Iwona Sołtysiak z uczniami
Iwona Sołtysiak z uczniami

Rozmowa z Iwoną Sołtysiak, nauczycielką z 24-letnim doświadczeniem zawodowym i instruktorką Związku Harcerstwa Polskiego od 32 lat. Mieszkanką Szczecina, mamą Eweliny i babcią Marcelka. I od niedawna również korespondentką na naszym portalu. Pani Iwona najbardziej lubi miejsca, gdzie można nacieszyć oczy piękną przyrodą i spotkać miłych i życzliwych ludzi. O swojej pasji do dzieci i nauczania rozmawia z Danuta Swiatek.

Pisze pani na swoim blogu, że jest „nawiedzoną” nauczycielką. Co zatem mamy myśleć o pani?

Określenie „nawiedzona” oczywiście ma wydźwięk żartobliwy. Jak mam inaczej myśleć o sobie, skoro już jako mała dziewczynka wiedziałam, że będę uczyć dzieci? Najpierw były to lekcje dla lalek i misiów, potem dla koleżanek i kolegów na klatce schodowej domu, w którym mieszkałam. Następnie studia pedagogiczne na Uniwersytecie Szczecińskim, a w międzyczasie przekazywanie wiedzy harcerskiej członkom mojej drużyny. Jak tu nie nazywać siebie „nawiedzoną”, skoro zamiast, jak większość ludzi, odpoczywać z dala od tematów zawodowych, brałam udział w licznych kursach, konferencjach i szkoleniach poszukując praktycznej wiedzy, twórczych i efektywnych metod pracy oraz lepszych rozwiązań? Często przyjaciele mówili mi, że jestem jakaś „nawiedzona”, bo ciągle coś wymyślam, organizuję.

Często angażowałam ich do współdziałania przy wykonywaniu pomocy dydaktycznych. Niektórzy nawet deklarowali, że chcą się odstresować, więc chętnie przyjdą do mnie, żeby porysować, powycinać lub zagrać w wymyśloną przeze mnie grę. Stwierdzali: „U ciebie nie można się nudzić”. Pomimo nawału pracy w szkole ciągle szukam nowych pomysłów na efektywną edukację. Czasami jest mi bardzo ciężko i mam wszystkiego dosyć. Jednak gdzieś w głębi mnie jest jakiś „przycisk”, który mnie uruchamia i zaczynam ponownie działać. O ile się orientuję, takie postępowanie nie jest typowym zachowaniem nauczyciela z wieloletnim stażem pracy. Wiem, że w tym swoim „nawiedzeniu” nie jestem odosobniona, ale na pewno powszechne to nie jest.

Czy dobrze być „nawiedzoną” dla samej siebie? Dla dzieci to niewątpliwie pożytek.

Moje „nawiedzenie” to wiele niewymiernych korzyści: możliwość rozwoju i nadążanie za zmianami, a czasem nawet ich inicjowanie i przeprowadzanie; nabywanie nowych kompetencji; stawanie się swego rodzaju fachowcem w określonej dziedzinie; obalanie schematów, że „nic nie można zdziałać”; doświadczanie i eksperymentowanie, dające wiele satysfakcji i radości z osiąganych sukcesów zawodowych oraz wreszcie możliwość przebywania wśród podobnie „nawiedzonych” osób, dzięki którym nabiera się chęci i odwagi do działania.

To prawda, że korzystają na tym dzieci, które uczę. Taka postawa ma jednak także i ciemniejszą stronę. Mianowicie sprawia, że mam mniej czasu dla najbliższych i prywatnie dla siebie. Na szczęście mój mąż rozumie to, co robię. Sam też jest, tak jak i ja, instruktorem Związku Harcerstwa Polskiego i działa na rzecz dzieci oraz młodzieży. Gdybym mogła coś poprawić w swoich wcześniejszych działaniach, to więcej czasu poświęciłabym córce. Każda chwila poświęcona dziecku procentuje po latach, jednak wiadomo, że ważna jest nie tylko ilość tego czasu, ale także jego jakość. Teraz, gdy Ewelina jest już dorosła, z duma patrzę, jak spełnia się jako młoda mama i pokazuje świat mojemu wnukowi Marcelkowi. Myślę, że moja pasja jest także jej udziałem.

Czy teraz, pani zdaniem, zawód nauczyciela odzyskuje swój prestiż, czy nadal możemy mówić o kryzysie tego zawodu w Polsce?

W dzisiejszych czasach opinie kształtują media, a media potrzebują sensacji. Spektakularne wydarzenia mają oglądalność i one głównie dzisiaj są pokazywane. Nauczyciel najczęściej jest przedstawiany jako sfrustrowany człowiek (nieudacznik?), źle uczący i niewydolny wychowawczo. Oczywiście istnieją tacy nauczyciele, którzy są tzw. zgorzkniałymi wyrobnikami, ale jest wielu takich, którzy są twórczy, poszukujący i rzetelni. Znakomicie uczą i są wspaniałymi wychowawcami. Tych drugich znam naprawdę wielu. Ale pisanie o nich i nagłaśnianie przykładów dobrych „praktyk” w szkołach jest mniej medialne czy sensacyjne.

Badania CBOS przeprowadzone w 1987 r. wykazały, że zmniejsza się szacunek społeczny do mojego zawodu. Niestety, w chwili obecnej, zarówno znaczna część rodziców, jak i władze państwowe postrzegają naszą grupę zawodową niezbyt pozytywnie. Od wielu lat wśród ludzi krążą uszczypliwe wypowiedzi, typu: „Zobacz, to Malinowska, nic jej w życiu nie wyszło, więc została nauczycielką” lub „Na żadne inne studia się nie dostała, to poszła na pedagogikę”. Ogólnie rzecz biorąc, w potocznej opinii – nauczyciel to nieudacznik. Ponadto, kto mądry wykonywałby taką ciężką pracę za tak niską pensję? To pytanie, podszyte ironią, także często jest wypowiadane. Z tego powodu prawdopodobnie tak mało jest w tym zawodzie mężczyzn, bo trudno utrzymać rodzinę za pensję nauczycielską.

Dla państwa, a właściwie teraz dla samorządów lokalnych, jesteśmy grupą zawodową, która nie przynosi dochodu, a jedynie generuje koszty. Coraz częściej to urzędnicy decydują o oświacie, chociaż nie mają w tym zakresie żadnego przygotowania. Niestety, nie uwzględniają głosów fachowców i autorytetów znających się na oświacie. Stąd np. zamykanie szkół, zgęszczanie klas ponad miarę i nieadekwatne określanie nauczycielskiego pensum godzin. Liczą się tylko pieniądze, które można na szkolnictwie zaoszczędzić. Czasami, gdy znajdę się w nowym towarzystwie, to nie przyznaję się, że jestem nauczycielką.

Dlaczego?

Ponieważ chcę uniknąć lawiny narzekań na złych nauczycieli i ich „niezasłużone” przywileje oraz pogardliwych słów na temat moich koleżanek i kolegów po fachu. Najczęściej ludzi „boli” to, że nauczyciel ma dwumiesięczne wakacje, ferie zimowe, przerwy świąteczne i oczywiście mało lekcji w ciągu dnia. Nawet już nie mam ochoty tego prostować i opowiadać, czym zajmuje się nauczyciel poza pracą z uczniami na lekcji.

Odkąd pracuję w szkolnictwie niepublicznym (prywatnym), nigdy nie miałam dwóch miesięcy wakacji. Zawsze pracowałam przynajmniej jeden tydzień po zakończeniu roku szkolnego i przynajmniej jeden tydzień przed rozpoczęciem kolejnego roku. Wiem, że i w niektórych szkołach publicznych praktykuje się wykonywanie przydzielonych zadań w czasie tzw. wakacyjnym. Na temat wszystkich dni wolnych w szkolnictwie powstał raport Komisji Europejskiej („Organization of School Time in Europe”), w którym przedstawiono analizę kalendarza szkolnego 2013/2014 właśnie pod kątem dni wolnych od zajęć lekcyjnych w ponad 30 krajach europejskich, nie tylko tych z Unii Europejskiej. Okazało się, że w Polsce przerwy w nauce, wakacje i ferie zamykają się w 13 tygodniach i sześciu dniach świątecznych. Tylko w Danii i na Słowacji uczniowie mają wolnego o jeden tydzień krócej niż w Polsce. W sześciu krajach sytuacja wygląda podobnie jak u nas, w osiemnastu zaś jest to od 14 do 17 tygodni. Nasi włodarze i opinia publiczna raczej nie znają tych danych, skoro ciągle nam te dni wolne wypominają.

W tym roku nauczyciele też będą zwalniani…

Rok 2013 jest kolejnym rokiem, w którym Ministerstwo Edukacji Narodowej informuje, że z ponad 560 tys. nauczycieli zostanie zwolnionych ok. 7 tys. a związkowcy twierdzą, że aż 11 tysięcy. Rząd niewiele proponuje zwalnianym. Np. minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz wysłał do samorządów listy, w których prosił, by osoby tracące pracę w szkołach przenosić do żłobków, sugerował także możliwość migracji. Nie będę przybliżać reformy dotyczącej obniżenia progu szkolnego, według której wszystkie 6-latki w 2015 r. mają rozpocząć naukę w klasach pierwszych. Tutaj również nie bierze się pod uwagę głosów nauczycieli, którzy twierdzą, że większość sześciolatków nie jest gotowa na szkołę w obecnej postaci.

Dotychczas nie powiedziałam nic o współpracy z rodzicami. Wielu z nich ma negatywne nastawienie do szkoły, często przesycone własnymi złymi doświadczeniami z dawnych lat lub uprzedzeniami budowanymi obecnie przez media. To sprawia, że podchodzą do pedagogów nieufnie, z obawą o przyszłość swojego dziecka. Taka postawa nie sprzyja wzmacnianiu prestiżu zawodu nauczyciela.

Pewnie wiele razy słyszała pani powiedzenie: „Obyś cudze dzieci uczył”. Czy nadal tego życzymy tym, których nie lubimy?

W Chinach to powiedzenie jest przekleństwem rezerwowanym dla najgorszych wrogów. Zawiera się w nim prawda o pracy nauczyciela: że jest to bardzo trudny zawód ze względu na „materię” w jakiej pracuje, czyli uczniów. Klasę tworzą uczniowie, którzy prezentują różny potencjał umysłowy, posiadają różne uzdolnienia i deficyty, mają konkretne zainteresowania. Ich umiejętności społeczne są na bardzo różnym poziomie. Praca z taką grupą, gdzie trzeba zrealizować narzucony program, gdzie wszyscy uczniowie mają podporządkować się wielu obowiązującym w szkole regułom, które często nie są zgodne z ich przekonaniami – jest ogromnym wyzwaniem. Najczęściej to, co jest narzucane, nie zawsze jest interesujące, a to, co wymaga włożenia sporej ilości wysiłku, by opanować określoną wiedzę i nabyć określone umiejętności – jest negowane i krytykowane. Zawsze dużą trudnością w codziennej pracy nauczyciela jest konieczność szybkiego reagowania na pojawiające się nagle sytuacje, często bardzo trudne. Najtrudniejsze są te, które dotyczą niepożądanego zachowania uczniów. Tutaj nie ma czasu na konsultacje z wykwalifikowaną i doświadczoną osobą. Trzeba reagować od razu i zrobić to w sposób najlepszy z możliwych, by uczeń chciał nadal współpracować z rówieśnikami i nauczycielem. Jak widać, „materia”, z którą przychodzi nam się zmagać, nie jest łatwa.

Dzisiaj powiedzenie: „Obyś cudzie dzieci uczył” raczej ma inny, szerszy wymiar. Najczęściej mówią je osoby, które raczej chcą wyrazić współczucie niż życzyć ciężkiej pracy. Takie osoby zdają sobie sprawę, że nauczanie i wychowanie dzieci to ciężki kawałek chleba, dodatkowo obejmujący zmagania nauczyciela z roszczeniowymi rodzicami, uwarunkowaniami płacowymi, niskimi nakładami finansowymi na oświatę, niedocenianiem i niepochlebną opinią o zawodzie itp. Te wszystkie elementy dodają jeszcze większego ciężaru, który na co dzień dźwiga nauczyciel.

Dobrze, że nadal jest wielu nauczycieli, którzy kochają to co robią, pracują z zapałem, lubią uczniów i widzą sens swojej codziennej pracy. Są doceniani, jeśli nie finansowo, to przynajmniej „słownie”. Ich uczniowie na pewno nie narzekają na to, że muszą chodzić do szkoły.

Iwona Sołtysiak
Iwona Sołtysiak
Ma pani wiele lat doświadczenia w pracy z dziećmi. Czy obecne dzieci są bardziej agresywne niż 10 czy 20 lat temu?

Obecnie agresja jest bardzo powszechnym zjawiskiem i jest dużo bardziej nasilona niż 10 czy 20 lat temu. Taki stan rzeczy spędza sen z powiek i nam – nauczycielom, i rodzicom, i władzom. Dzieci, które zachowują się bardziej agresywnie niż ich rówieśnicy, stają się swego rodzaju „idolami” – są lubiane i podziwiane. Obecnie w szkole i na zajęciach pozalekcyjnych uczniowie spędzają ze sobą o wiele więcej czasu niż to było 20 lat wstecz, a to prowadzi do walki o wysoką pozycję w swojej grupie, aby mieć władzę i wpływ na innych. Jest to zatrważające zjawisko, gdyż występuje już u małych dzieci. Dwa lata temu usłyszałam chłopca – pięciolatka z mojej grupy „0”, który zastraszał swoją koleżankę, że jeżeli ona powie mi o tym, co on zrobił, to uderzy ją w chory palec, który dziewczynka miała zabandażowany. Przed laty nie było nawet potrzeby tworzenia tylu programów, które miałyby zapobiegać występowaniu aktów agresji w szkołach.

Jaka jest pani zdaniem tego przyczyna?

Jednym z bardzo istotnych czynników wpływających na wyzwalanie się agresywnych zachowań u dzieci są między innymi media i gry komputerowe, przesycone aktami przemocy. Parę lat temu prof. Jamie Ostrov – specjalista w dziedzinie agresji u dzieci w wielu przedszkolnym i dr Douglas Gentile – ekspert w dziedzinie skutków oddziaływania mediów, wspólnie przeprowadzali badania w dwóch przedszkolach przez okres dwóch lat. Potem Ostrov przeprowadził kolejne badania w czterech przedszkolach w Buffalo w stanie Nowy Jork, czyli na Państwa terenie. Chcieli sprawdzić, czy oglądane przez dzieci w domach programy telewizyjne i DVD wyzwalają w dzieciach agresywne zachowania podczas zabaw z rówieśnikami w przedszkolu.

Okazało się, że im więcej programów edukacyjnych (np. serial „Artur”, czy „Clifford – duży czerwony pies”) dzieci oglądały, tym więcej było w ich zachowaniu agresji relacyjnej. Dzieci mówiły na przykład: „Nie możesz się z nami bawić” albo opowiadały kłamstwa na czyjś temat lub nie zwracały uwagi na kolegę, który chciał dołączyć do zabawy. Dzieci stawały się coraz bardziej apodyktyczne, narzucały swoją wolę, manipulowały pozostałymi rówieśnikami. Okazało się, że w większości oglądanych programów przez dłuższy czas buduje się konflikt narastający pomiędzy głównymi bohaterami, a bardzo mało czasu poświęca się na jego rozwiązanie. Okazało się również, że wskaźnik agresji fizycznej podniósł się w bardzo podobnym stopniu jak w przypadku oglądania programów z przemocą (np. „Power Rangers” czy „Gwiezdne wojny”). Ostrov odkrył, że serial „Artur” jest bardziej niebezpieczny dla dzieci niż „Power Rangers”.

Podobnie wygląda sytuacja w grach komputerowych, gdzie walka i zabijanie są normą. Rzadko kto z rodziców zastanawia się nad tym, co dzieje się w głowie dziecka. W pierwszych czterech latach życia dzieci instynktownie naśladują zaobserwowane zachowania, bez zastanawiania się, czy dane zachowanie jest dobre czy złe. Do wieku czterech lat dzieci nie potrafią w telewizji czy w grach komputerowych odróżnić fikcji od prawdy. Dla dzieci w wieku przedszkolnym telewizja jest źródłem informacji o tym, jak funkcjonuje świat. Dzieci niewiele starsze oglądają np. kino akcji, gdzie bohaterami są tzw. brutalni „twardziele”, których one chcą naśladować.

Od najbliższych też uczymy się agresji.

Bardzo ważnym czynnikiem, który wyzwala agresję u dzieci (np. złość, krzyk, uderzanie pięścią w poduszkę) są kłótnie między najbliższymi osobami, których dziecko jest świadkiem. Z badań wynika, że typowe małżeństwo prowadzi dziennie około ośmiu sprzeczek. Okazuje się, że rodzice złoszczą się na siebie dwa, trzy razy częściej niż okazują sobie czułość. Odkryto, że na dobre samopoczucie emocjonalne i poczucie bezpieczeństwa dziecka bardziej wpływa relacja pomiędzy rodzicami niż sama relacja między dzieckiem a rodzicem.

Jednak nie każda kłótnia rodziców wyzwala agresję u dzieci. Kiedy tak się dzieje? Wtedy, kiedy dziecko było świadkiem kłótni, ale było także świadkiem rozwiązania konfliktu, wypracowania porozumienia. Co jeszcze jest bardzo istotne? Nie jest ważna intensywność kłótni, może być nawet bardzo burzliwa, ale jeśli dochodzi do porozumienia – nie ma to złego wpływu na dziecko. W takiej sytuacji nie wyzwalają się u nich zachowania agresywne, wręcz przeciwnie – są szczęśliwe, jak w przypadku, kiedy były świadkami tylko przyjaznej relacji między rodzicami. Dowiedziono nawet, że doświadczanie przez dziecko konstruktywnego konfliktu pomiędzy rodzicami, może dla niego być wręcz korzystne. Brzmi to jak herezja, prawda? Okazuje się, że jeżeli w konflikcie nie dochodzi do eskalacji, rodzice nie używają wyzwisk, szanują swoje odmienne zdania nie poniżając się wzajemnie i rozwiążą konflikt w rozsądny sposób, to z czasem wzrasta u dziecka poczucie bezpieczeństwa i nabywa ono podstawowe umiejętności prospołeczne, dzięki czemu lepiej funkcjonuje w grupie szkolnej.

Innym źródłem rodzącym agresję jest stosowanie kar cielesnych. Niestety, wielu rodziców takie kary nadal preferuje. I tu znów z przeprowadzonych badań wynika, że im częściej dziecko jest bite przez rozzłoszczonego rodzica, który traci panowanie nad sobą, tym bardziej staje się agresywne.

Problem nasilającej się agresji wśród dzieci jest wielowarstwowy. Poruszyłam tylko te wątki, które uważam za najbardziej znaczące.

Co pani radzi rodzicom dzieci agresywnych? Jak im pomóc?

Przede wszystkim zachęcam aby rodzice przyjrzeli się, jakie relacje ich łączą. Jaka panuje w domu atmosfera (serdeczna, obojętna czy wroga)? Jakie obowiązują zrozumiałe zasady, czy może nie ma ich wcale (tzw. wychowanie bezstresowe)? Już wiemy z całą pewnością, że wychowaniem bezstresowym wyrządza się dzieciom ogromną krzywdę. Tylko dzięki wyznaczonym konkretnym granicom dziecko czuje się bezpieczne, uczy się radzić sobie ze swoimi emocjami, prawidłowo rozwija między innymi umiejętności w zakresie komunikowania się z innymi osobami.

Warto korzystać z różnych form pomocy. Rodzice mogą uzyskać wsparcie u wychowawcy dziecka, pedagoga szkolnego, psychologa, lekarza rodzinnego. Bardzo często na nadmierne pobudzenie dziecka wpływa niewłaściwa dieta. Można poszukać warsztatów dla rodziców. Dobrze jest sięgać po fachową literaturę dotyczącą poruszanego tematu. Osobiście bardzo polecam książkę „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” Adele Faber i Elaine Mazlish. Co prawda nie jest to książka poruszająca tematykę zachowań agresywnych, ale to znakomity praktyczny poradnik, dzięki któremu można opanować sztukę skutecznej komunikacji z dziećmi i jednocześnie umiejętnie zbudować silne pozytywne więzi między rodzicami a dziećmi.

Jak mądrze wspierać dzieci w domu? Proszę zdradzić kilka swoich pomysłów.

Przede wszystkim rodzice powinni wierzyć w swoje siły i nie zrażać się trudnościami oraz niepowodzeniami wychowawczymi. Nie ma jednej cudownej recepty na dobre wychowanie, gdyż każde dziecko jest inne. Powinni zdawać sobie sprawę, że dziecko uczy się relacji z innymi ludźmi najpierw od nich, potem od nauczycieli, od rówieśników, następnie z książek. Gdy krzyczą na krzyczące dziecko, gdy wymierzają karę cielesną za agresywne zachowanie, gdy piętnują słabości, gdy korzystają z przewagi dorosłego – dziecko będzie rozwiązywać swoje konflikty krzykiem, biciem lub chęcią spotęgowanego odwetu.

Drogi Rodzicu! Przede wszystkim bądź z dzieckiem, poświęć mu swój czas. Kochaj, wspieraj i uczestnicz w sprawach dziecka, nie tylko szkolnych. Wyznaczaj jasne granice. Bądź konsekwentny w mowie i w działaniu. Dbaj o bliskie, ciepłe i przyjazne kontakty. Unikaj słów i gestów, które ranią i obniżają samoocenę. Ucz radzenia sobie z silnymi emocjami. Rozmawiaj o tym, co jest ważne w życiu, co jest dobre, a co złe. Zauważaj i chwal pożądane zachowania nie tylko u swojego dziecka. Dziel się obowiązkami. Ucz współpracy i pomagania innym. Kontroluj, co dziecko ogląda w telewizji i jakie lubi gry komputerowe. Nie umieszczaj telewizora w jego pokoju. Czytaj książki i oglądaj z nim filmy oraz bajki, które ukazują pozytywne zachowania.

Od wielu lat zajmuje się pani harcerstwem. Czy teraz dzieci mają czas, by siedzieć przy ognisku i biwakować w lesie? Przecież dla większości z nich komputery i gry komputerowe są ich największą atrakcją. Krzywdzące stwierdzenie?

Ogromnie się cieszę, że są jeszcze takie dzieci, które lubią ze sobą przebywać. Lubią rozmowy i sytuacje, kiedy mogą popatrzeć sobie w oczy i zaobserwować swoje reakcje. Potrafią ze sobą współpracować, pomagać sobie i wspierać się wzajemnie. Chcą wspólnie przeżywać przygody, śpiewać przy ognisku, spać w namiocie na karimacie, wspólne odkrywać świat. Zawsze kiedy wracam z obozu, zlotu harcerskiego czy imprezy zorganizowanej wspólnie z młodzieżą, jestem naładowana pozytywną energią. Ciągle mam nadzieję, że może właśnie takie osoby pokażą innym, że jest coś ważniejszego i lepszego od płaskich ekranów, skypa i facebooka. Kiedyś karą był zakaz wyjścia na podwórko i spotkania się z kolegami czy koleżankami. Dzisiaj karą jest ograniczenie możliwości korzystania z komputera, tabletu, telefonu. Bardzo smutny obrazek.

Jaka jest pani recepta na dobrą nauczycielkę?

Trzeba lubić i akceptować siebie i uczniów. Cieszyć się z drobnych sukcesów. Potrafić wzbudzić i utrzymać w sobie entuzjazm, szukać inspiracji do dalszej pracy i dbać o swój rozwój.

Dziękuję za rozmowę i życzę udanego roku szkolnego!

Rozmawiała: Danuta Świątek

Poprzedni artykuł„Krzyczeć z miłości do dziecka?”
Następny artykułScenariusz pasowania na przedszkolaka

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj