Kasia z Tuzinką, Warszawskie ZOO, 1938; z własnego archiwum zdjęcie udostępnione przez Dixi (c) 2005 na bazie GNU FDL

 

Film nowozelandzkiej reżyserki Niki Caro miał premierę w Warszawie w marcu ubiegłego roku pod mało atrakcyjnym tytułem „Azyl” i mniej więcej w tym samym czasie pokazał się w Stanach Zjednoczonych, w pierwszym tygodniu zarabiając 3.3 mln dolarów. Niektórzy amerykańscy krytycy nazywają go pierwszym feministycznym filmem o Holocauście. Jego główną bohaterką – i prawdziwą bohaterką w prawdziwym życiu, bo film powstał na podstawie dokumentalnej książki o niej autorstwa Diane Ackerman – jest żona dyrektora warszawskiego ZOO Antonina Żabińska, która wraz z mężem uratowała w trakcie II wojny światowej kilkuset Żydów.

Opowiedziana w filmie prawdziwa historia rodziny Żabińskich i ich podopiecznych, ukrywanych przez nich w ZOO i we własnym domu uciekinierów z warszawskiego getta oraz zwierząt, którymi się opiekowali, jest tyleż przerażająca, co niezwykle budująca. Zagrana bardzo zgrabnie przez znaną m.in. z „Interstellar” Jessikę Chastain tytułowa żona dyrektora ZOO, delikatna, eteryczna wręcz, wrażliwa i piękna kobieta, z porażającą siłą i determinacją, można by powiedzieć metodycznie, przeprowadza kolejne akcje ratunkowe i wspiera fizycznie i psychicznie ukrywanych przez siebie ludzi, których przynależność do ludzkiego gatunku została brutalnie zakwestionowana, często skrajnie upodlonych, wyczerpanych, wynędzniałych i wcale nie czujących się już ludźmi. Przypomnijmy tylko, że w owym czasie w Warszawie ofiarowanie osobie pochodzenia żydowskiego szklanki wody równało się wyrokowi śmierci. Jednocześnie – co jest gwarantem kontynuacji ratunkowego procederu – Żabińska utrzymuje poprawną i uprzejmą biznesową relację ze znajomym sprzed wojny, hitlerowskim zoologiem z berlińskiego ZOO, który stacjonuje w Warszawie, obiecuje przechować w Berlinie do zakończenia wojny najcenniejsze warszawskie zwierzęta (pozostałe odstrzeliwując) i który zgadza się na uruchomienie w dawnym ZOO proponowanego przez Żabińskich wspierającego niemiecką armię biznesu, nie przypuszczając, że będzie on przykrywką dla zorganizowanej akcji ratunkowej w warszawskim gettcie.

 

Fot. Film polski.pl

Niezwykła odwaga, przebiegłość i żelazna konsekwencja w połączeniu z kobiecą miękkością, otwartością i sensualnością emanują z filmowej Żabińskiej, matki dwójki małych dzieci, pokazując siłę ‘słabej płci’ w sposób niemal przerysowany. Moją ulubioną sceną jest ta, w której Żabińska, tuż przed wybuchem wojny, ratuje przed uduszeniem się słoniątko-niemowlę – jej relacja z matką zwierzęcia, znaną z przedwojennego warszawskiego ZOO słonicą Kasią, pokazana jest bardzo wiarygodnie. Scena w metaforyczny sposób pokazuje, że ratowanie życia jest dla tej kobiety działaniem instynktownym, imperatywem pozbawionym sentymentalizmu i ideologicznej nadbudowy. Czuje się, że w jej świecie biologiczna czy kulturowa klasyfikacja owego życia nie ma znaczenia – każda żywa cierpiąca istota zasługuje na naszą pomoc, a jeśli jesteśmy w stanie jej udzielić, to taka pomoc jest naszym obowiązkiem.

Krytycy nie są zgodni, jeśli chodzi o ocenę tego filmu. Klasyfikuje się go jako indie i jako taki, zebrał on dużą widownię i znaczący aplauz. Rotten Tomatoes nie pokazuje jednak wysokich notowań, a recenzent z „New York Timesa” nazwał film Caro „Listą Schindlera z domowymi zwierzątkami”. „Variety” uznało, że losy zwierząt są w nim bardziej absorbujące niż losy ludzi, a „The San Francisco Chronicle” ogłosiło go dla odmiany filmem o poruszeniach duszy… Były również głosy o nominacjach do Oscara.

Fot. Film polski.pl

Pomimo fasynacji piękną parą Polaków, dla mnie osobiście był to obraz w wielu miejscach zbyt mocny – nie polecam oglądania go z dziećmi. Może zabrzmi to paradoksalnie, ale szczególnie trudne emocjonalnie i wzbudzające niepokój wydają się sceny z umierającymi czy rannymi zwierzętami. Jest ich w filmie sporo.

W Polsce film odebrany został dobrze, choć w komentarzach nie zabrakło nieodłącznej w takich przypadkach „kłótni wokół sprawy żydowskiej”. Chwalono dbałość o historyczne szczegóły, polskie detale, np. napisy w tle, akcent. Narzekano na to, że Warszawę sfilmowano w Pradze i że hollywoodzcy aktorzy nie mówią po polsku i są „za mało polscy”, a film jest „za bardzo hollywoodzki”. Obserwując wydarzenia w dzisiejszej Polsce, zastanawiam się, czy i sami Żabińscy nie zostaliby dziś tu i ówdzie uznani za „za mało polskich”. Warto sobie o tym filmie przypomnieć przy okazji niedawnej 75. rocznicy powstania w warszawskim gettcie.

Historia niezwykłej pary w rzeczywistości zakończyła się czymś w rodzaju happy endu. ZOO przetrwało, a w 1965 roku Jan i Antonina Żabińscy zostali odznaczeni przez instytut Jad Waszem tytułem Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Przy okazji wizyty w Warszawie można odwiedzić ich grób na Powązkach. Warto pamiętać o takich Polakach i docenić fakt, że to Amerykanie zechcieli zrobić o nich film i pokazać ich światu.

 

Lidia Russell

 

 

Poprzedni artykułCała Polonia Czyta Dzieciom w South Hackensack
Następny artykułX Festiwal Tygodnika PLUS to rodzinna impreza!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj