IMG_5497s

II. Korzyści w praktyce

Nie wszyscy, ale wielu polonijnych rodziców doświadcza sytuacji, gdy dziecko, które wcześniej po polsku mówiło, w pewnym momencie przestaje (zwykle jest to proces rozłożony w czasie i zaczynający się od przeplatania polskiego z angielskim) i choć polski nadal świetnie rozumie, komunikuje się po angielsku.
Zdarza się to nawet w rodzinach, w których polski jest językiem obojga rodziców i nawet wówczas, gdy rodzice wykazują konsekwencję w mówieniu do dziecka tylko po polsku.

Przyczyn takiej sytuacji jest kilka. Największym „wrogiem” polskiego staje się anglojęzyczne środowisko dziecka. W miarę jak dziecko nam dorasta to środowisko zawłaszcza sobie coraz więcej przestrzeni w jego życiu. Dziecko uczęszcza do angielskiej szkoły, gdzie otoczone jest angielskimi rówieśnikami i rozszerza wiedzę przy pomocy angielskich podręczników i nauczycieli. Zajęcia pozaszkolne też zwykle odbywają się w grupach anglojęzycznych. Dorzućmy do tego spotkania towarzyskie, uczestnictwo w kulturze, życiu społecznym – wszystko lub zdecydowana tego większość … po angielsku!

Przy naszych najlepszych chęciach i wysiłkach najpóźniej w drugiej klasie szkoły podstawowej (zwykle dużo wcześniej) językiem dominującym staje się u naszego dziecka angielski. Co za tym idzie – angielski staje się medium, w którym dziecko potrafi się wysłowić najpełniej i najszybciej.

Lingwiści i psycholodzy zwracają uwagę, że jest to zjawisko jak najbardziej naturalne. Ludzki mózg, zgodnie
z zasadami ewolucji, zawsze dąży do wykonania pracy na drodze najmniejszego wysiłku. Normalne jest więc, że o wydarzeniach i sprawach, które zaistniały w kontekście anglojęzycznym dziecko najchętniej opowie nam po angielsku.

Z drugiej strony wrogiem staje się po prostu: czas. Inwazja środowiska anglojęzycznego na życie dziecka sprawia, że maleje liczba „okazji”, by dziecko czynnie używało polskiego. Stąd zaś prosta droga do utraty płynności w mowie, nawet jeśli wcześniej dziecko posiadało ją na poziomie adekwatnym do swego wieku. Dziecko odczuwa, że posługiwanie się polskim kosztuje je coraz więcej wysiłku – i się przeciwko temu buntuje. Wybiera angielski nie zawsze dlatego, że chce nam zrobić na złość (choć czasami chce!), ale też dlatego, że czując potrzebę komunikacji na bardziej zaawansowanym poziomie, dochodzi do wniosku, iż mówiąc po polsku brzmi – nie bójmy się użyć tego mocnego słowa – infantylnie.

Wreszcie – wrogiem języka polskiego u dorastającego dziecka może stać się sam fakt, że dziecku nie podoba się jak „brzmi” mówiąc po polsku. Może do polskiego zakradł się angielski akcent? Może, mimo starszego wieku, dziecko wciąż ma trudności z wypowiadaniem polskich głosek, np. tych „szeleszczących” („sz”, „rz” itp.).
Od mówienia w drugim języku też – niestety! – można się odzwyczaić. Działa tu mechanizm całkiem podobny do tego, który nawiedza muzyków nie poświęcających swoim instrumentom właściwej ilości czasu i sportowców stroniących od ćwiczeń.

Zatrzymajmy się tu na moment, drodzy emigracyjni rodzice, i pomyślmy też: jaki jest nasz polski używamy na co dzień? To w większości proste słowa i frazy związane z domem, najbliższym otoczeniem, podstawowymi, powtarzającymi się w życiu każdego człowieka czynnościami i obowiązkami. Jak często dyskutujemy z dziećmi po polsku o historii, polityce, odkryciach naukowych czy choćby o przeczytanych książkach? Może od czasu do czasu, ale przyjmuję zakłady, że nie na co dzień.

Rozwiązaniem najbardziej idealnym z idealnych jest – rozumie się samo przez się! – maksymalne okrojenie dziecku jego anglojęzycznego środowiska. Jeśli zajęcia pozaszkolne to tylko po polsku, jeśli koleżanki i koledzy to tylko polskojęzyczni, jeśli wydarzenia kulturalne to tylko przez polski kościół i polonijne organizacje! Resztę czasu dziecko spędza z nami, swymi polskimi rodzicami, na ambitnych konwersacjach na tematy wszelkie. Konwersacje te planujemy z wyprzedzeniem i sami się do nich gruntownie przygotowujemy, wszak nie można
w sprawie tak ważnej jak wbijanie dziecku do głowy języka przodków zdać się na improwizację (przy okazji przypomnijmy: wydruki nowych słówek i zasad gramatycznych wieszamy dziecku nad łóżkiem i biurkiem,
i zmieniamy co najmniej trzy razy dziennie).

I tak, zgodnie z tym planem, wieziemy dziecko w poniedziałek na kółko różańcowe w polskim kościele, a po drodze rozmawiamy z nim o rozbiciu dzielnicowym po śmierci Bolesława Krzywoustego. Piekąc wspólnie toruńskie pierniczki przed wizytą cioci Władzi we wtorkowe popołudnie debatujemy nad zagrożeniami współczesnego kapitalizmu na podstawie (polskie tłumaczenia) książek Naomi Klein. Idąc w środę do polskiego sklepu po kiszoną kapustę skupiamy się na historii sztuki, zaś w czwartek po wspólnym odsłuchaniu z płyty CD „Halki” Moniuszki przerabiamy główne nurty filozoficzne. W podobny sposób organizujemy dziecku i sobie resztę tygodnia. Szczerze zachęcam do podejmowania wysiłku i czekam na sprawozdania jak idzie Państwu praca
z dzieckiem. Ze szczególną niecierpliwością czekam na wieści od rodziców nastolatków.

Ktoś uważa, że ideał go przerasta? Nie Państwa jednych. Dlatego właśnie proponuję metodę czytania na głos.

Co zyskujemy:

– dziecko nie odczuwa strachu przed „polskim czytanym”, bo odpada element stresu związany z poszukiwaniem w głowie odpowiednich słówek i zwrotów, co ma miejsce podczas normalnej konwersacji. Rozmowa toczy się
w tempie narzucanym przez rozmówcę, czytanie odbywa się w tempie wybranym przez dziecko. W razie potrzeby można się zawsze zatrzymać, powtórzyć zdanie czy zapytać o to, czego się nie rozumie. Konwersacja takiej możliwości nie daje, co bywa dodatkową przyczyną niechęci do rozmowy po polsku.

– czytając na głos dziecko oswaja się (na powrót) z brzmieniem własnego głosu podczas wypowiedzi po polsku (!!!)

– czytanie na głos eliminuje z sytuacji element „wstydu” czy „zażenowania”, jaki pojawia się u dziecka, zwłaszcza starszego zdającego sobie sprawę z tego, że jego polski nie jest tak biegły jak u rodziców czy innych znajomych polskich dzieci. Jeżeli dziecko jest bardzo ambitne możliwe, że to właśnie owo poczucie niedoskonałości jest poważnym hamulcem przed próbami wypowiadania się po polsku

– czytanie jest tylko z pozoru procesem „biernym”, w istocie mózg człowieka pracuje wtedy na najwyższych obrotach wklepując w obwody nowe słówka, wyrażenia i całe językowe konstrukcje. Zachodzi nie w pełni nawet świadomie tok zapamiętywania, mamy więc jak najbardziej do czynienia z procesem nauki, a nadto – jakie to koło ratunkowe dla gramatyki!

Szlifierka gramatyczna – jakże wiele w języku się z nią łączy i od niej zależy! Wspomniany wcześniej czas jest wrogiem nie tylko płynności wypowiedzi, ale, zwłaszcza w przypadku języka tak mocno fleksyjnego jak polski – również poprawności gramatycznej. Jeżeli zauważyli Państwo, że dziecko ma problemy np. z używaniem końcówek osobowych w czasownikach (moje własne zasłyszane przykłady: „dzieci umią się bawić w chowanego”, „mamusie chcąły iść na zakupy”) głośne czytanie jest cudownym lekiem na tę przypadłość.

Znane japońskie przysłowie przypomina: Podróż długości tysiąca mil zaczyna się od pierwszego, małego kroku. Kilka minut głośnego czytania dziennie może być początkiem nowego rozdziału w dwujęzycznym życiu naszego dziecka. Jedyne, o czym warto pamiętać to wybór dobrych materiałów do czytania. Znam rodzinę, która zaczynała czytanie na głos od zbioru dowcipów o „babie u lekarza” (dziecko było nastolatkiem).

Wykorzystać można naprawdę wszystko, co tylko posiada druk: komiksy, reklamy, codzienne gazety, nawet opakowania na produktach spożywczych. Pomysłem – może nieco kontrowersyjnym, ale czuję się z niego rozgrzeszona, bo wyznaję zasadę, że cel uświęca środki – są dwujęzyczne strony w internecie lub w rozmaite materiały promocyjne polskich firm (katalogi i foldery, jeśli mamy do nich dostęp). Polski jest tam zwykle na poziomie, natomiast z angielskim bywa różnie. Dając dziecku do ręki (na ekranie) oba teksty sprawiamy, że nie tylko szlifuje ono polski, ale jako ekspert od angielskiego, ma szansę wychwycić niedoskonałości w angielskim, co sprawi, że poczuje się dowartościowane i zachęcone do dalszej „pracy porównawczej”.

Nie mam wątpliwości, że znając swoje dzieci nie będą Państwo mieli problemu ze znalezieniem atrakcyjnych materiałów, które dziecko przeczyta z zainteresowaniem i chęcią.

A na wieści jak Państwu idzie czekam naprawdę.

Eliza Sarnacka-Mahoney

Poprzedni artykułBabcia Bożenka: „Dla kogo biofeedback?”
Następny artykuł„Najpierw trudniejszy język”

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj