krolik

– Zanim przejdziemy do przypadków, przypomnimy sobie, co wiemy o czasowniku. Czasownik był ostatnio na tapecie. Zgadza się?

– Zgadza.

Scenografia nasza codzienna: śniadanie w przyszkolnym lokalu gastronomicznym Panera Bread połączone
z lekcją polskiego. Okolicznościowe wariacje w scenografii: za oknem jest ciemniej niż zwykle, bo mamy pierwsze opady śniegu. Młodsza ziewa bardziej niż zwykle, bo poprzedniego wieczoru uprawiała czytelniczą konspirę pod kołdrą. Zaś podręcznikowi do polskiego zdarzyło się ostatnio nieszczęście leżeć obok przeciekającego kartonika z psującym się mlekiem. Po akcji resuscytacyjnej (suszarka, spinki do włosów do rozdzielania kartek) wciąż nadaje się do użytku, ale wyglądem przypomina ścierkę i pachnie z lekka jak stajnia.

– Świetnie! – krzesam z siebie entuzjazm aż iskry lecą.

Ludzi z kolejki popatrują na nas ze zdumieniem, a ja wiem, że jeśli nie wyczaruję energii dla nas obu, to jest duże prawdopodobieństwo, że popadamy nosami w talerze, w najlepszym razie dopadnie nas stupor, z którego wydobędziemy się dopiero na czas odjazdu do regularnej szkoły. Lekcja polskiego przepadnie, nieprzerobione przypadki, do których zabieramy się już po raz kolejny zawisną nad głowami jeszcze niżej, psując nieco nastrój zbliżających się świąt. Młodsza, nastraszona przez siostrę, że przypadki to gramatyczna masakra, o niczym innym nie marzy. Mnie najbardziej marzy się czasownik „sączyć leniwie”, rzeczownik „drugie ekspresso” oraz przysłówek „pojedynczo” ergo „bez dzieci”. Marzy mi się tryb warunkowy: W takie ciemne, zimowe poranki, dzień po powrocie z wariackiej wyprawy w pełnym komplecie rodzinnym na drugi koniec kraju, najbardziej na świecie chciałabym siedzieć w przytulnej francuskiej kawiarni łapiąc rozproszone w codziennym biegu myśli
i rozcierając je między palcami niczym aromatyczną przyprawę, powoli, bez pośpiechu, bez potrzeby,
a zwłaszcza bez obowiązku.

Wysiłkiem woli zawracam jednak z marzeń do obowiązków.

– Czasowniki odmienne są? – strzelam w Mniejszą.

– Tak, są. – Ziewa. Gryzie bułkę. Nieoczekiwanie się ożywia. – Jak będziemy znów wyjeżdżać do babci to muszę się o wiele lepiej spakować.

– Spakować się. Piękny czasownik. A o co chodzi?

– Muszę zabrać ze sobą portmonetkę i latarkę.

– W odwiedziny na święta? Po co ci latarka i po co portmonetka, w której na dodatek nic nie ma? Wydałaś całe kieszonkowe na modelinę, nie pamiętasz?

– Żeby zaglądać pod łóżko. Bez latarki nic nie widziałam.

– Bo tam nic nie ma.

– Nie rozumiesz! – kręci zniecierpliwiona głową. Już nie ziewa. Opowiada z przejęciem, gestykuluje. – Tam nic nie ma, jak się patrzy bez latarki. Gdybym miała latarkę, na pewno coś by było.

– Masz rację, nie rozumiem!

– Babcia mówiła, że skoro ma ogród elfinkowy, to elfinki są teraz wszędzie, a w nocy wysyłają króliki, żeby wkładały pod łóżko pieniądze. Gdzieś będę musiała te pieniądze trzymać, no tak czy nie?

– Niesamowite. Babcia ci to wszystko powiedziała?

– Połowicznie.

Połowicznie. Hm. Połowicznie w tym kontekście prawdopodobnie oznacza, że 90% konkluzji Młodsza wyprodukowała we własnej głowie.

Ale koniec. Pora wracać do czasowników. I potem już w ogóle pędem przez przypadki, wskazówki zegarka są nieubłagane.

– Dobrze, jedziemy dalej. Czasownik jest odmienną częścią mowy. To powiedz mi przez co się odmienia i daj przykład?.

Młodsza wzdycha, siorbie, gryzie bułkę. Marszczy czoło. Uczciwie myśli.

– Czasownik odmienia się przez zwierzęta. Na przykład: królik biegnie ogrodem.

Oklaski, kurtyna i … mamy nadzieję, że państwo też wybornie się z nami bawią!

Nie muszę chyba mówić, że ze śmiechu stoczyłam się pod stół, a ludzie wychodzili z kolejki i podchodzili do naszego stolika prosząc, by powtórzyła im ten ewidentnie najlepszy kawał pod słońcem. W takie pochmurne, senne, zimowe poranki też chcieliby się trochę pośmiać.

Przypadki poszły nam już dość gładko, bo naturalnie odmieniałyśmy wyłącznie biegające króliki, niezwykle zresztą dopasowane do lekcji. Bo skoro „Miał do celu biec na miejsce” (Mia(ł)-nownik, Do-pełniacz, Cel(u)-ownik, Bie(c)-rnik, Na-rzędnik, Miejsce/o-wnik) – to żadne inne zwierzę nie nadawało się do tego lepiej.
Lekcję przyklepałyśmy praktyką o hojnych elfinkach i jaskrawych latarkach.

Młodsza twierdzi teraz, że przypadki wcale nie są takie złe, gra starszej siostrze na nosie, i powtarza z dumą, że należy je tylko ćwiczyć na odpowiednich wyrażeniach. Zrobiła sobie ich listę, znalazły się na niej m.in.: ciepła świnia, sina mrówka i kucający koń, wszyscy wytrawni biegacze.

W takie ciemne, zimowe poranki, dzień po powrocie z wariackiej wyprawy w pełnym komplecie rodzinnym na drugi koniec kraju, to prawda, że najbardziej na świecie chciałam posiedzieć sama w przytulnej francuskiej kawiarni z drugim ekspresso na stole, w błogiej ciszy i samotności. Gdyby jednak tak się stało, nie bolałby mnie teraz rozkosznie ze śmiechu brzuch – co za przyjemne wejście w świąteczny sezon! – i nie miałabym poczucia, że mądry los po raz kolejny coś mi udowodnił. Niekiedy szukając w jednym miejscu znajdujemy w całkiem innym. Sztuka polega na tym, by nie zakładać, że doświadczenia muszą się powtarzać (przerabianie przypadków ze Starszą było lekką orką na ugorze) i by podjąć wysiłek poszukiwań.

Eliza Sarnacka-Mahoney

Poprzedni artykułKlub Młodych Literatów na naszym portalu
Następny artykułPiknik na Governor Island

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj