Bożena Chojnacka

 

Redakcyjna koleżanka, Bożena Chojnacka, znana na naszym portalu jako „Babcia Bożenka” wkrótce obchodzi 70 urodziny i niedługo ukaże się jej książka pt. „Żabką przez ocean”. To wybór tekstów publikowanych na www.DobraPolskaSzkola.com, dedykowanych 17-letniemu wnukowi Adasiowi i 14-letniej wnuczce Zuzannie, którzy mieszkają niedaleko granicy amerykańsko – kanadyjskiej.  Bożenka spędziła jedną trzecią życia w Ameryce. Dała się namówić na bardzo otwartą rozmowę – wspomnienia o jej amerykańskim życiu.

„Najpierw przeraziłam się  pomysłu na wspomnienia, ale powoli strach mijał, a pojawiały się gotowe obrazki w głowie. Sama jestem zdziwiona, że wspomnienia przynosiły mi radość, chociaż przeżyć smutnych nie brakowało, ale jednak, ten ciepły, bardzo ciepły, serdeczny stosunek do Ameryki, wdzięczność za tyle dobra, które mnie tam spotkało, przynosił mi spokój” – mówi Bożenka, która 11 lat temu na stałe wróciła do Ostrołęki. – „Chodziłam z tematem wspomnień przez kilka dni. Zasypiałam i budziłam się z nowymi myślami o Ameryce. Część notowałam, część tylko zapisywałam w pamięci. Było to dla mnie wspaniałe doświadczenie, zanurzałam się w historię rodziny, odkrywałam w pamięci to, co robiłam w Ameryce, z czym musiłam się zmierzyć i poczułam w sercu, że dałam radę, że nie zmarnowałam czasu” – dodaje.

 

Czy Ameryka była z przypadku, czy zaplanowana w twoim życiu?

Moje związki z Ameryką sięgają dzieciństwa. Ten kraj kojarzył mi się z przysyłanymi paczkami zza oceanu, które przychodziły na adres mojej babuni Antoniny. Rodzina babuni, brata Aleksandra, wyjechała do Ameryki za chlebem. Tam rodziły się kolejne dzieci. Aleksander, rozczarowany sytuacją w Ameryce, wrócił do Polski, zostawiając żonę z dziećmi. Zamierzał rozejrzeć się w sytuacji w Polsce. Nie miał jednak zbyt wiele czasu, bo wkrótce mało zaradna żona powróciła za nim. Potem rodzina, nie radząc sobie z biedą, wysyłała do Ameryki kolejne dzieci. Babunia służyła jako łączniczka miedzy nimi. Pisała z Polski listy, czytała też bratowej listy pisane od jej dzieci. Jej pomoc stała się bezcenna po śmierci brata. Babunia, jako nieliczna z rodzeństwa, skończyła rosyjską szkołę podstawową z bardzo dobrym wynikiem. Pamiętała wiersze, recytowała je na różnych uroczystościach, a jednocześnie pięknie, wzruszająco pisała listy. Bratankowie i siostrzenice,  jako wyraz wdzięczności, przysyłali paczki. Dość wcześnie zatem otarłam się o ten kraj. Jak większość rodaków, postrzegałam go jako kraj miodem i mlekiem płynący. Mieszkając w niewielkiej powiatowej miejscowości, nie ośmieliłam się nawet marzyć o tym, że kiedyś przekroczę ocean. Stało się inaczej. Do Ameryki poleciałam i spędziłam w tym kraju, jak obliczyłaś, jedną trzecią życia.

Z córką

Ale nie od razu zostałaś na dłużej?

Nie zamierzałam zostać w Ameryce! Jako pierwsza miała jechać za ocean moja młodsza siostra Basia. Niestety,  nie otrzymała paszportu, a potem wizy. Po kilku latach sił spróbował młodszy brat. Wizę dostał i opuścił kraj. Odwiedziłam go po pół roku pobytu. Wszyscy zazdrościli mi tego wyjazdu. Pamiętam jak byłam wszystkim zachwycona, kolorowym domkami, sklepami pełnymi towarów. Brat i jego przyjaciele przybliżali mi Amerykę przez pryzmat własnych doświadczeń. Nie wszystkim się szczęściło, poza nielicznymi, nie pracowali w wyuczonych zawodach. Pamiętam psychologa z Polski, który mył garnki w restauracji. Mówiono o lekarzach, pracujących przy azbestach, o inżynierach z Polski, pracujących na budowach. Ja przyjechałam w odwiedziny, nie zamierzałam pozostać za oceanem. Po roku pobytu w USA wróciłam do Polski. Byłam już innym człowiekiem. Nikt nie chciał wierzyć w moje opowieści o prawdziwym życiu za oceanem. Wszyscy woleli kłamliwe bajeczki o pracy i mieszkaniu na Manhattanie.  Czułam się wyizolowana i niezrozumiana w Polsce.

Za to Ameryka zainspirowała ciebie do biznesu w Polsce.

Poczułam w sobie przypływ energii i chęci do spróbowania sił we własnym interesie. Razem z trzema dziennikarkami założyłyśmy firmę sprzątającą „Dom”. Zatrudniałyśmy osoby do sprzątania domów i biur. Firma nie przynosiła korzyści, bo nie mogłyśmy znaleźć chętnych do pracy. Ludzie woleli narzekać, niż podjąć pracę. Często same sprzątałyśmy, bo nasze pracownice nie stawiały się do pracy. Rozwiązałyśmy naszą firmę, ale decyzji o jej założeniu nigdy nie żałowałam. Odkryłam w sobie nowe zdolności. Gdybyśmy firmę założyły kilka lat później w Polsce, w czasie transformacji, na pewno odniosłybyśmy sukces.

Kolejny przyjazd do Ameryki miał być też na krótko, czy na stałe?

Wychowując swoją jedynaczkę, nigdy nie zakładałam, że wyfrunie w świat. Do Ameryki zaprosił ją wujek. Miała wtedy 19 lat, była świeżo po zdanej maturze. Stwierdziłam wówczas, że nie mogę postąpić inaczej, tylko muszę wszystko zostawić w Polsce i wspierać córkę. Tak też się stało. Z jednego planowanego roku zrobiła się dekada, a później już nie chciałam wracać. Chciałam być najbliżej córki, a potem i wnuków.

Jakie miałaś cele w Ameryce?

Najważniejszą dla nas sprawą były studia Asi. Obie, żeby się utrzymać, wiele przeszłyśmy, ale nie opuszczała nas myśl, że skoro córka chce budować tu swoje życie, musi zdobyć wykształcenie. A ja cieszyłam się, że mogę jej pomagać. Nie lubiłam zajęć, które z konieczności musiałam wykonywać. Nie urządziłam się w Ameryce, chociaż tu i ówdzie, słyszałam opowieści jak to samotne matki wykształciły dzieci, zbudowały dom itd. Nie mówię tego z żalem, ani z goryczą. Robiłam to, co uważałam za słuszne. Pomagając córce, ciężko pracowałam. Traciłyśmy prace, mieszkania, ciągle czegoś brakowało, ale byłyśmy razem i tylko w sobie mogłyśmy mieć oparcie. Dziś po latach, koleżanka ze szkolnej ławy, ocenia, że mogę być dumna z siebie, że mimo swojej delikatności, wrażliwości, nieprzygotowania do tak trudnych warunków życia w obcym kraju, dałam radę.

Najpiękniejszy moment w Ameryce?

Najpiękniejszym momentem w mojej „karierze” amerykańskiej była pierwsza normalna praca mojej Asi, a potem ukończenie przez nią studiów. Dzień otrzymania przez nią dyplomu był uwieńczeniem wszystkich moich starań, można powiedzieć spełnienia  misji przyjazdu za ocean. Od córki otrzymałam przepiękne podziękowanie za udzieloną pomoc. Tę symboliczną pamiątkę chronię jak talizman. Przyszłość mojej córki, jej szczęście, było dla mnie najważniejsze. Pamiętam, jak nieżyjąca już bliska sercu Maria radziła, abym bardziej skupiła się na swojej przyszłości. Miałam trochę szczęścia. Zatrudniono mnie w” Nowym Dzienniku” i skierowano do pracy reporterskiej w otwartym oddziale gazety na polskim Greenpoincie. Byłam w swoim żywiole. Nie potrafiłam jednak skupić się na własnym życiu. Tęskniłam do córki, która po ślubie przeniosła się na północ stanu Nowy Jork. Potem na świat przychodziły wnuki, najpierw Adaś, potem Zuzia. Tęsknota rosła. Dość częste odwiedziny nie zaspakajały na długo uczucia rozłąki. Ale niebiosa były mi przyjazne i robiłam swoje. Szukałam swojego nowego miejsca w Ameryce. Zdobywałam nowe doświadczenia i mądrość życiową.

Co przegapiłaś?

Mogłam zdobyć kwalifikacje amerykańskiej nauczycielki. Przetłumaczyłam swój indeks i podczas prób szukania zajęcia, pokazałam go w pewnym miejscu. Miałam jedynie ukończyć dwa, czy trzy semestry i mój polski dyplom byłby ważny, bo na uczelni pedagogicznej w Gdańsku, którą ukończyłam, mieliśmy dużo zajęć z pedagogiki, psychologii, teorii nauczania. Nie potrafiłam pogodzić pracy na swoje utrzymanie z nauką. Przeraziłam się długich dojazdów na zajęcia. Obleciał mnie strach, nie miałam od nikogo wsparcia.

Z wnukiem Adasiem

Co jest najważniejsze w życiu?

Najważniejsza jest dla mnie przyjaźń z Bogiem i wdzięczność za to, co dla mnie czyni, bowiem, jestem pewna, że gdy Bóg będzie na pierwszym miejscu w życiu, wszystko inne będzie na właściwym miejscu. Już się pogodziałam z faktem, że sama borykam się z życiem. Ta sytuacja zbliżyła mnie do Boga, odnalazłam jego miłość, pokój i szczęście. Gdy mój wnuk dorastał, nie mógł się nadziwić dlaczego ciągle coś czytam i ciągle się modlę. ”Ty babciu pójdziesz do nieba” – prorokował. Zdrowie i szczęście, pomyślność moich najbliższych, to kolejna dla mnie ważna sprawa i jako trzecią, wymieniłabym znaczenie  więzi z przyjaciółmi, osobami, na których można polegać i którym można ufać.

Gdybyś napisała swoją notkę biograficzną, to jakby ona brzmiała?

Bożena Chojnacka przygotowywała się do zawodu nauczycielskiego. Od dzieciństwa zbierała wszystkie dzieci z ulicy Słowackiego w Ostrołęce i uczyła je. Zdobyła stosowne pedagogiczne wykształcenie, ale w szkole pracowała jedynie cztery lata. Czuła w sobie potrzebę pisania, przelewania na papier myśli, refleksji, spostrzeżeń. Lubiła i lubi pisać o ludziach, wydobywać z ich serc to, co dla nich najważniejsze. Kocha ludzi, chociaż jest samotnicą. Ciągle potyka się w swoich relacjach z ludźmi, ale nie rezygnuje z pracy nad sobą, swoimi brakami, rozhuśtanymi emocjami. Ma niespokojnego ducha, ale może dzięki temu szuka bliskości z Bogiem.

Jak spełniasz się w roli babci, której zależy, by wnuki mówiły po polsku w Ameryce?

Wnuki są moją radością i moim szczęściem. Odwiedzam je regularnie raz do roku, a potem całymi miesiącami żyję wspomnieniami. Chociaż coraz trudniej znoszę długą podróż za ocean, nie wyobrażam sobie jednak dłuższej przerwy w odwiedzinach. Każdy mój pobyt to duża korzyść dla wnuków, chcąc nie chcąc, muszą mówić po polsku. Wychodzi im różnie. Adaś dużo rozumie, gorzej z wymową, ale stara się doganiać w umiejętnościach siostrę. Ona miała więcej szczęścia na obycie z językiem polskim. Opiekowały się nią polskie nianie. Jego zaś skutecznie zniechęcano do nauki. Najpierw robiła to opiekunka w przedszkolu, sugerując, że dwujęzyczność spowoduje trudności w nauce angielskiego. Potem swoje dołożyła pani z sobotniej szkoły polskiej. ”Niech pani zabiera wnuka z zajęć, on się polskiego nie nauczy, tylko nam przeszkadza” – mówiła. Podziwiać takt pedagogiczny owej pani. Ale Adaś, na przekór wszystkim, jakoś sobie radzi z komunikacją w języku polskim. Nie dam za wygraną i w miarę swoich możliwości zadbam o pielęgnację polskiego języka w rodzinie moich najbliższych. Jeśli Bóg pozwoli, chciałabym być w przyszłym roku na 18 urodzinach wnuka i na ceremonii ukończenia szkoły średniej. Zuzia przysyła mi listy, kartki z życzeniami, wkładając dolara do koperty. Adaś ciągle proponuje, żebym zamieszkałam z nimi. A ja dzięki internetowi i skype’owi mam z nimi codzienny kontakt. Widzę ich krzątających się po domu, przygotowujących posiłki. Oglądam filmiki z  zawodów sportowych i nie ustaję w modlitwach w intencji mojej rodziny.

Czy po polsku rozpieszczasz wnuki?

Wnuk udzielił mi lekcji babcinych obowiązków: „Każda amerykańska babcia piecze wnukom ciasteczka” – powiedział. Nie trzeba było mi tego powtarzać dwa razy. Wnukom swoim uchyliłabym nieba, tym bardziej, że z powodu codziennych treningów i częstych zawodów nie mogą podróżować do Polski. Ciasteczka miały być świeże, prosto z piekarnika. Nie opuściłam ani jednego dnia do momentu, aż te słodkości znudziły się wnukowi i zaczął kaprysić, że ciasteczka za twarde, za miękkie, itp. Zrobiliśmy więc przerwę i potem smakowały jak za pierwszych dni. Kolejna powinność babci, według wnuka brzmiała, „Pamiętaj babciu, ja wchodzę do domu z autobusu, a ty dopiero wtedy stawiasz na stole gorące kotleciki, posmarowane ketchupem i posypane żółtym serem. Wyglądaj przez okno, gdy zobaczysz nadjeżdżający autobus, możesz już stawiać talerz na stole” – prosił Adaś. Wnuk prosił też, żeby nic do niego nie mówić, o nic nie pytać. Podobnie zachowywała się wnuczka. Zastanawiałam się na tym, co w tych autobusach się dzieje, że dzieci wracają tak rozdrażnione, nieskore do uśmiechu, ani do rozmów. Mogłam jedynie z ukrycia obserwować jak wnuk pałaszuje kurczaka i oblizuje palce. Na Zuzię, wracała kilka minut później, czekały przysmażane ziemniaczki z cebulką i czosnkiem. Takie jest to moje polskie rozpieszczanie.

 

Rodzinnie

 

Niektórzy mówią, że mają dwie ojczyzny. Czy ojczyzna jest tylko jedna?

Myślę, że można mieć dwie ojczyzny. Polska to kraj, gdzie się urodziłam, gdzie są moje korzenie. Od 11 lat mieszkam na stałe w mojej Ostrołęce, którą bardzo lubię, bo przypomina mi dzieciństwo i młodość, Ameryka zaś pomogła mi w kształtowaniu osobowości, dała mi możliwość bycia blisko najbliższych. Ameryka jest miejscem urodzenia moich wnuków, miejscem pobytu jedynej córki, która w USA jest od 19 roku życia. Dzisiaj ma 46 lat i czuje się w USA jak u siebie w domu. Decyzję o pozostaniu podjęła kilka dni po przylocie za ocean.To nie były fanaberie rozkapryszonej nastolatki. Asia mocno trzymała się ziemi, naprawdę wiedziała czego chce.

Dlaczego wróciłaś do Polski?

Nie miałam dla siebie pomysłu na Amerykę. Nie miałam możliwości zdobycia innego zawodu, bo byłam zbyt lękliwa i nie wierzyłam w swoje możliwości, a z dorywczego pisania nie utrzymałabym się.

Jak poradziłaś sobie z przystosowaniem się na nowo do życia w Polsce?

Lubię być w swoim mieście, w Ostrołęce, wszystko wydaje mi się tu bliskie i znajome, chociaż przecież to już nie to miasto, które opuściłam w latach siedemdziesiątych. Nie prowadzę zbyt dużego życia towarzyskiego, mam niewielu bliskich przyjaciół. Najdłużej znam Tereskę, prawie od zawsze. Jesteśmy bardzo blisko, wspieramy się na co dzień, mieszkamy w tym samym bloku. Mam też śląską przyjaźń, nieco młodszą Danielę, bardzo religijną i prawą. Zaspakaja moje duchowe potrzeby. Na ile pozwalają możliwości i dość duża odległość, wyjeżdżamy razem na modlitwy do Częstochowy na Jasną Górę oraz do Krakowa, do Sanktuarium Bożego Miłosiernego w Łagiewnikach i do Sanktuarium Jana Pawła II ”Nie lękajcie się”. Początki po powrocie w rodzinne strony były bardzo trudne. Nie potrafiłam się odnaleźć. Czułam się bardzo rozczarowana tym, co zastałam. Wiele rzeczy denerwowało mnie w zachowaniu rodaków i nadal nie mogę zrozumieć wielu postaw. Skąd w tym katolickim kraju tyle ponuractwa, narzekania i biadolenia? Mało kto jest zadowolony i wdzięczny Bogu i ludziom. I wtedy stają mi przed oczami obrazki z amerykańskiej parafii, w której często uczestniczyłam w nabożeństwach. Do polskiej parafii miałam znacznie dłuższą drogę. Już przy wejściu do kościoła witały mnie parafianki, dziękując za odwiedzenie ich kościoła. Były to zwyczajne, stare panie, niezbyt zamożne, średnia wieku osiemdziesiąt lat, które potrafiły się uśmiechać, być życzliwie, gościnne. Czy wszystkim się wiodło? Żadna z nich nie skarżyła się ani na dzieci, ani na wnuków. Do powszechnego narzekania w naszym kraju nigdy się nie przyzwyczaję, może dlatego też trochę się izoluję od życia i zamykam w swoim świecie. To bardzo dobre, skuteczne lekarstwo. Nie lubię też zakupów  w Polsce, zwłaszcza w dużych sklepach. Towary leżą na taśmach, kasjerki nie pakują ich, tylko przesuwają dalej, robi się ścisk, kolejny klient pcha swój wózek. To jest koszmar. I tu znowu obrazek z USA. Kasjerzy pakują towary, ustawiają do wózków, klient czuje się zwolniony z troski co dzieje się z jego zakupami. To jest kultura obsługi. Daleko nam do niej.

Czy tęsknisz za Ameryką, nie tylko za rodziną?

Moje związki emocjonalne z Ameryką nigdy nie przeminą. Jest to moja druga ojczyzna i tak już zostanie! Przeżywam Święto Dziękczynienia, popularnego za oceanem „indyka”.  Bardzo lubię to święto. Każdego roku 11 września staje mi przed oczami tragedia sprzed lat, jaka spotkała Amerykę. Tej daty nie da się zapomnieć ani wydrzeć z serca. Pracowałam wtedy w oddziale „Nowego Dziennika” na Greenpoincie. Na moich oczach zapadały się w ziemię  wieżowce, sięgające chmur, chluba Manhattanu. Czy ten widok można zapomnieć? Wrześniowa tragedia jeszcze bardziej zbliżyła mnie do mojej drugiej ojczyzny.

Jakie jest twoje nowe amerykańskie marzenie?

Przemierzyłam Amerykę Amtrakiem z Nowego Jorku na Florydę, do Palm Beach. Podróżowałam ponad trzy dni. Miałam zamiar dotrzeć pociągiem do brata, na zachodnie wybrzeże, ale stchórzyłam. Gdyby udało mi się namówić kogoś do podróży pociągiem, jeszcze raz ponowiłabym tę próbę. Jestem córką kolejarza, mam sentyment do pociągów. Do dzisiaj Amtrak przysyła mi oferty tanich podróży, zaś amerykańska ambasada śle swoim obywatelom informacje o  miejscowościach, do których odradza podróżowanie ze względu na bezpieczeństwo.

Życzę zatem podróży na zachód i będziemy czekali na relację.

 

Rozmawiała:

Danuta Świątek

Zdjęcia: archiwum Bożeny Chojnackiej

Poprzedni artykułWielkanoc na świecie – cz. 2
Następny artykułSpotkanie przy azalii – bajka wielkanocna
Danuta Świątek
Redaktor naczelna portalu. Dziennikarka prasowa. Adiunkt w Hunter College w NYC. Lauretka Nagrody im. Janusza Korczaka (2022) i Nagrody Marszałka Senatu w konkursie „Polki poza Polską” (2023). Wyróżniona Medalem KEN za pracę w polonijnych szkołach. Absolwentka Columbia University w NYC. Była korespondentka „Życia Warszawy” i „PANI” w Nowym Jorku. Współpracowała z amerykańską edycją „BusinessWeek” i „Working Mother”. Autorka książek m. in. “Kimberly”, „Kimberly jedzie do Polski” i współautorka „Przewodnika po Nowym Jorku”. Koordynatorka akcji „Cała Polonia czyta dzieciom” w USA. Terapia reminiscencyjna jest jej wielką pasją. Kontakt: DanutaSP@outlook.com

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj