„Welcome to our national Birthday Party!” – wita widzów zgromadzonych na brzegu Charles River, w Hatch Shell – bostońskiej muszli koncertowej – dyrygent Boston Pops. Czwarty lipca, czyli Independence Day lub Fourth of July to najważniejsze w USA święto państwowe, obchodzone w rocznicę ogłoszenia w Filadelfii Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych od Wielkiej Brytanii w 1776 r.
Historię powstania deklaracji „w pigułce” przedstawia np. sympatyczny musical ”1776”. Film w przystępny sposób opowiada o amerykańskiej bitwie o niepodległość 13 brytyjskich kolonii i o wolność narodu, którego obywatele – słowami późniejszego prezydenta Thomasa Jeffersona „with a firm reliance on the protection of divine Providence, mutually pledge to each other their lives, their Fortunes and their sacred Honor”. Bitwę, prowadzoną przez niewyszkolonych farmerów z wschodniego wybrzeża pod wodzą innego farmera, delegata z Wirginii, Jerzego Waszyngtona, wsparła armia ochotników z Europy, wśród których znaleźli się również Polacy – Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski.
Celebrowanie niepodległości ma w Ameryce inny smak niż w Polsce – zamiast martyrologii w niekończących się przemówieniach i konkurencyjnych marszów zwalczających się wzajemnie politycznych frakcji lądujemy w apolitycznej, chociaż patriotycznej krainie niekończących się barwnych parad, pikników, festynów, grillowania i fajerwerków. Wszystko przebiega spokojnie i bezalkoholowo (piwo może pojawić się co najwyżej w prywatnych ogródkach, przy grillu). Nawet małe miasteczka w Nowej Anglii mają swoje wcale nie takie skromne parady. Sąsiedzi i przyjaciele zostawiają na noc wzdłuż ulic krzesła (których nikt nie dewastuje i nie kradnie), by zarezerwować sobie przestrzeń. Dzieci można przywieźć w udekorowanych flagami i wiatraczkami drewnianych wózkach. Weterani, szkoły, uczelnie, big bandy, lokalne firmy i antyczne samochody, klauni i studia tańca – każdy ma swoje miejsce w kolorowym pochodzie, do którego przygotowania trwają miesiącami. Jest pogodnie, lekko i przyjemnie, a czasami nawet spektakularnie. Mimo wszystkich zmian w swoim kraju Amerykanie wciąż cieszą się, że to tu jest ich dom.
Droga do wolności nie była prosta, o czym dobrze wiedzą nie tylko mieszkańcy Massachusetts. Jednym z bardziej malowniczych jej odcinków jest Valley Forge w Pensylwanii – piękna, rozległa i cicha dolina, w której – jeśli dobrze się wsłuchać – usłyszeć można smutne echo historii sprzed kilkuset lat. Zimą przełomu 1777 i 1778 roku rozegrała się tu opowieść, którą znaleźć dziś można w każdym amerykańskim podręczniku. Jest to historia o głodzie, cierpieniu i przemianie grupy rekrutów zakontraktowanych na dużo krótszy czas niż ich faktyczna służba w profesjonalną armię żołnierzy – gdyby się wtedy poddali i wrócili do domów, nie byłoby dzisiejszej Ameryki. W poetyckiej formie ten punkt zwrotny amerykańskiej rewolucji przedstawia film, który warto zobaczyć przy okazji wizyty w Valley Forge National Park (w specjalnie wybudowanym tutaj kinie, które przypomina wiejski kościółek). W Visitor Center obejrzeć można natomiast eksponaty z czasów historycznej zimy – na przykład gry, w które grali stacjonujący tu żołnierze, albo listy, które pisali do bliskich.
Większość budynków na terenie malowniczej, ciągnącej się przez ponad 20 mil doliny, to rekonstrukcje, ale kwatera Jerzego Waszyngtona jest autentyczna. Drewniano-gliniane domki, zbudowane z drzew, które masowo wówczas w dolinie wycięto, nie mogły zapewniać zbyt wiele ciepła i komfortu. W pięknej dolinie ponad 2500 żołnierzy zmarło z głodu i na skutek chorób, ale grobów jest tu niewiele. Mogiły są przy szpitalach, do których wywożono chorych i wycieńczonych, dolina natomiast pozostaje dziś atrakcyjnym wizualnie parkiem krajobrazowym i historycznym, który zachęca do spacerów, wspinaczek, pikników, przejażdżek i odwiedzin, szczególnie w narodowe święta, takie jak Memorial Day czy Independence Day.
Wiedza o przeszłości wzbogaca naszą teraźniejszość i pozwala spojrzeć innym okiem na lipcowe „urodzinowe przyjęcia” Ameryki. Z innym nastawieniem oglądamy wtedy fajerwerki i parady czy słuchamy o tym, jak „gwiaździsty sztandar powiewa jak wprzód, kiedy wzrósł wolny kraj, gdzie wzniósł dom dzielny lud” („Star Spangled Banner” w tłumaczeniu polskiego prawnika z Chicago, Walerego Fronczaka). Wizyta w Valley Forge to na pewno dobry sposób na poznawanie historii Stanów Zjednoczonych.
Tekst i zdjęcia: Lidia Russell