. Joanną Rączaszek-Leonardi
Następny artykułPrzemoc wśród rówieśników – obserwujmy uważnie

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj