1040774_144905769042842_797329458_o

Rozmowa z 37-letnim podporucznikiem Karolem Cierpicą z 18 batalionu powietrznodesantowego w Bielsku-Białej, który uszedł z życiem podczas ataku talibów 28 sierpnia 2013 roku na polsko-amerykańską bazę wojskową Ghazni w Afganistanie.

Cierpica jest ojcem 12-letniego Kuby. Marzy, by dać poczucie bezpieczeństwa swojej żonie i synowi w postaci mieszkania lub domu, na które nadal pracuje. Chciałby założyć fundację pomocy poszkodowanym i rannym żołnierzom na misjach i służbie w kraju, a także rodzinom poległych żołnierzy. Cierpica jest również pomocnikiem instruktora wspinaczki wysokogórskiej, od 2001 roku instruktorem spadochronowym wojsk powietrznodesantowych. Był trzykrotnie na misji w Afganistanie i trzykrotnie na misji w Bośni i Hercegowinie.
W Afganistanie dwukrotnie dowodził sekcją strzelców wyborowych, a ostatnio pracował w centrum dowodzenia.

Żołnierz, przez wiele dzieci w Ameryce, jest ciągle uznawany za bohatera. Czy czuje się pan jak bohater?

Cieszę się ogromnie, że istnieje wsród dzieci taka opinia o żołnierzach, to budujące, chociaż w Polsce generalnie w społeczeństwie armia nie cieszy się aż takim zaufaniem, jak choćby w USA. Miałem okazję tego doświadczyć w ostatnim czasie, kiedy przebywałem w Stanach, ale myślę, że to się zmieni w Polsce. Nie czuję się bohaterem, absolutnie nie. Jestem żołnierzem, który chce wykonywać najlepiej jak potrafi, swoją pracę , ale oczywiście wspaniale jest usłyszeć od ludzi, że zrobiłeś coś, co zasługuje na pochwałę. Każdy przecież z nas chciałby być docenionym za to, co robi.

601795_128186910714728_1051445319_n

970945_129278520605567_484919702_n

964847_128188574047895_1376831179_o

Uszedł pan śmierci w Afganistanie, o czym donosiły media, jak to przeżycie zmieniło pana jako człowieka
i ojca?

W Afganistanie byłem trzy razy i największy wpływ wywarł na mnie pierwszy pobyt. Dla Europejczyka i w ogóle dla nas, ludzi zachodu, Afganistan to zapaść ekonomiczna. To trzeci świat. Patrząc na głodujące dzieci
i ogromną biedę, przeżywając strach, uświadamiasz sobie wtedy, że twoje problemy, te w kraju, w Polsce, są niczym w porównaniu z tymi tutaj. Wtedy rzeczywiście stajesz się lepszy. Często o tym myślałem i dochodziłem do takich refleksji, że należy zwolnić tempo życia, nie zabiegać tak o rzeczy dnia codziennego za wszelką cenę
i nie myśleć tylko o sobie, a więcej uwagi zwrócić na drugiego człowieka, na dziecko, żonę, kolegę, bezdomnego…

Jak doświadczenie z 28 sierpnia 2013 roku, które dobrze skończyło się dla pana, zmieniło pana 12-letniego syna?

Jak bardzo wydarzenia z ostatniej mojej misji i z 28 sierpnia zmieniły mojego Kubę, trudno powiedzieć. Myślę, że przeżywał ogromnie, a w ogóle cały okres, kiedy byłem na misji zaczął słabiej się uczyć i widać było, że dziecko jest zagubione i straciło poczucie bezpieczeństwa. A po moim powrocie, proszę sobie wyobrazić, minęło wszystko jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Moja praca to mój świadomy wybór. Życie mojego synka
w rodzinie wojskowej, już takim wyborem nie jest, więc ja też zrozumiałem, że muszę dawać mu dużo więcej miłości. Szczególnie kiedy wróciłem z Afganistanu, przeżywał ogromnie, że muszę lecieć do USA bez niego. Więc chciałem zrobić wszystko, żeby go zabrać w moją podróż.

Gdy rozmawia pan z synem o wojnie w Afagnistanie, czego pan chce, żeby się nauczył i zrozumiał?

Kiedy rozmawiam z synem o Afganistanie, to zawsze opowiadam mu o niesamowicie trudnej sytuacji, w której dzieci zmuszone są tam żyć, kim się później stają, jak wygląda świat, kiedy wokół jest bieda i wojna. Staram mu się pokazać, jak wielkim szczęściem jest żyć w kraju bez wojny, z dostępem do szkoły, kościoła, telewizji etc. Powtarzam mu, że wolność, którą mamy, też nie jest za darmo. Wpajam mu od zawsze poczucie patriotyzmu do przodków, oraz to, że na tą wolność pracuje każdy z nas. Mówię do niego, że on pracuje na to, co dziś mamy, kiedy jest dobrym synkiem i kiedy dobrze się uczy, i że najważniejsze w życiu, to być dobrym człowiekiem.

Jak pan po doświadczeniach w Afganistanie wrócił do ‘normalnego’ życia w rodzinie? Czy jest możliwy pełen duchowy powrót?

Powroty do domu z misji są ciężkie, każdy z żołnierzy przeżywa to na swój sposób. Bardzo ważne jest zrozumienie przez bliskich w rodzinie, to jest niesamowicie ważne. Mam to szczęście, że mam wspaniałą żonę, która często kosztem własnych potrzeb potrafila mi pomóc w tych moich trudnych okresach, szczególnie
w pierwszych tygodniach po przyjeździe do Polski.

Czy pełen duchowy powrót jest możliwy? Nie da się na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie, bo w wielu przypadkach nie jest. Znam chłopców, którzy się leczą na oddziałach psychiatrycznych z tego powodu, rozstają się z rodzinami itp. To ogromna cena, którą się za to płaci, ale podkreślam jeszcze raz, pomoc najbliższych jest kluczowa. Dzięki Bogu czuję się bardzo dobrze. Najważniejsze, że mam przy sobie rodzinę i pracę.

Jak wychować młode pokolenie, by konflikty rozwiązywało bez przemocy?

To niesamowicie trudne pytanie, chyba nie jestem w stanie odpowiedzieć, bo nigdy nie ma złotego środka na wychowanie. Ale kluczem do prawidłowego rozwoju dziecka, a co za tym idzie, jego poczynań jako dorosłego człowieka, moim skromnym zdaniem, jest wychowanie w domu rodzinnym. Na rodzicach spoczywa ten obowiązek, muszą być pierwszym drogowskazem na życie, nie zganiać tego na szkołę i inne instytucje.
Należy poświęcać dziecku dużo czasu, szczególnie rozmawiać dużo z dzieckiem, a konflikty i problemy starać się rozwiązywać bez zbędnych emocji. Ponadto należy odciągać dziecko od agresji w internecie i telewizji, uczyć szacunku do starszych, wychowawców i nauczycieli, miłosci do ojczyzny. To zawsze były ponadczasowe wartości, o których często w wielu domach się zapomina, a proszę mi wierzyć, to naprawdę przynosi rezulaty
w przyszłosci, wiem to z autopsji.

Czy wierzy pan, że kiedyś świat może być bez wojen?

Trudne pytanie dla mnie, żołnierza, którego praca polega na przygotowywaniu się do odpierania właśnie agresji w czasie różnych konfliktów. Ale czy możliwy jest świat bez wojen, ciężko to sobie dziś wyobrazić, w świecie ogromnych napięć i sporów. Ale wierzyć zawsze warto, osobiście wierzę, że tak może być, dlatego, że wielokrotnie doświadczyłem potęgi wiary, jeśli chcemy czegoś bardzo, najpierw musimy w to uwierzyć, tutaj się wszystko zaczyna, w naszych sercach i głowach, a prędzej czy później to zrealizujemy.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała: Danuta Świątek
Zdjęcia: Archiwum Karola Cierpicy

976972_128185190714900_1479027721_o

325900_128184907381595_1375387292_o

Karol Cierpica opowiada, co zdarzyło się 28 sierpnia 2013 roku w bazie Ghazni w Afganistanie.

„Bazę w Ghazni zaatakowali terroryści o godz. 16.00. Byłem wtedy po służbie, pracowałem w centrum operacji taktycznych w systemie 12 na 24. Wtedy właśnie miałem wolne. Dużo czasu spędzałem na siłowni lub bieganiu. Przygotowywałem się do kolejnych zawodów, które często były organizowane w bazie. Po bieganiu przebywałem w swoim campie mieszkalnym. Gdy terroryści zaatakowali, usłyszałem potężny huk. Siła uderzenia była tak silna, że wypadły nam szyby w oknach. Kiedy wybiegłem na zewnątrz, myślałem, tak jak większość, że to kolejny ostrzał rakietowy (a te w bazie zdarzały się dosyć często).

Kiedy zobaczyłem potężny obłok dymu, nie pobiegłem do schronu, jak wiele osób, chociaż taka jest procedura, że należy się ukryć, ponieważ może nastąpić kolejny atak. Zadziałałem inaczej, nie standardowo. Można, by powiedzieć, pobiegłem w stronę wybuchu, myślałem tylko o jednym, że biegnę, bo trzeba komuś pomóc, że na pewno komuś coś się stało.

Gdy pobiegłem w stronę wybuchu, zobaczyłem wyrwę w ogrodzeniu i uświadomiłem sobie, że to atak na bazę. Nie widziałem jeszcze wtedy żadnych napastników. Ale wróciłem biegiem w stronę mieszkalnych kontenerów i ostrzegałem głosem kogo się dało. Wbiegłem do swojego kontenera, zabrałem sprzęt, kamizelkę, broń i chełm. Pobiegłem z powrotem w kierunku wybuchu. Po kilku metrach spotkaliśmy się w pięciu żołnierzy, którzy czuli tak samo i tak samo zareagowali.

Kiedy postanowiliśmy wejść na teren, gdzie stało kilka kontenerów, napotkaliśmy napastników, którym udało się wedrzeć w głąb bazy. Doszło między nami do wymiany ognia. Walczyliśmy. Ostrzeliwani byliśmy w tym czasie z granatników przeciwpancernych w powietrzu leciały odłamki. Obrzucani byliśmy granatami, a na bazę spadały rakiety.To był kompleksowy atak. W innej części bazy, również i po za nią, walczyła inna grupa żołnierzy. Ale te wydarzenia muszę pominąć, bo o tym dowiedziałem się dopiero w szpitalu.

Po chwili walki, upadam. Nogi mam zakrwawione, odczołgowuję się, aby zmienić magazynek i prowadzić dalej obronę bazy. Krew zbyt mocno leje się po nogach, na których mam tylko spodenki. Postanawiam wycofać się nieco, aby zatamować krew lub poszukać pomocy. Ale po przejściu kilku kroków, uświadamiam sobie, że nic wielkiego przecież nie mogło mi się stać, skoro chodzę. Wtedy postanawiam wrócić w rejon walki, gdzie akcja jakby ucichła.

Decyduję więc, wkroczyć z innej strony tego miejsca, gdzie wszystko się rozgrywało. Obiegam teren, gdzie stoją już dwa polskie pojazdy i ostrzeliwują pozycje napastników. Ogradzają mnie pojazdy opancerzone. W tym miejscu i czasie uświadamiam sobie, że jestem odgrodzony od centrum wydarzeń, a muszę tam być, bo trzeba walczyć. A nie mogę chować się za pojazdami.

Wtedy postanawiam pobiec między pojazdami i zostawiam za sabą kilku żołnierzy, którzy stoją na stanowiskach, czekając na terrorystów, aby nie mogli przedrzeć się dalej. W tym czasie widzę jednego żołnierza, który biegnie za mną i okazuje się po czasie, że to sierżant sztabowy, Michael OLLIS. Dobiegliśmy razem do pierwszego z kontenerów. Odwracam się do żołnierza. Nasze spojrzenia się spotykają. Uśmiechamy się do siebie (jesteśmy razem, będzie dobrze – tak to odebrałem). Zaczynamy przeszukiwać kontenery. Ja z przodu, kilka metrow za mną ów amerykański żołnierz. Udaje mi wyeliminować jeszcze jednego z terrorystów. W tym czasie wykorzystuję jako ukrycie róg kontenera. Ale w tym samym czasie dochodzi z tyłu, za mną, do kolejnego wybuchu. Leżę na ziemi. Broń wypadła mi z rąk. Uderzenie rani mnie kolejny raz. Niestety widzę leżącego amerykańskiego żołnierza i szczątki kolejnego terrorysty. Następnie ewakuowano nas do szpitala polowego. Nie jestem w stanie określić czasu tych wydarzeń, ale kiedy jestem w szpitalu, przywożą też amerykańskiego żołnierza, który umiera na polowym łóżku.

Tego dnia wydarzyło się wiele. Myślę, że kiedy wróciłem się, by ratować ludzi, być może, mnie uratowano. Tego do końca nie wiem. Ale wiem, że wszyscy, którzy walczyli tego dnia, to bohaterowie, bo ofiar mogło być wiecej. W czasie ataku zginął polski żołnierz i amerykański, Michael OLLIS, który był ze mną i z którym walczyłem ramię w ramię. Kiedy odwiedzają mnie koledzy Ollisa w szpitalu, mówię do nich w wielkich emocjach, że to był prawdziwy bohater i tak zawsze będę mówił”.

485577_129280453938707_4431763_n

Poprzedni artykuł„Czechowicz na kozetce”
Następny artykuł„Ocalić język polski za granicą”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj