– To ty! Pamiętam ciebie – zawołała na mój widok nieznajoma kobieta na chodniku w Waszyngtonie, gdy stałam z córkami i drużyną skautów.
Mocno zdziwiłam się.
– Dobrze, że próbowałaś zaprowadzić porządek na basenie w hotelu. Wytrzymałyśmy tam tylko 5 minut. Jesteśmy skautami z Indiany – dodała.
O to chodzi. Poczułam ulgę. 3 godziny wcześniej, Kimberly i Natalie, i ich koleżanki z drużyny kąpały się
w basenie, gdzie było prawie trzydzieścioro dzieci.
Rodzice siedzieli na fotelach. Starszaki wskakiwały do wody, nie patrząc na młodsze dzieci.
Potrącając i śmiejąc się z tego.
Jedni rodzice, pewnie uznali, że trzeba wyszaleć się w wodzie. Rządzi silniejszy i słabszy podporządkowuje się silniejszemu.
Drudzy nie odzywali się, bo obawiali się reakcji innych. Panował chaos i hałas.
Nie było ratownika. Rodzice brali odpowiedzialność za pływające dzieci.
– Proszę nie skakać do wody! – wołałam chodząc dookoła basenu.
Skuteczna byłam tylko częściowo. Ale uznałam, że było to lepsze niż bierność z mojej strony i uciekanie
z basenu.
Zwłaszcza, że nasze skautki, czyli harcerki, w upale celebrowały 100-lecie Girl Scouts pod Pomnikiem Waszyngtona i zasłużyły na kąpiel.
Szkoda, że kobieta z Indiany nie przyłączyła się do mnie przy basenie.
Ale jej dobre słowo też się liczy.
Danusia Świątek