Od dwóch godzin moje uszy przeszywa przeraźliwy kwik. Wiszące na bambusowych dragach świnie wnoszone są co chwile przez grupy mężczyzn i rzucane wprost na błotnisty, przydomowy plac otoczony specjalnie na tą okazję skonstruowanymi domami. Leży ich tak już kilkanaście, obok martwych, jeszcze parujących, a złożonych w ofierze wcześniej dwóch bawołów, podszarpywanych sporadycznie przez wygłodzonego psa.
Przeraźliwy kwik zwierząt znieczulam trzecią szklanką palmowego wina, jakie przyniósł mi gospodarz pogrzebu, na którym znalazłem się jako jeden z gości wnosząc ofiarny karton fajek. Kwik miesza się z szatańskim śmiechem i krzykami konferansjera wydobywającym się z przesterowanych głośnikow. Dokonuje on w ten teatralny sposób prezentacji i rejestru darczyńców, którzy przynieśli na uroczystości pogrzebowe świnie.
Przynieśli je jako wyraz swojego żalu po zmarłym, bo tutaj nie roni się łez, nie uzewnętrznia bólu. Ból nosi się w sobie. Tutaj łzami są przynoszone w darze świnie. Jest to tez wyraz szacunku dla rodziny zmarłego. Na środku stoi dymiący kocioł, a wokoło żywego, zwierzęcego składowiska krąży co chwile procesja gości, rodziny
i bliskich zmarłej osoby. Od czasu do czasu zjawia się kilku mężczyzn, którzy zabierają pojedynczo wiszące zwierzęta i znikają z nimi za pobliskimi drzewami…
(…)
Tana Tortaja to region Południowego Sulawesi. Zamieszkuje go lud Toraja, którego cale życie i obrzędy przesycone są kulturą śmierci. Z nieuniknionego obowiązku zejścia z tego padołu uczynili fakt tak ważny jak narodziny czy wesele. Plemię to setki lat temu dotarło tutaj, jak mówi jedna z legend, w poszukiwaniu swojego miejsca na Ziemi, w łodziach, które odwrócone stały się zaczątkiem, źródłem nietypowej architektury domów zwanych Tonogkonan. Dom taki stawiany jest na grubych palach. Przyziemie otoczone ażurowymi ścianami, które połączone są na krzyż kwadratowymi balami, przeznaczone jest dla bydła. Nad nim znajduje się piętro mieszkalne nad którym jest miejsce dla kotów.
Wygięty charakterystyczny dach ma być nawiązaniem do kształtu odwróconej łodzi lub bawolich rogów. Ściany są bogato zdobione kolorowymi wzorami a na frontowym słupie przybijane są bawole rogi z centralną, wielką bawolą czaszką w zwieńczeniu. Dawniej dachy pokrywane były trzciną, bambusem i liścmi palmowymi. Dzisiaj, ze względu na deficyt bambusa, zastąpiono go blachą.
Po przeciwnej stronie stoi podobnie wyglądający, lecz dużo mniejszy spichlerz na ryż na kondygnacji pierwszej, podczas gdy przyziemie stanowi taras do siedzenia i wypoczynku. Kiedy dzieci dorastają i zakładają swoją rodzinę, stawiają obok swoje domy ze spichlerzami. I tak przez dziesiątki a nawet setki lat powstają całe wielopokoleniowe zagrody. Rodzina jest tutaj monolitem. Jeśli w ktorymś domu coś ulega zniszczeniu, naprawą martwią się wszyscy.
Po zakończeniu palmowego wina poszliśmy z Johnem „za kulisy” uroczystości, czyli tam, gdzie w gąszczu znikały świniaki. I tu obejrzałem sobie coś na modłę programu Discovery „Jak to jest zrobione”. Od linii od szlachtowania, poprzez pieczenie w całości na opalanym bamusami ognisku, aż po konsumpcję. Detali oszczędzę, ale po wzrokowym skonsumowaniu (o strawieniu mowy nie było) tej części, pomimo ciekawości pogrzebowych uroczystości w jakich miałem uczestniczyć następnego dnia – postanowiłem sobie odpuścić. Chyba mnie kutura śmierci w kazdej formie dotyka. Rytualne szlachtowanie bawołów zostawiam dla ludzi
o mocnych nerwach, a swoje, skołatane, wolę uspokajać na „ryżowych, boskich pastwiskach”…
Lud Toraja dzieli się na cztery kasty: złotą, srebrną, „powszechną” i niewolniczą. W zależności od kasty, pogrzeby są „wystawniejsze”, ale bez względu na zasoby finansowe tradycyjny pochówek jest obowiązkowy. Jeśli rodziny w danej chwili nie stać na wysłanie bliskiego z honorami na tamten świat, mumifikuje się go
i trzyma w domu do czasu uzbierania środków na urządzenie ceremonii. Do tego czasu zmarły nazywany jest chorym. Taki stan „zawieszenia trwać może nawet ponad rok. Po prostu do czasu uzbierania funduszy na właściwe pochowanie. Przysłowiowej teściowej zatem nikt nie życzy śmierci, a wręcz przeciwnie, dba się
o zdrowie każdego, bo zakończenie ziemskiej wędrówki niesie widmo sporych wydatków.
Złota kasta składa się z trzech podkast. Oczywiście ta najwyższa na pogrzeb wydaje fortunę, ale jest to kwestia honoru i tradycji, czegoś co istnieje od wieków, a złamanie tradycji byłoby hańbą dla wszystkich pokoleń. Podczas gdy na pogrzebach kasty najniższej wymagany jest co najmniej jeden bawół, lub ewentualnie świnia złożona w ofierze, członkowie najwyższej muszą zabić 24 bawoły. Ale przy najzamożniejszych z kasty złotej składa się w ofierze nawet 60 bawołów, przy czym im bawół bardziej wyjątkowy (albinos, z nietypowo skrzywionymi rogami itp) tym wystawniej. Takie bawole białe kruki kosztują tu fortunę.
Przygotowania do ceremonii trwają miesiącami. Buduje się wtedy tymczasowe domy dla gości i rodzin zjeżdżających z odległych zakątków globu. Mięsem ofiarowanych świn obdarowywana jest rodzina i wioska, która na czas ceremonii przyjmuje setki gości i bliskich zmarłego w swoich progach. Obrzędy i procesje mogą trwać w przypadku wielkich pogrzebów nawet tydzień. Według wierzeń, ofiary z bawołów pomagają duszy przejść „na drugą stronę”.
90 procent ludności Tana Toraja to Chrześcijanie (protestanci po holenderskich kolonizatorach), 8 procent Muzłumanie, a 2 procent to mieszkańcy pozostali przy swojej tradycyjnej religii zwanej Alu’todolo gdzie Bóg nosi imię 7777. Według jednego z dogmatów tej religii, nie ma nieba i piekła. Jest jedno miejsce, do którego udają się wszyscy…oczywiście po odpowiednim pochówku. Jakoś rozsądniejsze wydaje mi się to stare wierzenie, niż podział na piekło i niebo, ale to tak zupełnie na marginesie…Ciekawe jest to, że takie tradycyjne ceremonie pogrzebowe przeprowadzane są nawet u Protestantów. Pewne wierzenia i obrzędy zostały zachowane przez miejscowych nawet po przyjęciu chrztu.
Jeszcze sto lat temu ciała składane były w drewnianych rzeźbionych trumnach podwieszanych na zewnątrz ścian jaskiń, bądź składane w wydrążonych skalnych grobach, nierzadko na ekstremalnych wysokościach. Trumny takie były rzeźbione w kształt świni, bawołu, dachu lub łodzi. Każda z takich trumien była „domem” jednej rodziny.
Nekropolii do dzisiaj są setki, o ile nie tysiące. Ke’te’kesu jest jedną z nich najbardziej znaną w przewodnikach. Mnie udało się trafić zupełnie przypadkowo na inną, kiedy to pędząc motorem po górskich zawijasach, zatrzymaliśmy się na przysłowiową „stronę”. Zeskoczyłem z motoru, kiedy moją uwagę przykłuł mijany bajkowy krajobraz. Oświetlona ryżowa polana z terasami, w oddali otoczona z dwóch stron porośniętymi przez busz górami.
Przeskoczyłem przez bambusową kładkę nad płynącym strumieniem i już miałem załatwiać „sprawę”, gdy nagle, z prawej strony, obwieszone liśćmi i mchem wyłoniło się wejście do jaskini. Przeszedłem przez ułożony z kamieni i bambusów kolejny mostek i we wnętrzu zobaczyłem rozrzucone czaszki, ludzkie szkielety
i poukładane elementy pięknie rzeźbionych trumien. Gdzieniegdzie kości porośnięte były mchem od kapiącej ze stalaktytów latami kropel wody. Wysoko, na ścianach jaskini wisiały poukładane na wbitych wspornikach rzeźbione trumny, a z wydrążonych skalnych półek spoglądały na mnie drewniane, ubrane i pomalowane kukły zwane „tau tau”. Jak się dowiedziałem wcześniej były one oznaką prestiżu. Nikt, komu nie złożono w ofierze 24 bawołów, takiego zaszczytu dostąpić nie mógł.
Obecności tych setek trupów akompaniowała tylko cisza spowita kamiennym, wilgotnym chłodem, przerywana odgłosami kapiącej wody i cykaniem insektów. Gdzieś przez świetlisty w górze otwór przebijało się ćwierkanie ptaków i słoneczne snopy, które wprowadzały nastrój tajemnicy. Trochę mnie zmroziło od samej myśli, że miałem właśnie, mówiąc delikatnie, sprofanować ową nekropolię, więc po krótkim spacerze po jaskini w towarzystwie spoglądających na mnie tau tau wróciłem do świata żywych. O „potrzebie” z wrażenia zapomniałem…
Śmierć zajmuje niezwykle ważne miejsce w kulturze i tradycji Toraja. Warunkuje życie i jego ścieżkę. Rodzina jest jednością we wszystkich pokoleniach, a właściwy pochówek sposobem okazania szacunku i wdzięczności zarówno zmarłemu, jak i żyjącym. Śmierć jest tym, co czyni nas wszystkich równymi. Jak to powiedział John w trakcie tych naszych dyskusji: „you collect money for travelling, we collect money for tradition”…
Zupełnie inaczej żegna się dzieci, które umarły do szóstego miesiąca swojego życia i które uznawane są za „czyste”, czyli bez grzechu. Zawija się je wtedy w biała chustę razem z jajkiem. W żywym drzewie drąży się otwór wielkości dziecka i wiesza je do góry nogami zasklepiając dostęp „drzwiami” z palmowych liści. W ten sposób, według wierzeń, rosnące wciąż drzewo unosi dziecko w górę, do drugiego świata, kora obrasta i zasklepia ciało w pniu i pomaga dotrzeć istocie bez grzechu „na drugą stronę”.
(…)
Tekst i zdjęcia: Miron Przybysz