Uwielbiam świąteczną choinkę, dlatego w styczniu, który jest wystarczająco przygnębiający
z powodu świadomości, że następne święta dopiero za rok, a do wakacji tak samo daleko, jak na Marsa, kombinuję niczym przysłowiowy koń (pod górę), jakby tu wciąż odsunąć w czasie moment, gdy trzeba ją będzie znów wepchnąć do pudła, ozdoby z taką radością
i troską upinane po gałązkach,
a potem podziwiane w blasku lampek, zawijać w bibuły
i relegować w ciemny kąt piwnicy.
Do tego aktu barbarzyństwa
i pacyfikacji jeszcze w tym roku nie doszło, co wieczór więc, przynajmniej na kilka chwil, siadam naprzeciwko mojej ślicznej choinki i różne myśli przychodzą mi do głowy. Na przykład o tym, pod iloma polonijnymi choinkami pojawiły się w ubiegłym miesiącu książki? Ile z nich przeznaczone było dla dzieci? Ilu z nas, rodziców, babć, dziadków czy krewnych tych dzieci, wybierało je licząc na to, że nie tylko dostarczą dziecku rozrywki, ale
i pomogą mu w nauce polskiego?
Jeżeli cierpią Państwo na te same przypadłości co ja – kompulsywne kupowanie słowa drukowanego i wielką słabość do literatury dziecięcej, może przyłapali się Państwo na myśli, i to nie raz, jak łatwo, zwłaszcza, gdy nie mieszka się w Polsce na co dzień, nabyć dla dziecka książkę, która okazuje się, delikatnie rzecz ujmując – kiepska. Skusiła nas piękna okładka, ilustracje, promocja. Zafundowaliśmy potomstwu kolejny zbiór bajek, legend, albo liryki z szumnym i obiecującym tytułem „Najpiękniejsze wiersze dla dzieci”. A tu okazuje się, że dziecko odkłada książkę po pierwszych stronach, bo nie rozumie zbyt wyszukanych lub archaicznych słów.
Bo treść bajki już zna, co z tego, że są przy niej inne obrazki? Problem ten widoczny jest zwłaszcza przy książeczkach o popularnych bohaterach Disneya czy Pixara (e.g. Kubuś Puchatek, księżniczki, potwory, gadające auta itd.). Bogate amerykańskie koncerny zalały i polski rynek tłumaczeniami swoich opowiastek, które – w tym konkretnym przypadku – są naszym wychowanym po tej stronie oceanu dzieciom, nie tylko świetne znane, ale i często występują w nie najlepszym, niestety, tłumaczeniu z angielskiego.
Świetnie, jeśli dziecko chce taką książkę czytać właśnie dlatego, że już z grubsza zna jej treść. Tak było
w przypadku mojej starszej córki, gdy weszła w wiek stawiania pierwszych kroków w czytaniu po polsku. Wcześniejsza znajomość przebiegu opowiadania okazywała się przydatna w momentach, gdy córka napotykała trudniejsze wyrażenia lub dłuższy opis.
Młodsza córka okazuje się być człowiekiem o całkiem innych preferencjach czytelniczych. Jeśli chodzi
o beletrystykę zdecydowanie woli to, co jest świeże i nieznane. Uwielbia dziecięce kryminały i zagadki do rozwiązywania, podczas gdy jej siostra przez całą podstawówkę zaczytywała się w fantastyce. Dwa dni temu wyczyściłam jej półki w biblioteczce ze wszystkich „Disneyów” oraz z kilku zbiorów bajek i legend, które były duplikatami innych kolekcji. Mam zamiar przekazać je koleżance, polonijnej mamie dzieci w wieku jeszcze przedszkolnym. Na pewno się ucieszy, dopiero przed nią sprawdzanie, które książeczki staną się częścią jej wychowawczego sukcesu. Stojąc dalej na półkach u Młodszej pozycje te tylko zarobią na grzbietach jeszcze grubszą warstwę kurzu.
Pod naszą choinką znalazła się w święta kolejna pozycja z gatunku „A wiedziałeś, że…?”. Kupiłam ją latem w Polsce, i choć to spora cegiełka, przewiozłam przez ocean, przeczuwając, że jak kilka innych z tego rodzaju
i ona spełni w edukacji Młodszej podwójną rolę. Nie tylko pogłębi jej wiedzę, lecz w razie potrzeby będzie nawet zastępować podręcznik do polskiego.
Tak, dobrze Państwo przeczytali – zastępować podręcznik. A to dlatego, że sytuację mamy taką, iż od około roku Młodsza coraz gorzej na ten podręcznik reaguje. Chętniej popatruje na paznokcie lub w okno, niż na teksty
i ćwiczenia, i jest mi coraz trudniej wykrzesać w niej entuzjazm do przerabianych czytanek i zagadnień. Przyznam, że nawet ją rozumiem. Korzystamy z podręcznika, który służy dzieciom w Polsce („Jutro pójdę w świat”, kl. IV, w zestawie jest również zeszyt ćwiczeń) i rozdziały o miejscach pamięci narodowej czy pomnikach nad Wisłą rzeczywiście muszą być dla niej, dziewięciolatki urodzonej i wychowywanej po drugiej stronie świata, tematem zgoła abstrakcyjnym.
By więc podręcznik, którego mimo wszystko nie chcę zarzucić całkowicie, nie zabił jej entuzjazmu do nauki polskiego coraz częściej w ramach lekcji stosuję metodę, który nazwałam na własny użytek „paralelizmem”. Polega na tym, że przerabiam z nią w domu po polsku treści z dziedziny, która ją zainteresowała w szkole amerykańskiej, udając przy tym, że chodzi mi li i wyłącznie o poszerzanie zakresu jej wiedzy! Gdy przybiegła podekscytowana lekcją o wulkanach i rozłożeniu płyt tektonicznych na świecie – na stół wjechała książeczka pt. „Ciekawe dlaczego wybuchają wulkany?”. Gdy z przejęciem opowiadała o tym, że klasa będzie wystawiać sztukę o bohaterach greckiej mitologii, sięgnęłyśmy po pozycję pt. „Mitologia” z serii „Odkrywanie świata”.
W ramach ćwiczeń pisemnych Młodsza opisała wtedy, na podstawie obrazka, wybranego boga (była to jej ukochana, waleczna Atena). W grudniu minionego roku, gdy uczyła się o historii i sztuce średniowiecza, dzień
w dzień przez dwa tygodnie miałyśmy na tapecie „Średniowiecze” (również seria „Odkrywanie świata”).
Młodsza zapałała do tej książki przeogromną miłością, bo okazało się, że mogła dzięki niej zabłysnąć przed klasą dodatkowymi informacjami, których na lekcji nie przerabiano. Do podręcznika „Jutro pójdę w świat” wróciłyśmy po nowym roku, odpuszczając sobie kilka czytanek i zestawów ćwiczeń przeznaczonych na grudzień.
Dzieci uwielbiają poszerzać wiedzę, zwłaszcza w dziedzinach, które je ciekawią, intrygują. To jedna
z najpiękniejszych cech dzieciństwa. To jeden z naszych najlepszych sprzymierzeńców dydaktycznych. Może więc zamiast kolejnej kolekcji bajek i oklepanych wierszyków warto zainwestować w coś innego niż literatura piękna? Książek edukacyjnych jest dziś i na polskim rynku mnóstwo, warto się tylko upewnić (porządnie przejrzeć w księgarni, poczytać recenzje w internecie, a jeśli to możliwe, zasięgnąć rady u osoby, która już taką swemu dziecku nabyła) czy są napisane w atrakcyjny dla dziecka sposób i przede wszystkim dostosowane do wieku dziecka oraz jego kompetencji językowych.
To ostatnie jest ważne, bo np. pozycje adresowane do starszych klas szkoły podstawowej w Polsce mogą, niestety, być za trudne dla naszych polonijnych uczniów w tym samym wieku. Podobnie rzecz się będzie miała
z pozycjami pisanymi językiem pseudonaukowym, lub zbyt gęsto poprzetykanych fachową terminologią, która nie jest objaśniana pod tekstem. Przykładem takiej książki w naszym domu jest kompendium wiedzy o kosmosie
z cyklu „Co i jak” wydawnictwa Atlas.
Jeśli czują Państwo, że „paralelizm” mógłby odnieść pozytywny skutek i w Państwa domach proponuję kilka sposobów na tego typu lekcje:
1. Zadajemy po polsku pytania na temat, który dziecko zna ze szkoły, a w trakcie odpowiedzi z wyczuciem
(nie chcemy przecież dziecka zniechęcić do wypowiedzi po polsku) podsuwamy mu polskie odpowiedniki angielskich (lub w języku, w jakim uczy się w szkole) nazw zjawisk, rzeczy itd.
2. Zachęcamy dziecko do przeczytania tekstu na znany mu już ze szkoły temat z polskiej książki (może być artykuł z gazety, z polskiego magazynu dla dzieci, z internetu) przedstawiając mu to jako „zadanie do wykonania”: Sprawdź, czy może znajdziesz tam dodatkowe informacje, których nie dowiedziałeś/-aś się w szkole i zapisz je na kartce.
3. Proponujemy przeczytanie tekstu (lub czytamy go dziecku sami), w którym na pewno znajdzie więcej informacji, niż te, które już zna. Zachęcamy, że dzięki temu stanie się „pierwszym ekspertem w klasie”.
4. Jak zawsze warto wykorzystać humor. Polskie nazwy w przyrodzie i zoologii bywają prześmieszne i mylące (ośliczka, mysikrólek, śmierdziel). Można się na ich kanwie zabawić z dzieckiem w wiele językowych gier:
– znajdować do nich rymy
– wyodrębniać w nich inne słowa (stąd tylko krok do gramatyki, np.: ładniczka – od przymiotnika „ładny”)
– układać z nimi lub z ich pochodnymi zdania, a nawet całe historyjki – przy okazji poćwiczymy ortografię!
Zaś książki edukacyjne, które cieszą się naszym domu wielkim powodzeniem, to:
1. Seria „Ciekawe dlaczego”, wydawnictwo Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z o.o. S.K.A.
2. Seria „Odkrywanie świata”, wydawnictwo Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z o.o. S.K.A.
3. Encyklopedia dla dociekliwych, wydawnictwo Elżbieta Jarmiołkiewicz
4. Dlaczego. Encyklopedia w pytaniach i odpowiedziach, wydawnictwo: Larousse
Eliza Sarnacka-Mahoney
u nas paralelizm dziala od lat, nie wiedzialam ze takie metody kryja sie pod takim pojeciem 😉
u nas paralelizm dziala od lat, nie wiedzialam ze takie metody kryja sie pod takim pojeciem 😉
Pani Elizo, wciagam sie w Pani teksty na calego!