– Jeśli nie będziesz głosować na prezydenta, to nie masz prawa go później krytykować – mówi podminowana sąsiadka.

Nie musi mnie przekonywać. Zawsze głosuję i podejmuję ryzyko różnych wyborów w moim życiu.

O 7 rano, obie córki były już ubrane i nie mogły doczekać się kiedy wreszcie pójdziemy oddać głos na prezydenta.

Głosowanie odbywa się w naszej szkole publicznej, w której pierwszy dzień od huraganu Sandy, są prowadzone zajęcia.

W drodze do szkoły, spotykamy różnych znajomych.

– Twój głos i tak nie będzie się liczył! W stanie Nowy Jork zawsze wygrywa demokrata – słyszę.

Obie córki słuchają.

– Twój głos nie liczy się? – po polsku pytają zdziwione.

– Liczy się – zapewniam.

W sali gimnastycznej sporo głosujących. Szybkie sprawdzenie mojego nazwiska na liście okręgowej. Dostaję kartę do głosowania. Podchodzimy do stanowiska.

Kimberly pierwsza dostaje ode mnie przywilej wypełnienia długopisem połowy kółka przy nazwisku kandydata na prezydenta. Robi to z dużym przejęciem. Natalie dostaje drugą połowę. Potem zapadają decyzje na papierze w sprawie lokalnych polityków.

Przywilej zeskanowania karty należy do mnie.

Po kilku sekundach na ekranie pojawia się napis, że mój głos został policzony.

Nie mogłam oddać głosu na kandydata z partii, która mówi, że in vitro jest grzechem.

A jego syn Tagg płaci surogatce za urodzenie dzieci.

Podwójne oblicze kandydata.

Jestem matką dwóch córek, którym nie pozwolę zabrać prawa do decydowania o tym, czy mają mieć dzieci, czy nie. Nawet jeśli będą musiały szukać pomocy w medycynie, by mieć potomstwo.

Czekamy na wyniki wyborów!

Od 24 godzin mamy elektryczność, więc posiedzimy przed telewizorem.

Danusia Świątek

Poprzedni artykułMoje podróże po Rosji: Kamczatka cz. 3
Następny artykuł„Stare mury, młody duch” Andrea Dymus – praca nadesłana na konkurs “Miejsce, które musisz zobaczyć!”

1 KOMENTARZ

Skomentuj rychoo Anuluj odpowiedź

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj